Tytuł: Chaprer Twelve: The Siege

Półmetek Mando budził moje wielkie obawy. Po ostatnim każdy chyba fan czekał już na zapowiedziany debiut Ahsoki, ale wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że nastąpi od dopiero w odcinku #5. Zapowiadało się więc, że The Siege będzie niewiele wnoszącym zapychaczem, który dodatkowo rozsierdzi fanów, bo na ich ulubienicę każe im czekać o tydzień dłużej.

Z niemałym zaskoczeniem i wielką satysfakcją stwierdzam, że twórcy z tej niezwykle trudnej próby wyszli obronną ręką i dali nam kolejne świetne widowisko!

Zapychanie pozorowane

Znów wszystko rozegrało się tutaj według utartego schematu i w myśl galaktycznego quid pro quo. Co prawda tym razem Din nie szuka już informacji, a swymi usługami przyjdzie mu „zapłacić” za reanimację dogorywającego Brzeszczota, ale cała reszta się zgadza.

Także na tym etapie, faktycznie wszystko wyglądało na bezczelny zapychacz, ale wystarczyło kilka scen, fabularnych rewelacji i rzuconych niby mimochodem słów, by odbiór odcinka zmienił się diametralnie. W mgnieniu oka wyobraźnia fanów rozpalona została do czerwoności, a nowe teorie i domysły w kilku kwestiach snute będą zapewne bardzo intensywnie aż do kolejnego piątku. A do tego wszystkiego znów dostaliśmy to, z czym The Mandalorian od zawsze radzi sobie wręcz wybitnie – scalanie całego uniwersum, różnych epok i mediów w jedną, wspaniałą całość okraszaną mniej lub bardziej znaczącymi ukłonami w stronę fanów.

To, plus towarzyszący bohaterom nawet w najmroczniejszych chwilach humor oraz ponownie świetna warstwa wizualna (o muzyce nawet nie wspominam, bo ileż można) sprawiają, że tego serialu po prostu nigdy dość!

One and a Half Mando

Kolejnym elementem, o którym wspominam wcale często i który dla mnie jest jednym z najmocniejszych elementów serialu jest – cóż za oryginalność – Yodek. I nie mówię tutaj oczywiście tylko o jego rozkosznościach. Aczkolwiek trzeba przyznać, że i tym razem ich nie brakowało. Maluch znów bawił się co prawda jedzeniem, ale nieco te zabawy urozmaicił, a dodatkowo przypomniał o swojej wrażliwości na Moc. Zdaje się też on być coraz bardziej komunikatywny, choć jeszcze daleka przed nim droga.

No ale miałem pisać o czym innym, a mianowicie o relacji Mando ze swoim młodym podopiecznym, która znów wykonała bardzo subtelny, ale jakże znaczący kroczek do przodu. Co więcej, scena w moim odczuciu (choć nie wykluczam, że ją nadinterpretuję i przypisuje większe znaczenie, niż w istocie ma) kładzie podwaliny pod nieco liberalniejsze podejście do kwestii hełmowych. Co też cieszy, bo jeśli jest coś, do czego faktycznie zastrzeżenia można mieć, to zbyt mała zawartość Pedro w Mando. Do tego stopnia, że myśląc i Dinie, nie widzę to już z twarzą Pedro Pascala.

Something Bigger This Way Comes

Jeśli po poprzednim odcinku można było odnieść wrażenie, że pierwszy aktorski serial w uniwersum, to zaledwie wstęp do czegoś większego, a bohaterowie których zdążyliśmy pokochać wcześniej czy później trafią na wielki ekran, tak The Siege w tym przekonaniu utwierdza. Co więcej, mam wrażenie, że to „coś większe” może nas swoimi rozmiarami zaskoczyć, albo też powstanie więcej niż jedna, naprawdę duża rzecz.

Serial we wspaniały sposób eksploruje bowiem okres, o którym nie wiemy praktycznie nic i dotyka, mniej lub bardziej delikatnie, tak wielu interesujących kwestii, że nie wierzę, by coś więcej się z tego nie urodziło. A jeśli nad całością czuwali by panowie Favreau i Filoni, to czekać może nas naprawdę złota era Gwiezdnych Wojen.

Także jeśli The Mandalorian S02E04 wywołuje u mnie tak euforyczne reakcje, to pomyślcie, co będzie za tydzień. Mnie na samą myśl przechodzą ciarki!

Recenzje poprzednich odcinków

A tutaj recenzje wszystkich dotychczasowych odcinków:

Galeria

Obyczaj każe też zaprezentować wam galerię grafik koncepcyjnych z napisów końcowych, aczkolwiek ostrzegamy, że zawierają one SPOILERY!