Kiedy 14-letnia Padmé Naberrie wygrywa wybory i zostaje Królową Naboo, przyjmuje miano Amidala i opuszcza rodzinny dom, by rządzić całą planetą z królewskiego pałacu. By zapewnić jej bezpieczeństwo potrzebować będzie grupy wyjątkowych dwórek, które będą mogły być jej asystentkami, powiernicami, obrończyniami czy pozorantkami. Każda z dziewczyn została wybrana ze względu na swe unikalne talenty, ale to Padmé będzie z musiała uczynić z nich zgrany zespół. A kiedy Naboo znajdzie się pod okupacją Federacji Handlowej, Królowa Amidala i jej dwórki staną przed największym testem siebie samych i siebie nawzajem.

Wiele wody upłynęło w Wiśle odkąd po raz ostatni zasiadłem do pisania książkowej recenzji, ale mam nadzieję, że powieść E.K. Johnston będzie przełamaniem tego niekorzystnego trendu. Bynajmniej nie jest to zasługa wyjątkowego poziomu, czy ogromnego znaczenia samej książki, a raczej tego, że od poprzedniej, nowokanonicznej powieści minęło już sporo czasu, a ja, wygłodniały nowych historii, pochłonąłem nowe przygody Amidalii w parę dni.

Królowa i jej świta

Już pierwsze fragmenty, które pojawiały się przed premierą książki dawały jasno do zrozumienia, że historia będzie opowiadała tyleż o samej Królowej Amidali, co o jej wiernych dwórkach. A mnie to niezwykle cieszyło, bo dotąd Padmé, czy to w odsłonie królewskiej, czy senatorskiej, była dla mnie postacią nieciekawą, żeby nie powiedzieć irytującą. Fakt, że poprzednia powieść E.K. Johnston nieco notowania Amidali podniosła, ale jej wierne towarzyszki zyskały jeszcze bardziej i to właśnie one ciekawiły mnie najbardziej.

I na tym polu autorka ponownie nie zawiodła. Bardzo podoba mi się jej pomysł na dwórki Królowej Naboo, których istnienie w tak dużej ilości nie tylko nabrało sensu, ale sprawiło, że postrzegane one być mogą jako jedna z ciekawszych i niebezpieczniejszych grup (żeby nie powiedzieć oddziałów) w całym uniwersum.

E.K. Johnston zadbała też o to, by zaprezentować powstawanie i umacnianie więzi między dziewczętami, które rzucone zostały (lub rzuciły się same) na głębokie, galaktyczne wody. Aczkolwiek jednej rzeczy mi zabrakło, bo o ile dwórki jako grupa sportretowane zostały bez zarzutu, o tyle żałuję, że nie poświęcono więcej czasu na przedstawienie ich indywidualnych historii, bo i tutaj potencjał był spory. A że książka jest dość krótka, to z powodzeniem można było to zrobić. Miałem też wrażenie, że nie zawsze udało się autorce oddać bliskość czy chemię pomiędzy poszczególnymi bohaterkami.

Na tle swych dam dworu dość blado wypadła tym razem sama Królowa, a jej rola sprowadzała się najczęściej do pretekstu by zaprezentować talenty pozostałych dziewczyn.

Boli mnie też fakt, że nie wszystkie wątki, które E.K. Johnston zasugerowała, czy wręcz rozpoczęła, znalazły swoje zwieńczenie. To, w połączeniu z niewielką objętością powieści i zapychaczami w postaci krótkich, nie powiązanych z główną fabułą książki, występów gościnnych.

Brak fabuły i antagonisty

Ale nie to jest moim największym zarzutem wobec powieści Queen’s Peril. Jest nim niemal całkowity brak fabuły oraz ponownie (po Queen’s Shadow) nieobecność antagonisty. Długimi momentami książka sprawiała wrażenie zbioru opowiadań dość luźno powiązanych osobami głównych bohaterek. Kiedy akurat tak nie było, Queen’s Peril czytało się jak adaptację Mrocznego Widma, bowiem książka z wydarzeniami Epizodu I pokrywała się w dużo większym stopniu, niż przypuszczałem, że będzie. Jedynym urozmaiceniem był fakt, że najważniejsze wydarzenia przestawiane były z innego punktu widzenia, niż w filmie. Tym niemniej niewiele wniosły one do historii, która zresztą dziś i tak już mało kogo interesuje.

Co do antagonistów, to Królowa i jej przyjaciółki zmagały się przez moment z okupacją Federacji Handlowej, ale autorka nie postarała się nawet o to, by dać jej jakąś konkretną twarz. Przez większość czasu dziewczyny zmagały się głównie z meandrami polityki planetarnej i międzyplanetarnej (skala galaktyczna jest ledwie muśnięta), czy przede wszystkim, nadopiekuńczym dowódcą pałacowej straży, Qurshem Panaką.

Wobec powyższych trudno mi znaleźć sensowne uzasadnienie dla powstania książki, chyba że Lucasfilm na wielkie plany co do dwórek Amidali (mam na myśli coś większego, niż pojawienie się jednej z nich w nowej odsłonie serii Darth Vader), i powieść E.K. Johnston dała im solidne podwaliny.

Podsumowanie

Tym niemniej, pomimo ewidentnych braków i niedociągnięć książka okazała się całkiem przyjemnym, choć mało wymagającym czytadełkiem. Boli mnie oczywiście fakt, że nowy kanon wzbogaciła w stopniu bardzo znikomym i były to raczej ciekawostki, niż coś o doniosłym znaczeniu, tym niemniej czasu spędzonego z Amidalą i jej dwórkami nie uważam za stracony.

Inne książkowe recenzje

A tutaj recenzje innych książek z nowego kanonu: