Tytuł: Chapter Nine: The Marshal
Prawie rok czekania, snucia domysłów i coraz bardziej sensacyjnych przecieków. Prawie rok napięcia, które budowało się niemal samo, bo włodarze Disney’a, zapewne za namową twórcą, bardzo skąpili nam materiałów promocyjnych. A w końcu rok coraz powszechniejszego przekonania, że Din Djarin i Yodek są zbawcami marki Star Wars.
Wszyscy oczekiwaliśmy, że Mandalorianin nawet z tak ogromną presją poradzi sobie śpiewająco. Ale czy jest tak faktycznie?
Powtórka z rozrywki
Mando znów jest sobą. Mało mówi, sporo strzela, ma słabość do swojego miotacza ognia i tylko niechęć do droidów jakby mniejsza. Niestety im dalej w las, tym poczucie déjà vu bardziej dojmujące. I nawet muzyka Ludwiga Göranssona nie robi już tak piorunującego wrażenia. A poza tym znów jest pustynia, znów rdzenni jej mieszkańcy (tym razem Ci drudzy), znów misja zgłądzenia bestii. Ale że budżet większy, to bestia większa, a na końcu zamiast jaja, czeka perła.
Oczywiście całej, prościutkiej historii nie sposób odmówić uroku. Mam też dziwne wrażenie, że w przeciwieństwie chociażby do Przebudzenia Mocy, tutaj sięgnięcie do sprawdzony schemat spotka sie z aprobatą fanów. Ale ja nie mogę pozbyć się wrażenia, że tym razem Jon Favreau poszedł trochę na łatwiznę. A ja spodziewałem się czegoś więcej.
Mały wielki brak
Jednak mój największy zarzut wobec pierwszego odcinka 2. sezonu jest inny i dotyczy najsłodszego malca w galaktyce. Nawet nie chodzi o to, że wątek poszukiwań jego pobratymców nie posunął się do przodu nawet w najmniejszym stopniu. Sęk w tym, że ani przez moment nie poczułem więzi pomiędzy tytułowym bohaterem, a jego podopiecznym, która tak umiejętnie budowana była w 1. sezonie.
Tutaj Yodek roli nie odgrywa żadnej, na ekranie pojawiał się, bo co jakiś czas musiał, ale traktowany był jak maskotka, a nie pełnoprawny uczestnik wydarzeń i centralny punkt opowiadanej historii.
Coś nowego, coś starego i coś pożyczonego
Ale dość już o wadach, bo odcinkowi pt. Szeryf, nie można odmówić też zalet, Dla większości fanów największą z nich będą wszechobecne nawiązania, kameo i inne fan serwisy. Odkąd Mando ląduje na Tatooine, zewsząd otacza go przeszłość odległej galaktyki, począwszy od śmigacza, którym porusza się nowy znajomy głowengo bohatera, poprzez jednego z bardziej kultowych droidów, aż do tego, na którego powrót wielu z nas czekało z utęsknieniem.
Więcej spodziewałem się co prawda po postaci kreowanej przez Timothy’ego Olyphanta, choć pokazał, że jakiś potencjał w nim jeszcze drzemie. A że jestem przekonany, że nie zobaczyliśmy go po raz ostatni, to mam nadzieję, że się jeszcze wyrobi.
Cieszy mnie też, że twórcy nadal garściami czerpią z klasycznych opowieści. Tutaj aż prosi się o przywołanie Moby Dicka, choć ze sztytem rodem z Arrakis. Nawet elementów znanych z naszej rodzimej bajki o Smowu Wawelskim można się dopatrzyć.
A wszystko to zrealizowane na naprawdę wysokim poziomie i z dbałością o najdrobniejsze szczegóły. A to, w połączeniu z nieodmiennie świetnym klimatem sprawia, że jestem skłonny przymknąć częściowo oko na niektore wady tego odcinka.
Recenzje poprzednich odcinków
Przypominamy też recenzje wszystkich odcinków poprzedniego sezonu:
- The Mandalorian S01E08 | Recenzja serialu
- The Mandalorian S01E07 | Recenzja serialu
- The Mandalorian S01E06 | Recenzja serialu
- The Mandalorian S01E05 | Recenzja serialu
- The Mandalorian S01E04 | Recenzja serialu
- The Mandalorian S01E03 | Recenzja serialu
- The Mandalorian S01E02 | Recenzja serialu
- The Mandalorian S01E01 | Recenzja serialu
Galeria
Obyczaj każe też zaprezentować wam galerię grafik koncepcyjnych z napisów końcowych, aczkolwiek ostrzegamy, że zawierają one SPOILERY!










