Tytuł: Fuel For the Fire
W dwóch poprzednich odsłonach serialu zobaczyliśmy niemały potencjał, jaki w sobie kryje, ale także to, co ma on w sobie najgorszego. Czy zatem trzecie spotkanie z Kazem i spółką wyznaczy kierunek, w którym ostatecznie podąży Star Wars: Resistance? Mam nadzieję, że nie.
Czarno-biała nuda
Niestety znów mamy tutaj do czynienia ze straconymi 20 minutami życia, których już nie odzyskamy. Najmłodsi widzowie dostają tyleż wartościowy, co banalny morał, na tych starszych nie czeka natomiast nic, poza nudą. Sytuacji w żaden sposób nie ratuje gościnny występ Elijaha Wooda w roli Jace Rucklina. Mam nadzieję, że postać nie będzie powracać zbyt często, bo jak na razie nie miała do zaoferowania nic ciekawego. Na tym etapie, utyskiwać na jednowymiarowość szczególnie czarnych charakterów nie ma sensu, bo to coś, na co jesteśmy skazani, ale boli mnie w tym wszystkim jeszcze jedna rzecz.
Pomimo wszystkich kolorów, którymi Ruch Oporu atakuje nasze oczy, wszystko jest tutaj boleśnie czarno-białe. O ile niemal wszyscy bohaterowie Gwiezdnych Wojen, to zawsze były śnieżnobiałe postacie bez skazy i zmazy, o tyle w przypadku złoczyńców czy łotrzyków twórcy dostawali już nieco więcej wolności, a ich twory potrafiły okazywać czasami ludzkie uczucia czy słabości. Obawiam się, że tutaj, tego zabraknie. Dlatego też niemal każda kwestia czy grymas twarzy Jace pokazuje, że był, jest i będzie dostrzegającym jedynie czubek własnego nosa cwaniaczkiem i nikim więcej.
Kaz Kaz Neek(u)
Star Wars Resistance S01E04 dostarczył mi także olśnienia! Otóż wiem już, jaka jest geneza powstania postaci Kaza i Neeku. A jest nią… Jar Jar Bings! Jeśli złożyć by te postaci w jedną, to powstałby właśnie słynny Gunganin. Jednak o ile Neeku, to wszystkie aspekty Jar Jara, które da się lubić, bo potrafią być zabawne, a nawet urocze, tak Kazowi w udziale przypadły chyba wszystkie najbardziej irytujące cechy i zachowania Bingsa.
Sprawia to, że o ile początkowo Kaz był dla mnie postacią duże bardziej sympatyczną, niż wczesny Ezra, o tyle teraz bardzo szybko zaczyna doganiać go w kwestii bycia denerwującym.
Światełko w tunelu
Na szczęście pojawiło się też niewielkie światełko w tunelu, a nawet dwa. Pierwsze z nich to przeszłość Yeagera, której dostaliśmy kilka, niewielkich skraweczków, a które mogą ostatecznie złożyć się na całkiem ciekawą postać. Mam nadzieję, że wcześniej czy później i inni ważni bohaterowie zostaną tak potraktowani.
Po drugie, dostaliśmy też zapowiedź (przynajmniej ja mam nadzieję, że tym właśnie to było) nieco lepszego zaprezentowania nam bazy Colossus oraz porządków na niej panujących. Jest to o tyle ważne, że będąc już po 4 odcinkach, my wciąż wiemy bardzo niewiele o tym miejscu, ponad to, że przewija się tam niezwykle dużo ras obcych. Może się też okazać, że kapitan Doza nie jest tym, kim myśleliśmy, że będzie czytając pierwsze opisy serii. To także może nadać jej więcej wartości, zarówno tej fabularnej, jak i rozbudowującej uniwersum.
Na koniec, co by tradycji stało się zadość, jeszcze szybkie narzekanie na przedstawienie scen „powietrznych”. Tym razem szybko, bo i scen takich było niewiele i służyły głównie jako tło. Niestety „Asy”, niczym tresowane delfiny, wciąż skaczą tylko przez obręcze, bez pomysły i bez należytej oprawy. Szkoda.