Rozdział 19: Zgromadzenie

Na przestrzeni ostatnich lat Mando potrafił nas nie raz zaskoczyć, jednak miało to związek przede wszystkim z pojawiającymi się postaciami, z których część powracało po latach, a inne debiutowały (bardzo udanie zresztą) w wersjach aktorskich. Można więc powiedzieć, że zaskoczenia stały się w pewnym sensie „przewidywalne”. Ale nic nie przygotowało mnie na to, co zobaczyłem w rozdziale 19.

Mandor

Wygląda na to, że twórcy Mandalorianina także są fanami Andora, bowiem przez większość odcinka towarzyszył nam bardzo podobny klimat. Jeden z moich znajomych bardzo trafnie nazwał to „szaroburą moralnie i bardzo ciekawą lorowo nudą”. Bo owszem, wokół doktora Pershinga akcja nie toczy się wartko, a na Coruscant próżno szukać jaskiń, gdzie w każdym zakamarku czai się nowy „potwór”, ale mi to absolutnie nie przeszkadza. Powiem więcej, jestem pod wrażeniem! Pod wrażeniem Coruscant, którego nigdy widzieliśmy z tak bliska. Pod wrażeniem opowiadanej historii, która rozwijana w swoim własnym tempie, potrafiła wciągnąć, zaintrygować i wzbudzić pragnienie jak najszybszej kontynuacji. W końcu jestem też pod wrażeniem twórców, którzy odważyli się tak bezpardonowo zepchnąć ze sceny Dina, Grogu i Bo-Katan, tylko po to, by postawić na niej postać, która do tej pory rolę i znaczenie miała epizodyczną. Oraz że pokazali nam, iż Mandalorianin może stanowić rozrywkę dojrzalszą i ambitniejszą, a emocje nie wynikają tylko z uderzania w mocno sentymentalne nuty, ale z doskonale poprowadzonej i intrygującej historii.

Nowa Rep… Imperium

Ogromną wartość stanowił dla mnie też wgląd w funkcjonowanie Nowej Republiki. Wspomniany już Coruscant na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie świata szczęśliwego, w którym każdy z łatwością odnajduje swoje miejsce, jeśli jednak przypatrujemy się bliżej, okazuje się, że nowy ustrój wcale nie różni się tak bardzo od tego poprzedniego. Szczególnie widoczne jest to w odniesieniu do przechodzących resocjalizację byłych sług Imperium, którzy niczym szturmowcy, zamiast imion, dostają numery.

Koniec końców, biurokratyczna machina Nowej Republiki nie jest może tak bezwzględna i okrutna, jak ta imperialna, ale jest równie bezduszna. Różnica sprowadza się do tego, że technicy przeprowadzający „wysysanie mózgu”, zamiast z sadystycznym uśmiechem, robią to z troską, zapewniając o jak najlepszych intencjach.

Fruuuuuuu… pew pew pew!

No ale twórcy nie chcieli też chyba zaserwować miłośnikom „tradycyjnego” Mando zbyt dużego szoku, dlatego też poza historią rozgrywającą się na Coruscant, która przywłaszczyła sobie lwią część odcinka, odwiedziliśmy też na kilka chwil Dina, Grogu i Bo. Ale cóż to były za chwile! Dawno już nie widziałem tak efektownej, dynamicznej i emocjonującej walki myśliwców. Szczególnie ukontentowany byłem faktem, że okazję błysnąć miał mandaloriański myśliwiec.

Ale poza fruuuu i pew pew pew dostaliśmy też moment bardzo znaczący fabularnie, który szczególnie dla Bo-Katan może mieć doniosłe znaczenie.

Czy tak doniosłe, jak Zgromadzenie może mieć dla gwiezdnowojennych seriali? Mam nadzieję, że tak, i że dokonają one zwrot w stronę modelu andorowego i poważniejszych projektów testujących inteligencję i wrażliwość widza.

Recenzje poprzednich rozdziałów

A tutaj recenzje wszystkich dotychczasowych odcinków:

Galeria

Obyczaj każe też zaprezentować wam galerię grafik koncepcyjnych z napisów końcowych, aczkolwiek ostrzegamy, że zawierają one SPOILERY!