Rozdział 22: Najemnicy

Po ostatnim odcinku, wydawało mi się, że wiem czego mogę spodziewać się po kolejnym. I teoretycznie się nie pomyliłem, aczkolwiek styl odcinka wziął mnie z zaskoczenia.

Bo-Alicja

Oto bowiem nasi dzielni i do bólu poważni Mandalorianie wpadają niczym Alicja do króliczej nory i lądują na planecie czarów i dziwów. Na pozór jest tam kolorowo, wesoło i beztrosko, ale jak można się domyślać, nie wszystko jest takie, jak mogłoby się wydawać. I o dziwo wcale nie chodzi tutaj o byłego imperialnego oficera, kapitana Bombardiera (w tej roli świetnie odnalazł się, bardzo lubiany przeze mnie, Jack Black).

Nasi bohaterowie muszą więc przyjąć misję poboczną i rozwiązać tajemnicę Plazir-15 (tak nazywa się nasza bajkowa planeta), by móc iść dalej swoją kampanią. Także mamy tutaj powrót do świetnie nam znanego modelu gier RPG. Ale mi to absolutnie nie przeszkadza. Po pierwsze dostajemy bowiem odcinek bardzo zabawny, który raz po raz wywoływał uśmiech na mojej twarzy, po drugie, misja poboczna, mimo mocno uproszczonej i szybko rozprowadzonej intrygi, zaserwowała kilka naprawdę dobrych i zaskakujących momentów, a po trzecie, jak już wróciliśmy to głównego questa, to i tam sporo się podziało.

A na tym nie koniec.

Bo-Din

Wielką zaletą odcinka była dla mnie chemia, którą zacząłem odczuwać między Bo-Katan, a Dinem. Nie chodzi nawet o aspekty romantyczne (w te mocno wątpię), ale o swego rodzaju wzajemny szacunek. Odnosiłem wrażenie, że Bo do tej pory postrzegała Mando, jako naiwnego, czy też zaślepionego swą wiarą zelotę, dla którego poza obyczajem, liczy się tylko jego syn, niewiele miał jej więc do zaoferowania. Z kolei Din postrzegał swą towarzyszkę przez pryzmat jej pozycji i aspiracji, nie dostrzegając złożoności jej charakteru i zdolności, także tych dyplomatycznych.

Ale wystarczyła okazja do wspólnego działania innego niż bezmyślne wymachiwanie blasterami i/lub Mrocznymi Mieczami, by przekonać się, jak zgranym duetem może być kiedyś ta para i jak świetnie mogą się uzupełniać.

Droidin

Mimo to najlepszym elementem odcinka było dla mnie przedstawienie droidów. Od zawsze cierniem w oku był mi ich wyzysk i traktowanie, w najlepszym razie, jak istot niższej kategorii, a w najgorszym, jak niewolników. Tutaj przekonujemy się, że droidy chcą tego, co wszystkie inne myślące istoty – znaleźć swe miejsce na ziemi, przynależeć i czuć się potrzebne.

I w tym aspekcie w niezbyt pozytywnym świetle zaprezentował się sam Mando, który miał chyba ostry nawrót droidofobii. Ja rozumiem, że B2, które pozbawiły go rodziny, wywołują w nim szczególną niechęć (a przy okazji ich interakcja była jednym z zabawniejszych momentów), tym niemniej jego zachowanie przeczy rozwojowi, który przeszedł na przestrzeni 2,5 sezonu, a którego zwieńczeniem było nazwanie IG-11 przyjacielem.

Ale koniec końców, nawet jeśli nie był to najlepszy odcinek tego jakże dziwnego i różnorodnego sezonu, to z pewnością był tym, który dał mi najwięcej frajdy, a czasami trudno prosić o więcej.

Poprzednie recenzje

A tutaj recenzje wszystkich dotychczasowych rozdziałów:

Galeria

Obyczaj każe też zaprezentować wam galerię grafik koncepcyjnych z napisów końcowych, aczkolwiek ostrzegamy, że zawierają one SPOILERY!