Rozdział 23: Szpiedzy

Do przedfinałowego odcinka podchodziłem z niemałym entuzjazmem. Rozdział 22 wprawił mnie w bardzo dobry nastrój, a dodatkowo wiedziałem, że Jon Favreau lubi w dwóch ostatnich odcinkach sezonu dorzucić nieźle do pieca. A kiedy obejrzałem Szpiegów tak bardzo, ale to bardzo żałowałem, że rozdział ten nie spodobał mi się bardziej i nie potrafię się nim cieszyć tak bardzo, jak wielu innych fanów.

Miało być tak pięknie

O tym jak wielki problem mam z tym odcinkiem niech świadczy fakt, że od jego premiery minął już prawie tydzień, ja obejrzałem go kolejnych kilka razy i nadal nie jestem w stanie wykrzesać w sobie wobec niego wielkiego entuzjazmu. Niby wszystko było jak trzeba, dostaliśmy ciekawe sceny, dużo akcji, powrót znanych i lubianych postaci, no i Mandalorian, mnóstwo Mandalorian.

No i to było chyba dla mnie jednym z problemów: wszystkiego było za dużo, a bez pewnych scen odcinek mógłby nie tylko spokojnie mógłby się obyć, ale pewnie byłby lepszy. Do tego gdzieś w tym wszystkim zagubił się sens (że o logice nie wspomnę) i zatraciła magia. Mam też wrażenie, że za skalą wydarzeń, niekoniecznie poszła ich fabularna jakość.

A może po prostu brakuje mi prostych i „małych” opowieści o Dinie i Grogu, którzy samotnie przemierzają galaktykę i odjeżdżają zawsze ku zachodowi słońca.

Mandos, Mandos everywhere

I to nie tak, że mam w głębokim poważaniu kontynuację historii Mandalorian. Cieszy mnie, że dostają oni szansę na odzyskanie swojej planety i zjednoczenie swego ludu. Fakt, że dokonać ma tego Bo-Katan cieszy mnie jeszcze bardziej. Ale radość tę zaburza fakt, że Lady Kryze, zamiast brać los swój i całej Mandalory w swoje ręce, to płynie z prądem. Na wydarzenia reaguje, zamiast je kreować, a i jej wielki, nabożny niemal szacunek wobec Zbrojmistrzyni też nie jest do końca przekonujący.

Również animozjom z udziałem różnych „plemion”, brakuje ognia i werwy. Rozumiem, że nie one są najważniejsze z fabularnego punktu widzenia, jednak poświęcenie im odrobiny więcej czasu nikomu by raczej nie zaszkodziło i z pewnością sprawdziło lepiej, niż podrasowany chodzik z ograniczonym słownictwem.

Long live the Empire

Na tle dających dużo frajdy, ale jednak kulejących w paru kwestiach Mandalorian oraz coraz bardziej marginalizowanych głównych bohaterów, zdecydowanie lepiej zaprezentowali się antagoniści. Tam gdzie trzeba pojawiły odpowiedzi (choć trzeba przyznać, że i tak były one na tym etapie dość oczywiste), gdzie indziej zostaliśmy dodatkowo zaintrygowani, tu i tam może nawet leciutko zaskoczeni. Nie zabrakło mocny wejść i naprawdę dobrych ulepszeń. A wszystko po to, by zbudować grunt nie tylko po finał sezonu, nawet nie tylko pod Ahsokę, ale może nawet pod cały film.

No ale to melodia przyszłości i zanim i zanim ta pieśń zostanie dokończona, czeka nas finał, na który czeka z niemałymi obawami, bo nie wiem, na jak dużo fabularnych głupot jestem jeszcze w stanie przymykać oczy, zanim całkiem się one zamknął i nie będą chciały oglądać więcej.

Poprzednie recenzje

A tutaj recenzje wszystkich dotychczasowych rozdziałów:

Galeria

Obyczaj każe też zaprezentować wam galerię grafik koncepcyjnych z napisów końcowych, aczkolwiek ostrzegamy, że zawierają one SPOILERY!