Tradycyjnie już pytamy naszych redaktorów, jak spodobał im się najnowszy odcinek Mandalorianina. Aczkolwiek ostrzegamy przed SPOILERAMI.

Łukasz Matelski

Zdecydowanie lepszy odcinek od poprzedniego, jednak też nie był pozbawiony wad. Na plus w szczególności nostalgia uderzająca z każdego zakamarka – Tatooine, pit droidy, kantyna Mos Eisley, Toro siedzący w tym samym miejscu i w sposób identyczny do Hana Solo. Cała wyprawa na pustynię przypominała mi misję na Tatooine z gry Knights of the Old Republic. No właśnie – pustynia. Chyba najsłabszy element całego odcinka. Nie wiem czy to kwestia niższego budżetu, czy niedoświadczonego jeszcze w dorobku reżyserskim i pracą za kamerą Filoniego, ale wszystkie sceny na pustyni wyglądały bardzo kameralnie i… pusto. Brakowało mi nieco więcej życia dookoła, być może więcej stworzeń, nawet trochę więcej niż dwóch Tuskenów i już byłoby lepiej. No, ale jeśli Dave miałby w przyszłości dostać własny film do stworzenia, to dobrze, że ćwiczy swoje umiejętności w środku sezonu przy odcinku, który nie był jakiś kluczowy względem fabuły. Poza tym wszystko inne grało tak jak należy, a pod względem muzycznym to chyba mój ulubiony epizod tego sezonu. Intrygująca okazała się końcówka, aż nie mogę się doczekać, co (i kogo) przyniesie następny tydzień…

Michał Michałowski

I nadszedł ten moment, kiedy poziom euforii opowieścią o Mandalorianine osiągnął szczyt, po którym zaczął spadać. Nie znaczy to, że odcinek był zły, wręcz przeciwnie, był bardzo dobry. Niemniej brakowało tego czegoś, co poprzednie cztery wyróżniało, dzięki którym zapadły w pamięć. Oczywiście, mieliśmy kilka wartych uwagi rzeczy, jak Tatooine po upadku Huttów, zabawnych droidów mechaników znanych z Mrocznego Widma czy podróże na ścigaczach na tle pustynnej monotonii, co przypominało mi długie godziny spędzone w KOTORze i Rycerzach Starej Republiki. Nawet mały zielony niczym szczególnym się nie wyróżnił. Tyle i niestety nic więcej, a na dodatek odcinek znowu krótki. Czy wniósł coś nowego do fabuły? Raczej nie, o ile scena z samego końca nie jest wstępem do czegoś większego, a postać zabójczyni syndykatów jeszcze powróci, może w imperialnych barwach.

Mateusz Wasilewski

Miałem małą przerwę z Mandalorianinem i czekały na mnie dwa najnowsze odcinki, dzięki czemu uczta z serialem trwała dłużej. O czwartym odcinku już moi redakcyjni koledzy się wypowiedzieli we wrażeniach z tego rozdziału, ale wspomnę tylko o tym, jak niesamowicie spodobał mi się motyw z AT-ST. No po prostu bomba! Świetnie wygląda i moim zdaniem naprawdę dobrze zrobili jego animację.

Wracając do piątego rozdziału zatytułowanego The Gunslinger. Odcinek otwiera się potyczką w kosmosie, która wygląda fajnie i efektownie. Nasz bohater wychodzi z niej obronną ręką, ale niestety jego statek ulega uszkodzeniu, dzięki czemu kieruje się do bardzo dobrze nam znanej planety, jaką jest Tatooine, aby dokonać napraw. Tam czeka na nas rzeczywistość bez Imperium, bez Huttów i jest niezwykle nudno. Wydaje się, że jest tam pusto. Kantyna do której udaje się nasz bohater jest jakaś pusta i w pewnym momencie w tle nikogo nie ma. Już więcej życia miała kantyna z pierwszego odcinka. Możliwe, że taki był zamysł twórców, a Tatooine się wyludnia, bo brak Huttów nie sprzyja interesom. Fabuła jest sztampowa, zresztą jak w poprzednim odcinku. Mandalorianin rusza z przypadkowym aspirantem do Glidii Łowców Nagród, aby złapać najemniczkę i morderczynie Fennec Shand. Jak to się wszystko kończy, przekonajcie się sami, ale bez oglądania można domyślić się zakończenia. Trzy pierwsze odcinki miały jakaś ciągłość, a teraz skaczemy po planetach, a każda planeta to inna historia. Płytka historia, bo spokojnie schematy pokazane w dwóch ostatnich odcinkach można by rozciągnąć na zdecydowanie dłuższe filmy, gdzie bardziej można by było rozbudować postacie. Czuje się pod tym względem trochę zawiedziony. Poznajemy jakiś nowych bohaterów i zaraz oni znikają z życia naszych nietypowych towarzyszy. W pierwszych wrażeniach, wspominałem o tym, że nie mamy co oczekiwać złożonej fabuły. Dodam teraz, że nie ma co oczekiwać oryginalnej fabuły, bo to wszystko już gdzieś widzieliśmy, ale liczyłem na to, że jakoś bardziej zostaną rozbudowane postacie, które spotkamy podczas podróży. Póki co pod względem wizualnym serial podoba mi się niesamowicie, ale jednak w opowiadanej historii trochę mi do szczęścia brakuje. Jak już idą sztampowo, to po całości i nasz bohater stworzy wesołą gromadę do zadań specjalnych, która będzie sobie radzić wspólnie z przeciwnościami losu. Pomału zbliżamy się do końca pierwszego sezonu i już wiadomo, że raczej w nim za dużo odpowiedzi nie dostaniemy. Mam nadzieję, że chociaż nasz apetyt na historię będzie rósł, bo po piątym odcinku jakoś mniej głodny jestem.

Adrian Kobuszewski

Nie da się ukryć, że serial trzyma poziom. Z odcinka na odcinek coraz bardziej angażuje widza w historię, zaskakuje i intryguje. Osobiście kompletnie nie spodziewałem się twistu w drugiej połowie odcinka, gdzie to nasz młody łowca nagród, okazał się być sprytniejszy, niż można było przypuszczać. Co czyni serial nieprzewidywalnym, a to bardzo dobry aspekt. Mało, który serial czy film posiada tak zbudowaną historię. A poza tym warto także zaznaczyć, że dużo tutaj pojawiło się „smaczków” tzw. „Easter Egg’ów”. Przykładowo: znajome droidy w okolicach kantyny, w Ep. 7 pojawia się postać, która nosi to samo nazwisko co postać grana przez aktorkę Ming-Na Wen i wiele innych. Pod względem muzyki oraz tego jak serial prezentuje się wizualnie to dalej mistrzostwo świata i nie zapowiada się na to by było gorzej, tylko znacznie lepiej!

Aleksandra Stasieńko

Cieszę się, że tym razem twórcy odkryli przed widzami nieco głównej fabuły. Po raz kolejny pokazali, że potrafią wykreować ciekawe i silne charaktery, nawet jeśli pojawiają się tylko na chwilę. Największą zaletą tego odcinka, dla mnie, były Easter-eggi i liczne nawiązania do poprzednich filmów czy lokacji. Trzeba przyznać, że niektóre droidy czy kantyna po prostu budzą sentyment. Tym razem Baby Yoda nie kradnie już całej uwagi dla siebie, bo choć występuje, to jednak widz nie ma problemu ze skupieniem się na głównym bohaterze i wydarzeniach, w których bierze on udział. Wybór Tatooine, na planetę tego odcinka, jak dla mnie był strzałem w dziesiątkę. Nadaje produkcji jeszcze bardziej wyraźny klimat westernu, co wychodzi na ogromny plus. Jedyny minus, to niedosyt jaki odczułam po zakończeniu tego odcinka, gdyż całe napięcie budowane przez kilkadziesiąt minut zostało ostatecznie rozwiane. Znacznie ciekawiej by było, gdyby się utrzymało w widzu trochę dłużej i uczyniło oczekiwanie na kolejny odcinek jeszcze bardziej niecierpliwym.

Wojtek Wiśniewski

Dla mnie jak zwykle będzie to tylko uzupełnienie recenzji właściwiej i tym razem postaram się, by było naprawdę krótko.

Po pierwsze bardzo ucieszyło mnie zawitanie na Tatooine i odwiedzanie świetnie nam znanych miejsc. Ogromnie ciekawi mnie też, czy pustki, jakimi wiało w Mos Eisley, to efekt ograniczonego budżetu na statystów, czy też tak tam teraz faktycznie jest, bez Imperium i Jabby.

Do gustu przypadły mi też nowe postaci (Toro i Fennec) i mam nadzieję, że choć jedno z nich przeżyło i powróci w przyszłości. Zresztą tyczy się to innych, poznanych na przestrzeni tych pięciu odcinków postaci. Jak już pisałem w recenzji, mam nadzieję, że takie ich jednorazowe występy, to zaledwie preludium do tego, co czeka nas w kolejnych sezonach.

Co do innych rzeczy, to uważam, że epizod z Tuskenami był zupełnie niepotrzebny, aczkolwiek mi, w przeciwieństwie do Łukasza, bardzo do gustu przypadły sceny na pustyni. Może w pierwszych ujęciach speedery nie wyglądały najlepiej, ale potem już było lepiej, a ich dynamika nadawała akcji tempa. No i to zakończenie! Oczywiście nie spodziewam się, by tajemniczą postacią był kto inny, niż Moff Kurczak (czyt. Gideon), a już teorie jakoby miał to być Boba Fett uważam za absurdalne. Tym niemniej po cichu liczę, że twórcy nie pójdą po najmniejszej linii oporu i czymś nas tutaj zaskoczą.

A Wy jak oceniacie piąty odcinek?

RECENZJE I REAKCJE

Na koniec zapraszamy do lektury recenzji poprzednich odcinków, a także poprzednich reakcji: