Tytuł: Chapter Two. The Child

Dziś był wyjątkowo dobry dzień dla miłośników Gwiezdnych Wojen. O ile większość dnia upłynęła mi pod znakiem Jedi: Fallen Order (niestety tylko oglądanie, nie grania), o tyle późne popołudnie i wieczór we władanie wziął Mandalorianin. Jego druga odsłona nie rozczarowała. Akcja, co prawda, wyraźnie spowolniła, a i nastrój nieco się zmienił, tym niemniej klimat pozostał, a ja znów mam ochotę na dużo, dużo więcej!

Akcja

O ile w pilocie twórcy musieli się mocno streszczać, by przedstawić kluczowe postacie, jako tako zarysować fabułę i okrasić to jeszcze solidną dozą akcji, tak w odcinku drugim wszystko ulega spowolnieniu. Aczkolwiek nie jest to wynik słabego scenariusza, a zabieg w pełni świadomy i, co ważniejsze, trafiony w punkt. Dzięki niemu możemy lepiej poznać głównego bohatera, który, jak się okazuje, ani nie jest pozbawiony wad (wybuchy – sic! – złości), ani też wojownikiem nie jest aż tak niezwyciężonych (tak, jak słabością Boby Fetta byli oślepieni przeciwnicy, tak dla Mandaorianina najwyraźniej wyjątkowo trudnymi przeciwnikami są wszelkiego rodzaju zwierzęta). Ale także nacieszyć się widokiem jego „celu”, który kiedy tylko pojawiał się na ekranie wywoływał mój mimowolny uśmiech.

Nastrój

Skoro już o tym mowa, to nastój i atmosfera towarzysząca The Mandalorian S01E02 były dużo lżejsze. Komediowe nuty wplecione zostały tutaj bardzo umiejętnie i powściągliwie, tym niemniej przez niemal całe 30 minut (niestety odcinek drugi okazał się być jeszcze krótszy od pierwszego!) się uśmiechałem.

Oczywiście nie był to głupawy i nachalny humor, który zniweczyłby budowany z takim namaszczeniem klimat. Przy czym część sytuacji rozbawi przede wszystkim u fanów, podczas gdy inne są na tyle uniwersalne i absolutnie urocze, że nie uśmiechną przy ich okazji chyba tylko pozbawieni ludzkich uczuć i emocji psychopaci. No dobrze, może przesadzam, tym niemniej mnie cały odcinek naładował wyjątkowo pozytywnymi emocjami.

Lud

Pisałem już wcześniej, że jednym z najlepszych rzeczy, jakie zrobił pilot, było nam bliższe zaprezentowanie społeczności i kultury Mandalorian. Tym bardziej ucieszyło mnie, że w odcinku The Child inny, nie mniej zaniedbany (choć z pewnością nie tak popularny) lud dostaje swoje pięć minut. I wykorzystuje je niemal perfekcyjnie.

Ci kurduplowaci łachmaniarze (bardzo staram się nic nie spoilerować) do tej pory nie zawsze byli lubiani, ale teraz nie sposób nie uśmiechnąć się na myśl o nich i ich spotkaniu z Mandalorianinem. Bohaterem samym w sobie był także ich niezwykły pojazd, który znamy przecież od lat, a właściwie dopiero teraz mieliśmy okazję przyjrzeć mu się bliżej i poznać także od środka. To kolejna rzecz, za którą podziękować musimy Jonowi Favreau oraz Dave’owi Filoniemu.

Skąpstwo

O dziwi, podziękowanie należą im się też za ich skąpstwo.

Ich główny bohater w słowach jest bardzo oszczędny. Fabuł sączy się malutkim strumyczkiem. Ale i tak panowie najbardziej skąpi się jeśli chodzi o udzielanie informacji na temat otaczającego bohaterów świata. Dość powiedzieć, że wciąż nie wiemy, na jakich planetach działa się do tej pory akcja. Oczywiście można snuć swoje teorie, a pojawienie się wyżej wspomnianego ludu niektóre z nich na pewno podsyci.

I tutaj dochodzimy do podziękowań, które należą się, bo wszystko to zamiast uprzykrzać nam oglądanie serialu, czyni go mam wrażenie, jeszcze lepszych i bardziej wyjątkowym.

Zaskoczenie

Podobnie jak w odcinku pierwszym, także i tym razem czeka na nas jedno spore, a także potencjalnie bardzo doniosłe zaskoczenie. Jego źródłem znów okazuje się „cel”, którego dostarczenia podjął się Mandalorianin.

Jak na swój wiek (50 lat) okazuje się on (właściwie to nie sposób ocenić, czy to on, czy ona) wyjątkowo świadomy otaczającego go świata. Co więcej, przejawia pewne umiejętności, którymi pochwalić mogą się bardzo nieliczni, a których istnienie każe zadać sobie kilka bardzo istotnych pytań, co do ewentualnych przodków „celu”, a także specyfiki rasy, z której on pochodzi. Zastanawiam się też, czy będzie to oś fabularna całego sezonu, czy też jedynie pierwszych trzech odcinków, które bazując na ich krótkich opisach, zdawały się tworzyć zamkniętą całość.

Ale tego dowiemy się pewnie już za tydzień (piszę „już”, ale tak naprawdę nie wiem, jak wytrzymam te siedem dni).

A wracając jeszcze do zaskoczeń, choć tym razem już mniejszych, to zaliczyć do nich też należy „pożegnanie” kolejnej postaci, która zdawało się, że Mandalorianinowi potowarzyszyć może dłużej. Ruch jest to zaskakujący, ale chwała twórcom za to, że się takowych nie boją.

Com rzekł, rzekłem.

PS. Zachęcam do co najmniej dwukrotnego obejrzenia odcinka, gdyż mi za drugim razem spodobał się znacznie bardziej

PS2. Jest jeszcze mała niespodzianka.

Galeria

Będąc pod wrażeniem grafik, które ozdabiają napisy końcowe każdego z odcinków, postanowiliśmy, że za każdym razem będzie tworzyć z nich minigalerią przy okazji recenzji. Ale ostrzegamy, że grafiki zawierać mogą SPOILERY!