Kiedy kilka miesięcy temu Galakta ogłosiła w końcu, że polska edycja gry Star Wars: Destiny dobiega końca, społeczność graczy zaczęła wątpić, czy Przeznaczenie na polskiej ziemi ma szansę przetrwać. Co poniektórzy zaczęli twierdzić, że gra jest martwa, inni, co gorsza, zaczęli nawoływać do porzucania jej na rzecz innych karcianek. Na szczęście większość z nas grała dalej nic sobie nie robiąc z braku lokalnego wsparcia czy chwilowych problemów z dostępnością ostatniego dodatku.
W ten sposób minęły nam Mistrzostwa Europy (do których wolę pamięcią nie wracać, bo jak przypomnę sobie, w jak bezczelny i perfidny sposób oszukany zostałem przez niejakiego Clausa z YourDestiny, to wciąż scyzoryk mi się w kieszeni otwiera), a na horyzoncie pojawiły się Mistrzostwa Polski, które raz jeszcze zagościć miały w Krakowie.
Słowo wstępu
Galakta, choć oficjalnie gry już nie wspierała, stanęła na wysokości zadania i raz jeszcze zatroszczyła się o organizację i nagrody, choć zabrakło tej najważniejszej, wyjazdu na Mistrzostwa Świata dla zwycięzcy. Głównie dlatego wszyscy spodziewaliśmy się chyba, że frekwencja będzie dużo niższa, niż przed rokiem. I taka też była. Tym niemniej, kiedy w ubiegłą sobotę (1.12) przybyłem do pubu Boardowa, bardzo mile zaskoczyły mnie dwie rzeczy. Po pierwsze frekwencja okazała się wyższa, niż wiele osób się spodziewało, a 57 osób, to wciąż bardzo solidny wynik. Po drugie ilość młodych graczy dodała otuchy i napełniła serca nadzieją, że naszą ukochaną grę czeka jeszcze w Polsce długa przyszłość.
I tak pozytywnie naładowany przystąpiłem do pierwszej gry… Ale zanim o przebiegu pierwszej rundy, wspomnę jeszcze o talii, którą grałem. Nie było to nic odkrywczego, postawiłem bowiem na drużynę, którą grałem od dłuższego czasu i która zapewniała mi bardzo dobre wyniki w turniejach poprzedzających MPki. Mowa tutaj o delvowo-supportowej mieszance Aphry, Grievousa i Sentinel Messengera, aczkolwiek w przeciwieństwie do większości tego typu talii, u mnie elitarna była Aphra, a nie Grievous. Talia, głównie w obawie przed zalewem Reylo, miała też dużo więcej removala, niż znaleźć można w innych jej wersjach. Wszystko inne było już dość standardowe.
A zatem wracając do gier…
Runda Swiss
Już w pierwszej z nich trafiłem na deck, z którym bardzo grać nie chciałem, a mianowicie na Ewoki, które do Krakowa przywiózł jedyny tego roku gość zagraniczny – Klaas (nie mylić ze wspomnianym wcześniej clausem) z Niemiec. Nie były to jednak typowe Ewoki z Plo Koonem, a dość egzotyczna zbieranina futrzaków, ich wodza oraz strażnika pałacowego z Naboo. Do tego talia z dużej mierze bazowała na tanich wsparciach. I to właśnie chyba sprawiło, że był to matchup jednak dla mnie nieco łatwiejszy. Z Ficklami i Hiredami świetnie radzi sobie bowiem Desperate Measures. Tym niemniej gra wcale nie była łatwa i dopiero Act of Cruelty z Deja Vu ostatecznie wyjaśnił sprawę i przypieczętował moje zwycięstwo. 1-0
Niestety w kolejnej grze trafiłem na Mikołaja i kolejną talię, z którą mierzyć się raczej nie chciałem, bo mirrory często sprowadzają się do tego, kto ma więcej szczęścia. Miałem jednak w swojej talii coś, co mogło dać mi przewagę i przechylić szalę zwycięstwa na moją stronę. Mowa tutaj o Deja Vu, które często jest pomijane, a z którego Aphra robić może świetny użytek. Kiedy jednak okazało się, że mój oponent także go używa, a do tego wystawił je szybciej, oraz rampa poszła mu jakby lepiej, gra szybko zaczęła wymykać mi się z rąk. Tym niemniej, do samego końca była ona bardzo wyrównana. Po cichu liczyłem, że Act of Cruelty może jeszcze odwrócić losy gry, ale przeciwnik bardzo rozsądnie rozdzielał obrażenia niebezpośrednie, mi nie pomogły rzuty i ostatecznie przegrałem różnicą 1 czy 2 obrażeń. 1-1
Nie był to zatem wymarzony start, ale wszystko było jeszcze w moich rękach. Wystarczyło wygrać kolejne 4 z 5 gier, a to na pewno było w moim zasięgu. Tym bardziej, że w kolejnej grze trafiłem na innego Mikołaja, tym razem, sądząc po młodym wieku, z dużo mniejszym doświadczeniem. Adept częstochowskiej, jak się później okazało, szkoły turlania kostkami grał talią ePoe2/eLando2, która i owszem, była groźna, ale raczej dwa dodatki temu. Tym niemniej Mikołaj dzielnie walczył, pokonał nawet jedną z moich postaci, zanim przytłoczyła go spora ilość obrażeń niebezpośrednich. 2-1
W grze czwartej przy jednym stoliku zebrały się aż 4 talie na Aphrę (która była chyba deckiem najbardziej popularnym). Ja stanąłem na przeciw Mańka, z którym po raz ostatni grałem w topce pierwszych Mistrzostw Polski Przeznaczenia. Z tej gry, przyznam szczerze, nie pamiętam za wiele, ale z tego co pamiętam, od początku miałem dużo lepsze rzuty, podczas gdy u przeciwnika bardzo zawodził Grievous. Dlatego też u przeciwnika obrażenia zaczęły się nawarstwiać i niedługo potem było po wszystkim. 3-1
I wtedy przyszła gra piąta przeciwko Ewokom (tym razem już klasycznym, Plo Koonowym) Idczaqa, która była zarówno najlepszą, jak i najgorszą, jaką tego dnia rozegrałem. Pomimo ciężkiego matchupu, rozpoczęła się obiecująco, bowiem na ręce zobaczyłem i Delve’a i Fista. Niestety ten ostatni, zanim miał okazję pojawić się na stole, został odrzucony przy pomocy Scruffiego (bardzo dobry tech). Od tej pory wszystko zaczęło układać się idealnie dla mojego przeciwnika, a ja w dwie tury zostałem niemal zmieciony ze stołu (na przykład dzięki 2x Rigged Detonation, które zadały mi chyba łącznie 9 dmg, czy też idealnie podchodzącym Easy Pickings). Ale potem coś się w kudłatej, ewockiej machinie zacięło. Act of Cruelty pozbawił Filipa resztek Ewoków oraz wszystkich kart na ręce, a ja miałem jeszcze przynajmniej teoretyczną szansę. Problem w tym, że na placu boju pozostał mi tylko Grievous z 8 obrażeniami, a fakt, że miałem jeszcze Bubble Shielda niezbyt mnie pocieszał, bo wiedziałem, że grę może zaraz zakończyć jakiś zbłąkany Chain Lightning czy coś podobnego. Zamiast tego dostał on Target Acquired. Korzystając więc z okazji zagrałem szybko Dangerous Maneuver, by 2 dmg przesunąć na Bubbla, a po skorzystaniu ze wszystkich moich wsparć i udanych przerzutów, było po grze… Tylko właśnie, ekscytacja tym, że mam szansę wygrać niewygrywalną grę sprawił, że zupełnie zapomniałem, iż Dangerous Maneuver nic nie powinien mi dać. Przeoczył to też mój przeciwnik, a olśnienie nadeszło, jak już było za późno. Także z gry byłbym ekstremalnie zadowolony, gdyby nie mój własny missplay, który kosztował mego przeciwnika grę. 4-1
Faza szwajcarska weszła w decydującą część, a mi każde zwycięstwo gwarantowało grę dalej. Dlatego byłem całkiem zadowolony, gdy los sparował mnie z Frankiem i jego Reylo, bo jak już wspominałem, moja Aphra na ten matchup była bardzo dobrze przygotowana. Co nie zmieniało faktu, że dobrze złożone i umiejętne pilotowane Reylo groźnie zawsze być potrafi. Co pokazała już pierwsza rudna, w której to Grievous zaczął ocierać się o zgon. Aphra szybko się jednak ogarnęła, a removal zaczął niemal całkowicie neutralizować Kylo. A kiedy zaczęły pojawić się supporty poszło już z górki. 5-1
Także co najmniej baraże do Top8 miałem już pewne, ale wciąż była szansa na coś więcej, trzeba było tylko pokonać DarkJedi i jego Aphrę, Phasme i Sentinela. Co prawda z tym przeciwnikiem bilansu nie mam najlepszego, ale granie bez wielkiej presji z pewnością pomogło. Gra okazała się wyrównana, a kluczowym okazały się nasze Vader’s Fisty w swych pierwszych turach. Mój zdołał zadać 6 obrażeń, przeciwnika chyba ani jednego. I to była różnica, która zdecydowała o moim ostatecznym zwycięstwie. 6-1
Także rundę szwajcarską zakończyłem z bardzo przyzwoitym wynikiem, który dał mi trzecie miejsce (co ciekawa, nie było żadnego wyniku 7-0), a tym samym automatyczny awans do Top8 bez konieczności grania w barażach.
TOP8
Ostatecznie, po barażach na placu boju pozostały trzy Aphry (choć każda nieco inna), dwóch Snoke’ów z trooperami (Błotnym i Mandaloriańskim), Ewoki z Naboo Guardem, oraz Palpatine i Maul (obaj z Watto).
Mnie w walce o półfinał czekał kolejny prawie dokładny mirror z Mikołajem, także wiedziałem, że nie będzie łatwo. Pierwsza gra rozpoczęła się dość niemrawo po obu stronach. Żaden z nas nie mógł przez dłuższy czas dociągnąć swoich wsparć, więc początkowo okładaliśmy się tylko indirectami, a jeśli już coś wystawić się udało, to szybko było to usuwane. Mi nie pomagał też fakt, że początkowo rzucałem ogromne ilości blanków. Tym niemniej i tym razem gra była na tyle bliska, że decydowały chyba 2 czy 3 obrażenia, a ja mogłem ją wygrać, gdybym w ostatniej turze rzucił, jak trzeba. Niestety to ewidentnie nie była gra udanych rzutów, a ja po raz kolejny musiałem uznać wyższość przeciwnika, który zagrał praktycznie bezbłędnie.
Niestety na tym etapie byłem już mocno ztiltowany, a sytuacji mojej nie poprawił fakt, że w kolejnej grze przeciwnikowi szło i dochodziło wszystko (droidy, DMy, Delve’y), a mi nic. Dlatego też ona poszła już ekspresowo, a ja przedwcześnie pożegnać musiałem się z marzeniami o Mistrzostwie Polski.
Tym bardziej w grze wciąż był przedstawiciel gospodarzy, Piotrek, ze swym arcy ciekawym deckiem na Maula, który po pokonaniu jednego ze Snoków, w półfinale mierzył się z Ciborem i jego Palpatinem (w drugim półfinale Aphra Mikołaja stawała na przeciw Aphry DarkJedi). Pierwsza gra była tak ekspresowa (głównie za sprawą Maula rzucającego jak natchniony), że mało kto zarejestrował chyba, że się skończyła, a nasz zawodnik był już tylko jedno zwycięstwo od wielkiego finału (w którym miałby ogromne szanse, bo na własnej skórze przekonałem się, jaką sieczkę Maul może z Aphry zrobić). Niestety w tym momencie Piotrkowi skończyły się dobre rzuty, a Palpatine dostał odrobinę wytchnienia, które wykorzystał by zasypać stół kostkami i leczyć się, gdy obrażenia zaczynały się nawarstwiać. Gra trzecia przebiegała bardzo podobnie do drugiej, a do kiepskich rzutów Maula doszedł jeszcze Watto Cibora, który „zgadywał” dużo skuteczniej, niż w przypadku Piotrka (choć obaj używali go z reguły na tę samą kostkę). Dlatego też w wielki finale zmierzył się Palpatine i Watto z Aphrą Mikołaja.
Tych rozgrywek już nie widziałem, ale z opowieści można było wywnioskować, że nawet shieldujący się na potęgę Palp nie dał rady trzymać naporu dużych supportów i po dwóch grach nowym Mistrzem Polski został Mikołaj z Poznania (nazwiska nie podaję, bo wiadomo, RODO), któremu raz jeszcze gorąco gratuluję, bo zagrał naprawdę rewelacyjne zawody (choć mam nadzieję, że będę miał szansę rewanżu). Drugie miejsce zdobył Cibor, trzeci był Piotrek, a czwarty DarkJedi.
Podsumowanie
Na koniec nie może zabraknąć krótkiego podsumowania i podziękowań. Te ostatnie należą się na pewno dla wszystkich uczestników, w szczególności przyjezdnych, którzy nierzadko do Krakowa mieli naprawdę daleko. Tutaj należy też na pewno wyróżnić delegację z Częstochowy, bo to ośrodek, któremu obecny chyba wszyscy możemy pozazdrościć liczebności i entuzjazmu. Dlatego też mam nadzieję, że więcej miast skorzysta z ich przykładu i ścieżki, jaką obrali.
Złego słowa nie można mieć też do Galakty i oczywiście Stacha, który czuwał nad sprawną organizacją i miłą atmosferą. Na nagrody też nikt narzekać nie mógł, bo choć boxy nie są już może warte tyle, co jeszcze pół roku temu, to i tak turniej mógł się z powodzeniem zwrócić.
Oczywiście MPki nie mogłyby się odbyć, gdyby nie gościnne progi kawiarni Boardowa, która powoli staje się mekką polskiego Destiny. Tam też odbędzie się już w najbliższą niedziele pierwszy w Polsce Prime Championship, na który raz jeszcze wszystkich gorąco zapraszam.