Odcinek 4: Aldhani
Mieliśmy tydzień i trzy odcinki, by oswoić się ze specyficzną stylistyką Andora oraz jego cierpliwym i wyrachowanym sposobem snucia fabuły, tak różnym od wszystkiego, czego doświadczaliśmy w innych serialach. Jednak nie mogliśmy być pewni, czy kolejny odcinek będzie kontynuował dzieło poprzedników, czy raczej zafunduje nam czasowy przeskok i „nową” historię.
Ekipa Cassiana
Od razu po odpaleniu nowego odcinka stało się jasne, że o żadnym przeskoku mowy być nie może, a Cassian z miejsca poznał swoją nową ekipę i ruszył do pracy. I tutaj pojawiła się jak dla mnie pierwsza, drobna rysa na niemal perfekcyjnym wizerunku Andora. Otóż wspomniana ekipa okazała się nijaka. Poza może jej przywódczynią, w pamięć zupełnie nie zapadają, a i planowana przez nich akcja, na ten moment nie wydaje się przesadnie efektowna. Tutaj jednak wziąć należy poprawkę na fakt, iż Rebelia wciąż jest w powijakach i daleko jej do zorganizowanej i centralnie dowodzonej organizacji wojskowej. Mimo to, ta część historii stanowiła niewielkie, ale jednak rozczarowanie.
Aczkolwiek nie sposób nie podkreślić tutaj rewelacyjnej, moim zdaniem, gry Diego Luny. Doskonale oddaje on wewnętrzne dylematy, z którymi boryka się jego bohater, jednak majstersztykiem jest dla mnie to, jak świetnie radzi sobie z pokazaniem różnic pomiędzy Cassianem z Łotra 1, a tym 5 lat młodszym. Osiągane jest to w sposób bardzo subtelny, ale jednocześnie od razu widzimy, że to (Jeszcze) nie jest ten Cassian. Śmiem nawet twierdzić, że Andor jest pierwszym serialem, który ma potencjał, by stać się realnym kandydatem do nagród w najbardziej prestiżowych, chociażby aktorskich, kategoriach.
Ekipa Mon
O ile „cassianowa” część historii mogła nie spełnić w 100% moich oczekiwań, o tyle zawiązanie wątków politycznych wypadło nawet lepiej, niż się spodziewałem. Począwszy od „transformacji” Luthena i pojawienia się Mon Mothmy, aż do domowych rozterek tej ostatniej, wszystko wypadło tutaj wartościowo i przekonująco. Mimo że temat polityki per se został tutaj zaledwie liźnięty, już teraz widać jak ogromny potencjał tkwi w nim i w postaci pani senator z Chandrilli.
Twórcy po raz kolejny potwierdzili też, że kreowani przez nich bohaterowie, to wielowymiarowe postaci z krwi i kości, których poznajemy nie tylko w sferze „zawodowej”, ale także prywatnej. Cieszy mnie ogromnie, że zamiast za wszelką cenę pchać do przodu akcję, otrzymujemy możliwość obserwowania bohaterów w sytuacjach na pozór codziennych, ale które mogą w przyszłości mieć doniosłe konsekwencje.
Ekipa bezpieczeństwa
Mówiąc o czwartym odcinku nie sposób nie wspomnieć też o imperialnej stronie barykady, tym razem reprezentowanej przede wszystkim przez Imperialne Biuro Bezpieczeństwa. I choć chłopcy i dziewczęta w białych mundurach nie wypadli tak dobrze, jak tydzień temu przedstawiciele sektora korporacyjnego, do poznaliśmy kilka wyrazistych postaci, które z czasem mogą wyrosnąć na naprawdę pierwszorzędnych antagonistów, szczególnie kiedy ich drogi zaczną intensywniej krzyżować się z początkującymi rebeliantami.
Cieszy mnie też ogromnie, że postać Syrila Karna nie została odsunięta w kąt i zapomniana. Czasu nie dostał on za wiele, ale jego wątek wykonał naprawdę zaskakujący zwrot i z ogromną ciekawością czekał będę na jego rozwój.
Ale to zaledwie jeden z powodów, dla których z ogromną niecierpliwością czekał będę na kolejny odcinek, nawet jeśli czwarty nie był aż tak dobry, jak poprzednie (choć wciąż świetny). Po jednej trzeciej sezonu, twórcy zasłużyli sobie na ogromny kredyt zaufania i wierzę, że z czasem Andor będzie jeszcze lepszy.
Poprzednie recenzje
A oto recenzja poprzednich odcinków: