Rozdział 17: Apostata

Przyznam się bez bicia, że na powrót Mando i Grogu czekałem z wielkim utęsknieniem. Po rozczarowującym Obi-Wanie Kenobim i Księdze Boby Fetta oraz wspaniałym, acz wymagającym intelektualnie i emocjonalnie Andorze, brakowało mi tej nieskrępowanej, gwiezdnowojennej frajdy, którą pierwsze dwa sezony Mandalorianina serwowały nam z każdym praktycznie odcinkiem. Okazało się jednak, że debiut kolejnej odsłony serialu nie wypadł tak imponująco, jak miałem nadzieję.

We’re putting the band back together

Mój główny zarzut, to rozplanowanie całego odcinka, który kupy się trochę nie trzymał i to już od samego początku. Najpierw dostajemy bowiem przypomnienie najważniejszych wydarzeń poprzednich sezonów ze szczególnym uwzględnieniem „wyklęcia” Dina i sposobu w jaki może od odzyskać status Mandalorianina, tylko po to, by cały motyw przerabiać jeszcze raz.

Potem dostajemy tour de Zewnętrzne Rubieże, by przypomnieć widzom głównych graczy drugiego planu, a także zapowiedzieć powrót postaci, która według wszelkiego prawdopodobieństwa oraz zdrowego rozsądku, wracać nie powinna. Każe się to zastanowić, czy twórcy w robieniu fanom dobrze nie posuwają się zbyt daleko, a co gorsza, czy nie robią tego kosztem fabuły, która wcześniej może i była prosta, ale przynajmniej wydawała się sensowna.

Nie, Bo nie

Po drugim sezonie zdawało mi się też, że wiem, a przynajmniej domyślam się, gdzie zmierzać może wątek Bo-Katan. Jednak twórcy w tej kwestii pokazali mi szybko, że jeśli coś wiem, to najwyżej to, że nic nie wiem. Zamiast wojowniczej i zdeterminowanej Mandalorianki, dostajemy… coś zupełnie innego, a fakt, że ma fajny tron (choć w tych okolicznościach należałoby go raczej nazwać fotelem z przerostem ambicji), niewiele tutaj zmienia.

I teraz sam nie wiem, co mam o tym myśleć. Z jednej strony liczyłem na ciekawy i emocjonujący wątek już od samego początku i jego brak mnie rozczarował. Z drugiej, wszystkie materiały promocyjne sugerują, że Bo-Katan ma do odegrania rolę znacznie większą, niż wskazywać może na to pierwszy odcinek. Może więc zamiast tego, czego się spodziewałem, dostanę historię nawet lepszą i nie tak oczywistą, która odda sprawiedliwość tak ciekawej postaci, jaką jest siostra Księżnej Satine.

Stara miłość nie rdzewieje

Mimo to, powrót Mando, choć nie tak dobry, jak bym sobie tego życzył, miał też bardzo udane momenty. Oczywiście wiele z nich dotyczyło Grogu, do którego wciąż mam ogromną słabość, choć trzeba przyznać, że po trzech i pół sezonach znajomości, nie kradnie show (i serc) tak skutecznie, jak na początku.

Jednak mi najbardziej spodobało się to, że budowanie hype’u pod Ahsokę, którego pojawienie się było niemal pewne, na tym etapie przeprowadzone zostało bardzo subtelnie w sposób nie zaburzający w najmniejszym stopniu fabuły.

Dodać do tego bardzo solidny i efektowny pokaz pilotażu w wykonaniu Dina (przesiadka ze starej kolumbryny, na odpicowany klasyk dobrze mu zrobiła) i koniec końców dostajemy odcinek, który może nie zachwycił, ale sprawił, że na kolejną środę czekam z niecierpliwością.

Recenzje poprzednich rozdziałów:

A tutaj recenzje wszystkich dotychczasowych odcinków:

Galeria

Obyczaj każe też zaprezentować wam galerię grafik koncepcyjnych z napisów końcowych, aczkolwiek ostrzegamy, że zawierają one SPOILERY!