Tytuł: The Occupation (S04E05), Flight of the Defender (S04E06)
Po dwóch pierwszych historiach, które prawdopodobnie zamknęły dwa wątki poboczne, Rebelianci wracają do domu – dosłownie i w przenośni.
/Poniższa recenzja zawiera SPOILERY, ale staraliśmy się ograniczyć je do minimum./
Home sweet home
Powrót do domu, to po pierwsze Lothal, jednak nie jest to ta sama, niemal sielankowa planeta, którą pamiętamy z początków serialu. I nie chodzi tylko o flotę imperialnych krążowników i niszczycieli wiszącą ponad atmosferą. Imperialne jarzmo bardzo dotkliwie odczuwalne jest także na powierzchni, która przeszła agresywną i wyniszczającą rewolucję przemysłową.
Do takiego świata powracają nasi bohaterowie (denerwująco łatwo, ale rozumiem, że na nic innego czasu by nie starczyło) w rozkosznie pociesznych przebraniach (chociaż Herze dobrze zrobił odpoczynek od jej zwyczajowych, rozwleczonych spodni). Po większości stan Lothal spływa, jak po kaczkach i jedynie Ezra zdaje się dostrzegać i należycie reagować na ogrom zniszczeń (nie tylko tych fizycznych). Co więcej, to właśnie jego stan najbardziej się udziela, bo w pierwszym z odcinków faktycznie daje się wyczuć tę przygnębiającą, przesyconą beznadzieją atmosferę.
Oczywiście żaden powrót do domu nie byłby kompletny, gdyby nie spotkało się przy tej okazji kilku starych znajomych. Podobnie jest i w tym przypadku. Owi znajomi może nie odgrywają rol kluczowych, ale i tak umieszczenie ich w odcinkach było sensowne i w bardzo dobrym tonie.
Lot Defendera
Kiedy tylko poznaliśmy tytuł odcinka #6, wiadomym było, że będziemy mieli do czynienia z kontynuacją wątku TIE Defendera, który w oczach Thrawna ma być ostatnim gwoździem do rebelianckiej trumny. Dlatego też Sojusz jest bardzo zdeterminowany, by zdobyć jakiekolwiek informacje dotyczące powstającego i dopieszczanego myśliwca. No ale po co zadowalać się wykradzionym transponderem, skoro wykraść można cały myśliwiec?
Oczywiście owa akcja jak zwykle przebiegła w sposób tyleż chaotyczny i improwizowany, co skuteczny. I oczywiście utyskiwanie na to też może już nudzić, ale jak można tego nie robić, skoro do uprowadzenia najnowocześniejszego i najniebezpieczniejszego myśliwca Imperium wystarczyła para sierściuchów wspierana przez narwanych nastolatków.
Tym niemniej TIE Defender prezentuje się bardzo zacnie, aczkolwiek jego rewelacyjne osiągi każą się zastanawiać, co będą musieli zrobić Rebelianci, by powstrzymać ich masową produkcję. Bo to, że powstrzymają, wydaje się oczywiste, gdyż bez tego Sojusz przepadłby z kretesem.
Loth-fauna
Powrót bohaterów na Lothal oznaczał jeszcze jego – Loth-koty! Te sympatyczne stworki zawsze potrafią poprawić mi humor, bo jak nie jestem zagorzałym przeciwnikiem Porgów, a nawet uważam, że są fajne, to jednak Loth-koty biją je na głowę. Nie dość bowiem, że są słodkie, to jeszcze z pazurem.
Ale nie były one jedynym przedstawicielem fauny Lothal, którego spotkał Ezra Stark… Jak można się domyślić, dorobił się on własnego wilkora, a raczej Loth-wilka. Na ten moment, niewiele wskazuje na to, by drzemała w nim świadomość Ahsoki, tym niemniej ta potężna bestia jest czymś zdecydowanie więcej, niż się wydaje. W końcu zakładam, że nie każdy loth-wilk potrafił mówić 😉
A tak na poważnie, to cała sekwencja z wilkiem, była momentami może nieco tandetna, ale mimo to emanowała i zarażała mistycyzmem. I to jest największa zasługa obu najnowszych odcinków – ich klimat zdecydowanie potrafił udzielić się widzowi, a przez to bardzo oddziaływały one na wyobraźnię.
Plus/minus
A na koniec jeszcze kilka szybkich ocen:
+++ Thrawn – za jedną, świetną scenę, która pokazała, że naprawdę na wielkie cohones
+++ Hera i Kanan – oczywiście znów za bardzo dyskretny wątek miłosny, oraz za strój Hery
+ Rex – mało go i dla fabuły istotny nie był, ale teksty miał dobre
+ #hotKallus – podobnie, jak Rex
+ Zeb – za rozkosznie idiotyczną czapkę
– Chopper – niby był, ale znów mogłoby go nie być
— ochrona bazy TIE Defendera – oni nawet imperialne standardy byli w stanie zaniżyć
Przy tej okazji zapraszamy też do recenzji poprzednich odcinków: