Tytuł: The Disappeared

Pierwszy sezon Ruchu Oporu zbliża się powoli do końca, a tym samym coraz więcej pojawiać będzie się porównań do pierwszego sezonu Rebeliantów. Pokuszę się o nie i ja. Dochodzę mianowicie do wniosku, że o ile Kaz i spółka od załogi Ducha miał początek solidniejszy, tak im bliżej końca sezonu, tym bardziej zarysowuje się przewaga tych ostatnich.

Beznamiętna historia

Problem Star Wars: Resistance jest wciąż ten sam. Historia nabiera tempa, a wydarzenia wagi, ale nie idzie to w parze ze znaczącą zmianą klimatu. Najbardziej cierpią na tym emocje, które powinny zacząć się pojawiać, ale jest ich wciąż jak na lekarstwo.

Najwyższy Porządek panoszy się na Colossusie coraz bardziej i nie próbuje już nawet stwarzać pozorów niesienia pomocy. Stacja zostaje odcięta od świata, wszelkie rozrywki zabronione, a niewygodni i zbyt głośno krytykujący nowe porządki ludzie (i obcy) zaczynają znikać bez śladu. Jednak poza drobnymi wyjątkami życie mieszkańców stacji biegnie dalej w swoim sennym tempie. Zero poczucia zagrożenia, zero niepewności, zero emocji.

Coś się kroi

Coś tam się jednak dziać zaczyna i pojawiają się też pierwsze, bardzo nieśmiałe ogniska buntu, a przynajmniej bardziej zdecydowanego sprzeciwu. Oczywiście można się domyślać, gdzie to doprowadzi, wszak tytuł (Ruch Oporu) zobowiązuje.

Pytanie tylko, czy ów wolnościowy zryw przedstawiony zostanie w sposób interesujący i czy jego przebieg nie będzie tak przewidywalny, jak cała dotychczasowa historia. Po cichu liczę, że przy okazji swego pierwszego finału sezonu twórcy staną na wysokości zadania i zaprezentują coś, co frajdę przynieść będzie mogło nie tylko najmłodszym widzom.

Ale zanim to nastąpi, musimy zadowolić się kolejnym, co najwyżej średnim odcinkiem, który nie zrealizował pełni swego potencjału i uszczuplił obsadę serialu o kolejne postaci.

RECENZJE POPRZEDNICH ODCINKÓW:

Na koniec tradycyjnie zapraszamy do recenzji poprzednich odcinków: