Komiks: Han Solo 005
Scenariusz: Marjorie Liu
Rysunki: Mark Brooks
Historia: Han Solo, part V

Han Solo 005

Po wczorajszym zakończeniu Ostatniego lotu Harbingera w ramach serii Star Wars, dziś przyszło mi pożegnać mini serię Han Solo. Seria te, nie tylko ze względu na głównego bohatera, zapowiadała się na jedną z najlepszych, jeśli nie najlepszą z dotychczasowych. I choć nie podążała ona do końca torami, którymi bym sobie życzył, to i tak nie mogę o Hanie Solo i jego twórcach powiedzieć złego słowa. A przynajmniej nie bardzo złego.

Autorka, Marjorie Liu, w ostatnim numerze potwierdziła, że plan na historię miała tyleż zacny, co zbyt ambitny. Intryga, choć dość klasyczna, miała pełne prawo zadziałać i na pokładzie Sokoła Millenium. Niestety nie udało się zbudować wokół niej napięcia i poczucia zagrożenia, a co gorsza, zabrakło miejsca na należyte przedstawienie jej bohaterów. Wszystko to sprawiło, że kulminacja przeszła zupełnie bez echa, a ujawnienie zdrajcy czytelnik (a przynajmniej ja), przyjął bez żadnych emocji. Co gorsza, nikt nie pojął się roli Herculesa Poirot (czy chociażby paczki Scoobiego) i nie wyjaśnił motywów sprawcy, czy nie wytknął popełnionych mu błędów. Także Marjorie drugą Agatą Christie raczej nie zostanie.

Nieco lepiej poszło jej z wyścigiem, choć i on mógłby zostać przedstawiony znacznie lepiej. Ale że autorka chciała złapać zbyt wiele srok za ogon, to nie starczyło miejsca na należycie pasjonujące zmagania sportowe. A może po prostu kolejne etapy wyścigu zaplanowane zostały bez polotu i bez możliwości dobrego ich zilustrowania. Na szczęście wiele wynagrodziły interesujące interakcje pomiędzy głównymi pretendentami do wygranej. Do tego stopnia, że choć zwycięzcę wskazać było dość łatwo, to i tak finał wyścigu dostarczył wzruszeń i materiału na rozwój naszego bohatera.

Zresztą Han notuje pod tym względem całkiem niezłą serię. Można więc tylko żałować, że jego historia była zaledwie mini serią, a nie dostał on regularnego tytułu. W końcu corelliański szmugler zasługuje na nią jak mało kto. Tym bardziej, że jest to postać, która na przestrzeni Oryginalnej Trylogii przechodzi ogromną przemianę, której aspekty warto by dokładniej zgłębić.

No ale trzeba się cieszyć, że dostaliśmy chociaż mały przedsmak tego, czym Han Solo może być, bo kto wie, może nie widzimy go po raz ostatni. Zastanawiam się tylko, czy z czasem zacznie się on w komiksach pojawiać z obliczem przypominającym bardziej Aldena Ehrenreicha, czy też nikt nie odważy się podnieść ręki na świętość?

Tak czy inaczej, podsumowując całą historię, należy powiedzieć, że z pewnością dostarczyła ona sporo rozrywki. Rysunki Marka Brooksa, ani na chwilę nie obniżały lotów, a fabuła, choć momentami chaotyczna i pchana do przodu zbyt szybko i kosztem zbyt wielu uproszczeń, mimo wszystko mogła się podobać. Także życzyłbym sobie więcej tak udanych mini serii, bo mam wrażenie, że dotychczas nowy kanon nie miał do nich szczęścia.

Na koniec zachęcam jeszcze do lektury recenzji poprzednich numerów:

Oraz do galerii wariantów okładki:

15203205_1133042376810784_3835686660512333901_n

15178242_1133042766810745_5988408427250082197_n

15134812_1133042433477445_8168276455718926643_n

15109429_1133042640144091_3041369499721576705_n

15107206_1133042900144065_4928464300400989018_n