Odcinek 8: Narkina 5

Muszę przyznać, że w pierwszym momencie, nowy odcinek Andora mnie nie porwał. Pierwsze wrażenie zrobił on na mnie zdecydowanie słabsze, niż poprzedni. Jednak im dłużej o nim myślałem i rozkładałem na czynniki pierwsze, tym bardziej doceniałem kunszt twórców i aktorów, którzy zaserwowali nam kolejną perełkę.

Skazani na Narkinę

O jakości odcinka nie zadecydowała efektowna akcja (na tym etapie chyba nikt się już tego po Andorze nie spodziewa i nie oczekuje). Nie sprawiły tego również fantastyczne dialogi, ani doskonale przygotowane i przedstawione lokalizacje. Tym razem dokonało tego poczucie niepokoju i dojmującej beznadziei oraz bezsilności, towarzyszące nam od samego początku. Bezsilności wobec systemu, którego więźniem (dosłownie i w przenośni) stał się Cassian, a który z przerażającą efektywnością odczłowiecza każdego, kto wpadł w jego tryby.

Klimat ten i poczucie przygnębiania potęguje jeszcze przeogromny kontrast z wystawnym i beztroskim życiem politycznych elit, które z niewielkimi wyjątkami, za nic sobie mają coraz mocniejsze przykręcanie imperialnej śruby. Kontrast ten sprawia też, że wspomniane elity, postrzegać można jako znacznie gorsze od szeregowych trybików, które wcielają w życie dyrektywy Imperatora.

Drugie życie Snoke’a

Ale doskonale zbudowany klimat to nie wszystko, co odcinek zatytułowany Narkina 5 miał co zaoferowania. Zostaliśmy też w nim uraczeni doskonałą grą aktorską. O ile Diego Luna i Genevieve O’Reilly przyzwyczaili nas już do swoich fenomenalnych występów, o tyle tym razem zeszli oni na dalszy plan wobec prawdziwych tuzów światowego kina. I nie mówię tutaj tylko o Stellanie Skarsgårdzie, ani pewnym zdobywcy Oskara, który powrócił do odległej galaktyki, choć to właśnie chyba spotkanie tych dwóch panów było dla mnie największą aktorską ucztą.

Ale poza nimi pojawiła się na ekranie jeszcze jedna gwiazda, także powracająca do Gwiezdnych wojen, ale tego powrotu już absolutnie się nie spodziewałem. Tym niemniej ogromnie mnie on ucieszył, bo i tutaj aktorsko było bardzo, ale to bardzo dobrze.

Prawdziwe BBI

Na koniec nie sposób nie wspomnieć o ISB… IBB… a teraz właściwie BBI (Biuro Bezpieczeństwa Imperialnego), które w końcu zabiera się do roboty i zaczyna przypominać sadystycznych pseudogestapowców, których kochamy nienawidzić. W końcu zaczynają oni wyglądać jak naprawdę realne zagrożenie dla Andora oraz rodzącej się Rebelii i nawet Dedra zaczyna sobie brudzić ręce.

Sprawia to, że można było odczuć rosnące stawki i niebezpieczeństwo, także nikt (oczywiście poza Cassianem i Mon Mothmą) nie może być pewien, że dożyje kolejnego odcinka. Co ciekawe, dotyczy to także Syrila, którego wątek rozwinięty został w sposób, którego się nie spodziewałem, ale który bardzo mnie zaintrygował.

Jak więc nietrudno zgadnąć, na kolejny odcinek czekam z niesłabnącą niecierpliwością.

Poprzednie recenzje

A oto recenzja poprzednich odcinków: