Tytuł: No Escape, part I

Zeszłotygodniowy odcinek sprawił, że po raz pierwszy w krótkiej historii Ruchu Oporu z niecierpliwością czekałem na kolejną odsłonę serialu i zaczęło mnie naprawdę ciekawić, jak potoczą się dalsze losy bohaterów. Czy pierwsza część finałowej historii wytrzymała presję i utrzymała wysoki poziom?

I tak…

Sporo było rzeczy, które przypadły mi do gustu.

Po pierwsze Tam i jej dalszy flirt z Najwyższym Porządkiem w osobie agentki Tierney. Mam szczerą nadzieję, że utalentowana mechanik marząca o gwiazdach da się ostatecznie przekabacić i zwerbować. Jej dalsza relacja z dawnymi przyjaciółmi byłaby bardzo ciekawą osią fabularną kolejnego sezonu. Niestety wątpię, że tak się stanie. Bardziej prawdopodobnym jest, że w decydującym momencie Tamara wszystkich uratuje. Tym niemniej, już nawet teraz jej wątek okazał się bardziej zaskakujący niż przypuszczałem, co poczytuję scenarzystą za duży plus.

Bardzo dobrym posunięciem było też ujawnienie rewelacji na temat platformy Colossus, która teraz okazać może się instalacją o niebagatelnym znaczeniu dla Ruchu Oporu. Może nawet jego nową bazą, która w grudniu zadebiutuje na wielkim ekranie? Droga oczywiście do tego daleka, tym bardziej, że 2. sezon Ruchu Oporu rozpocznie się jeszcze przed premierą Epizodu IX, więc wydarzyć się może w między czasie naprawdę dużo. Tym niemniej zagrywkę z Colossusem uważam za bardzo udaną.

Bardzo jestem też ciekaw, jak rewelacje wprost z Przebudzenia Mocy (zniszczenie Hosnian Prime) wpłyną na Kaza. Wiemy, że Leia swego czasu z podobną traumą poradziła sobie całkiem nieźle, aczkolwiek młody pilot wydaje się personą zupełnie innego kalibru. Czy można mieć zatem nadzieję, że w obliczu takiej tragedii zachowa zimną krew i doprowadzi do końca plany wyzwolenia platformy? Pewnie tak, wszak jest głównym bohaterem, ale mam nadzieję, że wątek radzenia sobie z tak ekstremalnymi przeżyciami nie zostanie całkowicie pominięty.

I nie…

Jednak nie wszystko było na poziomie, jakiego oczekuje się od finałowych odcinków sezonu.

Powróciło to, co prześladuje serial Star Wars: Resistance od samego początku, a mianowicie brak poczucia wysokich stawek, o jakie toczy się gra. Przejawia się to chociażby tym, że nawet jeśli bohaterowie biorą już do rąk blastery, to są one zawsze nastawione na ogłuszanie. W poprzednim odcinku Jarek Yeager raz się od tej zasady wyłamał, a my zobaczyliśmy coś, co mogło być pierwszym martwym szturmowcem w serialu. Niestety teraz, gdy stawki są jeszcze wyższe, Kaz wraca do swych dawnych praktyk.

Nie uważam też, że krótkie, w założeniu humorystyczne wstawki były aż tak potrzebne. Ba, były one absolutnie niepotrzebne. Co więcej, myślę że nawet pojedynek droidzich kulek, choć całkiem udany i nieźle rozplanowany, był koniec końców całkowicie zbędny. Zamiast tego można było poświęcić więcej miejsca faktycznej fabule, czy też popracować nad budowaniem emocji.

No ale nie można mieć wszystkiego i należy cieszyć się z faktu, że chociaż na koniec pierwszego sezonu Ruch Oporu się rozkręcił (pamiętajmy, że Wojnom Klonów zajęło to bez mała trzy sezony). Także pozostaje czekać na odcinek ostatni… oraz zapowiedź 2. sezonu, która miejmy nadzieję pojawi się już na Star Wars Celebration Chicago.

RECENZJE POPRZEDNICH ODCINKÓW:

Na koniec tradycyjnie zapraszamy do recenzji poprzednich odcinków: