Tytuł: Star Wars 035
Scenariusz: Jason Aaron
Rysunki: Salvador Larroca
Historia: The Hutt Run
„Do trzech razy sztuka!” chciałoby się powiedzieć, oto bowiem mamy trzeci z rzędu samodzielny zeszyt serii Star Wars. Czy zatem po pierwszym (Luke i Leia) słabiuteńkim i drugim (Sana i Lando) w miarę przyzwoitym, trzeci (Han i Chewie) w końcu da nam coś naprawdę dobrego? Na to wygląda!
All about Han
Od początku do końca nie mam tutaj żadnych wątpliwości, kto jest gwiazdą tego numeru. Oczywiście gościnny występ Mon Mothmy czy Grakkusa, oraz gościnne wspomnienie generała Dravena, to miłe dodatki, ale tutaj liczy się tylko i wyłącznie kapitan Solo. Co ważniejsze, po raz chyba pierwszy jest to Han idealnie zgodny z jego filmową wizją. I nie chodzi tutaj tylko o fotorealistyczne rysunki twarzy słynnego przemytnika. Chodzi przede wszystkim o jego charakter, zarozumiałość i cięty język, ale także, kiedy okoliczności tego wymagają, jego zaradność.
„How ridiculous a thing are you about to ask me to do, Mon Mothma? On a scale of one to blowing-up-a-Death -Star?” – Han do Mon Mothmy
Na szczęście nie dostajemy tutaj tylko filmowej kalki, ale także wgląd „w głowę” naszego bohatera. Ilość jego przemyśleń utrzymana jest na szczęście na bardzo rozsądnym poziomie, ale nawet te pozwalają dostrzec powolne dojrzewanie kapitana Solo do roli, jaka jest mu pisana i dbania o kogoś więcej, niż on sam.
Przy okazji mamy też bardzo subtelne rozwinięcie wątku uczucia, które rodzi się między nim, a księżniczką Leią. Coraz zabawniejszym jest też fakt, że w szeregach Rebelii stało się ono już chyba tajemnicą poliszynela, którą znają wszyscy, poza samymi zainteresowanymi.
Grakkus The Hutt
Jak już wspominałem, bezapelacyjnie to Han gra tutaj pierwsze skrzypce (a także drugie i trzecie – taki człowiek orkiestra), ale i Grakkusowi należy oddać sprawiedliwość. Jest to bowiem postać, która ma wielki potencjał i uważam, że jest znacznie bardziej interesująca, niż jego opasły „kuzyn”, Jabba.
Nie można powiedzieć, że jest on jednoznacznie zły, co najwyżej bezwzględnie egoistyczny oraz okrutnie arogancki. A do tego wszystkiego, nie boi pobrudzić sobie rączek.
Wszystko to sprawia, że stał się on jednym z moich ulubionych, drugoplanowych postaci i mam nadzieję, że nie był to ostatni jego występ.
Salvador „Człowiek bumerang” Larroca
Dlaczego człowiek bumerang? Ano dlatego, że ostatnimi czasy praktycznie przy okazji recenzji każdego kolejnego komiksu jego autorstwa, poświęcam mu trochę miejsca. Tak będzie i tym razem, bo obok jego ilustracji nie sposób przejść obojętnie.
Opinie o nim na komiksowych forach są raczej negatywne, ale ja znów nie mogę jego prac ocenić jednoznacznie negatywnie. Z jednej strony dziwnie wygląda zwykła komiksowa kreska jaką potraktowano Grakkusa czy Chewiego, obok fotorealistycznego Hana Solo. Z drugiej jednak strony, jest to ogromna wartość dodana, że patrząc na kolejny panel z głównym bohaterem, przed oczami jako żywo staje mi młodziutki Harrison Ford (grymasy i mimika, jakimi posługiwał się aktor odtwarzając Hana Solo została oddana perfekcyjnie).
Poza wszystkim innym komiks Star Wars 035 miał jeszcze jedną, ogromną zaletę – zapowiedzieć następnego numeru i nieodwołalny już powrót do bieżącej historii. Innymi słowy Artoo kontratakuje!
A oto nasze recenzje poprzednich dwóch „jednostrzałów”:
Oraz galeria wariantów okładek: