Tytuł: Chaper 2. The Tribes of Tatooine (Rozdział 2. Plemiona Tatooine)

Po dość ospałym i ostrożnym początku serii, byłem bardzo ciekaw kolejnego rozdziału Księgi. Skłamałbym mówiąc, że nie czułem pewnych obaw, czy aby solowe popisy Boby będą w stanie dorównać dokonaniom Dina. Mimo to starałem się zachować względny optymizm, który lektura Plemion Tatooine sowicie wynagrodziła.

Grube ryby

Tym razem akcja serialu rozpoczyna się w „teraźniejszości”, gdzie po krótkiej i dość zabawnej scenie przesłuchania, Boba i Fennec znów ruszają w miasto.

Na tym etapie można się poważnie zastanowić, czy próbując przejąć władzę na Tatooine Fett nie rzucił się z motyką na słońca, bowiem zdaje się on kompletnie niegotowy to przejęcia i utrzymania tytułu Daimyo. Dość powiedzieć, że całą jego czteroistotowa ekipa nie posiada nawet śmigacza, by przemieszczać się po „swoich” włościach. Na tym etapie władza Boby zdaje opierać się tylko i wyłącznie na jego reputacji. Podstawy te nie wydają się jednak zbyt solidne, skoro nie wystarczają one nawet na utrzymanie w ryzach Burmistrza. A na horyzoncie pojawiają się coraz grubsze, nomen onem, ryby.

A wracając do Burmistrza, to spotykamy go w Plemionach Tatooine po raz pierwszy i muszę przyznać, że jego Majordomus wypada o wiele lepiej. Na szczęście nie jest on jedynym debiutantem, a że jedną z pozostałych, nowopoznanych postaci okazał się mój ulubiony łowca nagród, to byłem w siódmym niebie i już nie mogę się doczekać, by znów go zobaczyć.

Tańczący z Tuskenami

Po pierwszej, wielce interesującej i satysfakcjonującej części odcinka, przyszła pora na kolejny powrót do przeszłości. Jednak o ile w pierwszym odcinku retrospekcje mnie nieco znudziły, tak w drugim wypadły one zgoła inaczej. Powiedzieć, że tym działo się o wiele więcej, co jak nic nie powiedzieć. Ale nawet nie to było w tym wszystkim najlepsze.

Prawdziwymi bohaterami tej części byli bowiem Ludzie Pustyni. Wspaniale i momentami wzruszająco zaprezentowano nam im kulturę i obyczaje, a także problemy, że tak powiem, dnia codziennego. Dostaliśmy też znany i lubiany, choć mocno wyeksploatowany motyw treningu i przygotowań do walki pod okiem mistrza. Jednak co ciekawe, tutaj każda ze stron miała tej drugiej coś do przekazania.

Na koniec dostaliśmy jeszcze drobne kameo dla najbardziej hardcore’owych fanów, oraz jedną, niemal metafizyczną sekwencję, której kompletnie się nie spodziewałem, ale która dopełniła niemal idealnej retrospekcji. Tym razem na nieco dalszy plan zeszła muzyka, ale może to dlatego, że tym razem nie musiał już budzić emocji, bo i bez niej było ich sporo.

Jedno ale

Jedyne zastrzeżenie jakie mam, to ewolucja postaci Boby Fetta, a raczej jej brak. Przynajmniej ja tak to odbieram. Wiem, że całość retrospekcji i relacji z Ludźmi Pustyni ma sprawić, że mówiąc kolokwialnie „kupimy” przemianę głównego bohatera z pozbawionego skrupułów i bezwzględnego łowcy nagród, w honorowego wojownika, który woli budzić szacunek, niż strach. Sęk w tym, że ja tego nie kupuję. Może to drętwe aktorstwo Temuery Morrisona, może niedomagający w tym aspekcie scenariusza, a może po prostu moje szukanie dziury w całym. Fakt jednak pozostaje faktem.

Tym niemniej jest to mankament w gruncie rzeczy niewielki, w stosunku do tego, jak ogromne wrażenie zrobił na mnie ten odcinek.

Grafiki koncepcyjne

Na koniec tradycyjnie mamy dla Was galerię grafik koncepcyjnych, ale uwaga, zawierają one SPOILERY:

Poprzednie recenzje

Zapraszamy też do lektury poprzednich recenzji: