Była pewna, że jej wojna dobiegła już końca… Nowa walka dopiero się jednak rozpoczyna.

Ahsoka Tano, niegdyś lojalna padawanka Anakina Skywalkera, chce spędzić resztę życia w  służbie zakonowi Jedi. Niestety, bolesna zdrada sprawia, że opuszcza jego szeregi i postanawia kroczyć własną ścieżką. Mimo to Anakin i inni Jedi zawsze będą na nią czekać, gotowi ją przyjąć, gdyby potrzebowała ich pomocy lub gdyby to oni potrzebowali jej. Wówczas władzę w  galaktyce obejmuje Imperator, a  Jedi zostają bezlitośnie wymordowani z  jego rozkazu. Zdana na samą siebie Ahsoka wątpi, czy kiedykolwiek jeszcze zdoła znaleźć sobie miejsce we wszechświecie. Zaszywa się na niepozornym rolniczym księżycu i zaprzyjaźnia z dziewczyną imieniem Kaeden. Zamierza tu wieść skromny, spokojny żywot… Okazuje się jednak, że nie zdoła uciec ani przed przeszłością, ani przed Imperium. Gdy na księżycu zjawia się imperialny okupant, Ahsoka musi wybrać: kryć się czy stanąć do walki, nawet jeśli oznacza to konieczność ujawnienia własnej tożsamości. Ta decyzja zmieni życie wszystkich jej bliskich… i przyniesie galaktyce nową nadzieję.

 

Dawno dawno temu (niemal równo dwa lata) w odległej galaktyce przeczytałem powieść Ahsoka i… niezbyt mi się ona spodobała. Nie zabrałem się jednak od razu za jej recenzowanie, a potem szybko o niej zapomniałem. A teraz, gry w końcu doczekaliśmy się na polskie wydanie powieści E.K. Johnston, przeczytać musiałem ją raz jeszcze, by móc zrecenzować na gorąco. Niestety jej najważniejsze braki wciąż są aż nader widoczne.

Anty antagoniści

Głównym zarzutem wobec książki jest brak realnych antagonistów. Owszem, mamy tutaj tanią podróbkę hrabiego Vidiana, ale jest on tak bezbarwny i nudny, że o jego istnieniu szybko zapominamy. Dodać do tego fakt, że autorka nie zadała sobie trudu, by choćby w najmniejszym stopniu rozwinąć tę postać, a także to, że tytułowa bohaterka nie jest nawet świadoma jego istnienia i zaczynamy się poważnie zastanawiać, po co w ogóle wątek ten znalazł się w książce.

Niewiele lepiej wypada tutaj Szósty Brat, czyli kolejny członek Inkwizycji, którego poznajemy. Nie dość, że pojawia się w połowie książki, przejawia intelekt, zmysł taktyczny i przebiegłość tępego osiłka, to jak już przychodzi co do czego, to pokonanie go przychodzi Ahsoce z dziecinną wręcz łatwością. Jak zresztą niemal wszystko w książce, dlatego w kategoriach kiepskiego żartu traktuję jej końcowe przemyślenia, jak to ciężko musiała pracować na ostateczne zwycięstwo.

Prawda jest taka, że jeśli panna Tano z kimś walczyć tutaj musiała, to tylko z samą sobą. I o ile w takiej walce nie byłoby nic złego, a właściwie poprowadzona, może być nawet ciekawsza, niż stawianie czoła jakiemukolwiek „zewnętrznemu” przeciwnikowi, tak tutaj było to wszystko dość naiwne, a ciągłe miotanie się Ahsoki szybko stało się irytujące.

Ah Ahsoka

Tym niemniej powieść ta była dawnej padawance Anakina potrzebna. Stanowi ona pomost pomiędzy niedokończonymi Wojnami Klonów, a Rebeliantami. Mamy więc pojedynek z Maulem na Mandalorze, „pożegnanie” z Rexem, a także wiele z tego, co nastąpiło później. I tak aż do czasu, aż Ahsoka rozpoczęła współpracę z Bailem Organą i stała się pierwszym Fulcrumem.

Wobec tych rewelacji, historia księżyca Raada i jej mieszkańców była… zupełnie niepotrzebna. Od początku miała stanowić tylko pretekst to wypełnienia luk w historii Ahsoki, ale pretekst ten był bardzo słabiutki. Dlatego też uważam, że postać tak lubiana i znacząca, zasługiwała na coś więcej i coś lepszego.

Asy i cieniasy

Na szczęście nie samą Ahsoką Ahsoka żyje. Tytułowa bohaterka nie w pełni wykorzystała swoją szansę, ale za to na wysokości zadania stanął Bail Organa, czyli jeden z największych, jeśli nie największy (zaraz po Artoo) bohater Rebelii.

Ahsoka to chyba pierwsze, kanoniczne źródło, które oddaje sprawiedliwość przybranemu ojcu Lei i uzmysławia, jak tytaniczną pracę on wykonał. Otóż to właśnie senator i wicekról Alderaan praktycznie własnoręcznie stworzył Sojusz Rebeliantów. Kawałek po kawałku budował go przez prawie dwadzieścia lat. Jest to osiągnięciem tym donioślejszym, że przez cały ten czas udało się Bailowi uniknąć gniewu Imperatora i zachować swą pozycję. Można zatem spokojnie powiedzieć, że to właśnie temu człowiekowi Galaktyka zawdzięcza wolność! Tym bardziej dziwi mnie fakt, że nie dostał on jeszcze samodzielnej książki czy choćby komiksu.

Dzięki powieści E.K. Johnston zyskał bardzo także nowy kanon. Przedstawiona tutaj geneza czerwonych kryształów w mieczach Sithów i użytkowników ciemnej strony mocy przemawia do mnie znacznie bardziej, niż ich syntetyczna natura, z którą mieliśmy do czynienia w Expanded Universe.

O cieniasach już było, ale nie sposób nie dodać jeszcze jednego, tłumaczenia, co jest o tyle dziwne, że odpowiadała za nie weteranka Anna Hikiert. Mimo to, momentami czytając polską wersję Ahsoki zęby mimowolnie zgrzytały, bo czy naprawdę kryształy kyber trzeba było „psuć”? Nie można było „spaczyć” czy „skorumpować”?

I nie, nie czepiam się tłumaczenia, bo jest to ostatnio modne. Jestem Uroborosowi niezmiennie wdzięczny za to, że książki w Polsce wydaje i stara się doganiać resztę świata. Dlatego też jestem w stanie przełknąć co jakiś czas łyżkę dziegciu w postaci tłumaczeń odbiegających od ideału, ale nie całkowicie przymykać na nie oko.