Tytuł: Lando – Double or Nothing 003
Scenariusz: Rodney Barnes
Rysunki: Paolo Villanelli
Historia: Lando – Double or Nothing, part III
„A ja rosnę i rosnę…” zdaje się śpiewać moja frustracja i rozczarowanie serią młodego Landa. Pierwsze dwa zeszyty były żenująco wręcz słabe, Lando Double or Nothing 003, nie jest na tyle lepszy, by uciszyć me wewnętrzne głosy.
Słowna szermierka
No ale jednak jakaś minimalna poprawa jest. Jednym z jej powodów jest fakt, że tym razem tytułowy bohater zamiast przekomarzać się z L3, na słowa pojedynkuje się ze swoim skrajnie nieciekawym i raczej nie budzącym należytej grozy „nemezis” imieniem Batalla. Nic więc dziwnego, że nasz główny bohater niszczy go bez większego problemu.
„I understand your frustration, but why ruffle my shirt? Isn’t it enough that I lost my cape?” – Lando Calrissian
O dziwo nie wychodzi już przy tym na aż takiego nadętego bufona, jak zwykle i gdyby zapomnieć o poprzednich dwóch numerach, może byłby on w stanie nawet wzbudzić sympatię. Aczkolwiek na tym etapie jest już chyba za późno i postać na zawsze została mi obrzydzona.
Viva la revolution
Przy trzecim już nawrocie nieco lepiej prezentuje się także nasza ulubiona nieorganiczna rewolucjonistka. Jej droidziowyzwoleńcze hasła przestają w końcu wyglądać jak droczenie się z Landem, a zaczynają wyglądać jakby faktycznie w nie wierzyła.
„So you harmed an innocent in the name od your own survival?” – L3-37
„I saved my tail! That bag of bolts will be fine.” – Lando Calrissian
„’Bag of bolts’? I’ll have you know that droids are beings capable of independet thoughts and feelings.” – L3-37
Oczywiście koniec końców wróciła do swojej roli potulnego, choć może pyskatego droida udowadniając po raz kolejny, że w kwestii niezależnych droidów indywidualistów, to K-2SO nie jest ona godna nawet stóp całować.
Czy to mynok? Czy to prom pasażerski? Nie! To SuperLando!
Wspominałem już przy okazji recenzji poprzednich numerów, że nie każdy aspekt postaci młodego Calrissiana do mnie przemawia, a w Lando Double or Nothing 003 mieliśmy tego kwintesencję. Otóż postać ta nigdy nie kreowała się na wielkiego wojownika. Owszem, był łotrzykiem i uroczym awanturnikiem, ale jeśli tylko nie było to absolutnie koniecznie, nie uciekał się do przemocy. Świetnie posługiwał się blasterem, ale bynajmniej się tym nie popisywał, by jego ewentualni przeciwnicy go lekceważyli.
Tutaj dostajemy skrajnie inne podejście. Młody Lando nie dość, że na każdym kroku popisuje się swoimi przewagami nad przeciwnikami, to najwyraźniej jest też największym zakapiorem w galaktyce, którego skuteczności na gladiatorskiej arenie pozazdrościć może mu sam Russell Crowe.
Zupełnie mi to nie gra i trudno mi uwierzyć, że przez te kilkanaście lat, które dzielą komiks (i film) od pojawienia się Landa w Oryginalnej Trylogii przeszedł on tak diametralną, charakterologiczną metamorfozę, podczas gdy Han nie zmienił się praktycznie ani na jotę.
Mimo to odnotowuję lekką poprawę w stosunku do poprzednich numerów i mam nadzieję, że w kolejnych będzie jeszcze lepiej.
WARIANTY OKŁADEK I POPRZEDNIE NUMERY
Na koniec zachęcamy do recenzji poprzednich numerów:
Oraz mini galerii alternatywnych wariantów okładek: