Wieści o zwycięstwie Nowej Republiki wciąż odbijają się w galaktyce szerokim echem. W jego następstwie okręty nowo uformowanego galaktycznego rządu udają się w najdalsze zakątki kosmosu, by odnajdywać i likwidować ostatnie bastiony imperialnej tyranii. Ale niektóre z duchów przeszłości są znacznie trudniejsze do wygnania, niż inne. A żaden z nich nie jest niebezpieczniejszy od Cienistego Skrzydła (wciąż nie znalazłem satysfakcjonującego tłumaczenia nazwy Shadow Wing – przyp.red.).
Zbieranina pilotów pod dowództwem Yriki Quell znana jako Eskadra Alfabetyczna stoi na czele poszukiwań Cienistego Skrzydła, ale nie zbliżyli się do swego celu ani na jotę. A rosnąca presja zaczyna mieć na nic negatywny wpływ. Yrica, we współpracy z wywiadem Nowej Republiki w osobie Caerna Adana oraz legendarną generał Herą Syndullą, opracowuje najbardziej ryzykowny plan w swojej karierze, który zakończyć może poszukiwania raz na zawsze.
Ale ich przeciwnik wyewoluował. Wobec utraty dowódcy, ostatni z imperialnych asów, Soran Keize, podjął pałeczkę, przejął dowództwo i tchnął imperialną eskadrę nowego ducha, gdy potrzebowała tego najbardziej. Otrząsnąwszy się po szoku związanym z przegraną wojną, Keize na powrót odnalazł swój cel i zdołał ocalić swoich żołnierzy. Jedynym co stoi muna drodze jest najbardziej niedopasowana do siebie eskadra we flocie Nowej Republiki dowodzona przez jego była podopieczną, zdrajczynie Yrikę Quell.

Moje odczucia w stosunku do Alphabet Squadron były ambiwalentne. Z jednej strony cieszyło mnie przedstawienie zupełnie nowych bohaterów i stworzenie z nich bardzo nietypowej eskadry. Z drugiej strony żadne z nich nie wzbudziło mojej nadmiernej sympatii, co zaowocowało tym, że ich losy były mi z grubsza obojętne. Bardzo byłem więc ciekaw jak Alexander Freed poradzi sobie z kontynuacją powieści sprzed około roku i czy tym razem przygody jego bohaterów będą mnie w stanie zaabsorbować w stopniu nieco większym.
Od A do Y
Autor szybko rozwiał moje wątpliwości, bo czy to przez większe „oswojenie się” z bohaterami, czy też dzięki ciekawszemu nakreśleniu ich osobowości i interakcji, eskadra „Abecadło” i jej przygody wciągnęły mnie w stopniu znacznie większym. A może to fakt, że ten zlepek outsiderów faktycznie zaczął zachowywać się jak zespół. Niepozbawiony zgrzytów i mrocznych tajemnic, ale jednak zespół.
Ewolucja ta nie była na szczęście skokowa. Odniosłem wrażenie, że następowało to stopniowo, naturalnie i było jak najbardziej wiarygodne. Zobaczyliśmy tworzące się (lub wytworzone) przyjaźnie, dowiedzieliśmy się rzeczy, które na ten moment nie zostały rozwinięte, ale dają ogromny potencjał na przyszłość, a także byliśmy świadkami kilku, naprawdę mocnych scen – ta z udziałem byłego droida od tortur, a obecnie psychoterapeuty Yriki, była majstersztykiem.
Nie zabrakło też tak bliskiego Alexandrowi Freedowi aspektu militarnego, w którym czuje się on jak ryba w wodzie. Do tego stopnia, że nawet bardzo egzotyczny skład eskadry nabrał większego sensu i okazało się, że zbieranina najróżniejszych myśliwców może sprawdzać się w akcji naprawdę dobrze.
Po drugiej stronie lustra
Progres jest także po drugiej stronie barykady, choć tam było o to jeszcze łatwiej, Alphabet Squadron nie dał nam bowiem wyrazistego złoczyńcy. Soran Keize jest tutaj dużym krokiem naprzód, tym bardziej, że nie jest on fanatycznym, imperialnym lojalistą, a człowiekiem, dla którego liczą się przede wszystkim jego ludzie. Postawy tej próżno szukać u innych „złoczyńców” odległej galaktyki, dlatego był to interesujący powiew świeżości.
Jednak być może najciekawszym aspektem było zaprezentowanie nam w stopniu nieco większym niż zwykle, perspektywy Imperium, jako że Soran Keize i podległy mu oddział jest bohaterem powieści w stopniu co najmniej równym każdemu z członków „Abecadła”, a może nawet większym. Dodatkowo przypada to w czasie, gdy role się odwróciły i to pozostałości Imperium muszą się teraz borykać z problemami typu braków w zaopatrzeniu, niedoborów personelu, czy nasilającego się poczucie beznadziei. Jak radzi sobie z tym elita do niedawna jeszcze niemal wszechmocnego Imperium? Odpowiedzi momentami mogą zaskoczyć.
Jedyne czego mi zabrakło, to większej interakcji pomiędzy bohaterami każdej ze stron, tym bardziej, wobec całej historii łączącej chociażby Yrikę i Sorana. Nie skłamię mówiąc, że przez całą powieść czekałem na ich konfrontację i ostatecznie czekało mnie lekkie rozczarowanie. Również pozostali członkowie nietypowej eskadry nie dostali okazji,by stawić czoła swym demonom. A jeśli już do tego doszło, to wyglądało to zupełnie inaczej, niż przypuszczałem.
Rozwój drużyny, a rozwój postaci
Jak już wspominałem na początku, z członkami „Abecadła” nie tylko ja się oswoiłem, ale oswoili się oni sami ze sobą. Rozwinęli się oni nie tylko jako grupa, ale także, a może przede wszystkim, indywidualnie. O ile pierwsza część książki stanowiła rozwój ich wzajemnych relacji, w drugiej każdy i każda ze swymi wątpliwościami i innymi przeciwnościami radzić musieli sobie w pojedynkę.
W pierwszym momencie ta pierwsza, zespołowa część powieści podobała mi się bardziej. Ale szybko zdałem sobie sprawę, że moje mieszane uczucia wobec części drugiej wynikały z tego, że autor zaserwował mi coś, czego się nie spodziewałem. Wyrwał mnie (i bohaterów) ze strefy komfortu i rzucił na nieznane wody. I teraz, kiedy wracam myślami do lektury Shadow Fall stwierdzam, że część druga była nawet lepsza od pierwszej.
Co więcej, kończąc czytanie, nie miałem pojęcia (i nadal go nie mam), w która stronę podąży fabuła w ostatniej części trylogii i nie jest to tylko zasługa odważnego, choć nie całkiem zaskakującego zwrotu akcji wieńczącego książkę. Absolutnie nie można być też pewnym, że wszyscy z głównych bohaterów dożyją finału, co jest ogromną zaletą tworzenia postaci nowych, które na uniwersum Gwiezdnych Wojen swojego piętna jeszcze nie odcisnęły.
Podsumowując muszę powiedzieć, że Shadow Fall było zaskakująco wciągającą i trzymającą w napięciu lekturą, która spodobała mi się znacznie bardziej, niż przypuszczałem.
Inne książkowe recenzje
A tutaj recenzje innych książek z nowego kanonu: