Odcinek 11: Córa Ferrix (wbrew temu, co „twierdzi” polski Disney+, taki właśnie tytuł powinien nosić ten odcinek, gdyż w oryginale brzmi on Daughter of Ferrix)
Przyznam szczerze, że odcinek #11 zaczynałem oglądać targany wieloma uczuciami. Była wciąż utrzymująca się ekstaza po One way out, ale też obawa, że lepiej być już nie może wobec czego zapewne będzie gorzej. Jednak najbardziej dojmujące było przerażenie, że już niedługo znajdziemy się w świecie bez Andora, a taki świat wcale a wcale mi się nie podoba. Dlatego też postanowiłem czerpać maksymalnie dużo przyjemności z tych kilkudziesięciu minut, które w 1. sezonie nam jeszcze pozostały.
Gwiezdne wojny
Okazało się, że Córa Ferrix nadaje się do tego idealnie, bowiem był to najbardziej „starwarsowy” odcinek Andora ze wszystkich. W końcu dostaliśmy obcych (skąd inąd bardzo ciekawych) w minimalnie bardziej prominentnej roli, niż pojawiali się dotychczas. Pojawiło się sporo subtelnych i świetnie wkomponowanych nawiązań i easter eggów. No a ponad wszystko dostaliśmy w końcu starcie kosmiczne, które zadowolić powinno większość fanów. Nie było może długie, ale bardzo intensywne, zaskakujące, a przy tym wszystkim, także dobrze napisane.
Co ciekawe, w kwestii finałowego odcinka Andor zdaje się do pewnego stopnia powielać to, co widzieliśmy w Mando i Księdze, gdzie wszystkie postaci i wątki zbiegają się w jednym miejscu. Z tą tylko różnicą, że Tony Gilroy zachowa chyba w tej materii umiar, a spójność fabuły i wierność charakterom postaci powinna pozostać u niego na pierwszym miejscu.
Córa Ferrix
Wspomniałem, że najnowszy odcinek mógł dać sporo frajdy, ale to tylko jedna strona medalu. Szybko przekonaliśmy się bowiem, że przytłaczającą i depresyjną atmosferę więzienia, zastąpił smutek i poczucie straty. Co ciekawe, to nie Cassian grał tutaj pierwsze skrzypce, ten okazał się bowiem synem marnotrawnym, który nie wrócił na czas do domu. Najbardziej przeżywamy smutek drugiego z przybranych „synów” Maarvy, B3MO. Odległa galaktyka aż roi się bardzo wyrazistych postaci droidów, ale to ten podstarzały i toporny, którego poznajemy na planecie Ferrix, jest bez wątpienia najbardziej ludzkim z nich wszystkich i naprawdę aż serce pękało patrząc na jego smutek.
Z partyzanta
Na koniec warto wspomnieć jeszcze o jednej postaci, a mianowicie Sawie Gerrerze. Otóż do czasu pojawienia się go w Andorze nie byłem przekonany do naszego partyzanta. W Wojnach klonów był on postacią praktycznie bez znaczenia, którą trochę na siłę zaimportowano do Łotra 1. Tam jego występ był dla mnie rozczarowaniem i zmarnowaniem ogromnego potencjału Foresta Whitakera. Gościnne występy tu i tam niewiele zmieniły moją opinię o nim.
Ale przyszedł Andor i całkowicie zmienił postrzeganie tej postaci. Stało się tak zapewne za sprawą wspaniale napisanych scen z Luthenem, dzięki którym Forest Whitaker mógł pokazać aktorstwo, do którego zdobywca Oskara nas przyzwyczaił. Doszło wręcz do tego, że po Mon Mothmie, stał się on kolejną postacią, której w mojej opinii, należy się oddzielny projekt.
A nam należy się dużo więcej Andora, bo ten jeden ostatni odcinek przed przerwą bliżej nieokreślonej długości, to stanowczo za mało!
Poprzednie recenzje
A oto recenzja poprzednich odcinków: