Tytuł: Mace Windu 005
Scenariusz: Matt Owens
Rysunki: Denys Cowan
Historia: Mace Windu, part V
W poprzednim numerze seria zdołała przebić się przed metr mułu i nawet nieco odbić od dna, ale czy jej zwieńczenie utrzymało ten trend i sprawiło, że komiksowy Mace Windu stał się czymś więcej, niż stratą czasu?
„Wielki” plan „wielkiego” generała
Miałem cichą nadzieję, że skoro autor już raz skorzystał z tego zabiegu, to i tym razem uraczeni zostaniemy obrazkami z młodości Mistrza Windu. Jednak najwyraźniej w tym temacie Matt Owens powiedział już wszystko, co miał do powiedzenia. Tym samym pozostało nam śledzenie jakże wyrafinowanego fortelu, którego nie powstydziłyby się najtęższe, militarne umysły. Oczywiście jest to sarkazm, bowiem plan ataku na bazę separatystów, który stworzył wielki generał Mace Windu był odkrywczy niczym góra kamieni i jak owe kamulce przebiegły. Ale oczywiście się udał, bo na przeciw stały w końcu tylko droidy bojowe i mocno przereklamowany AD-W4.
Zresztą jego finałowe starcie z tytułowym bohaterem też stanowiło rozczarowanie. To już pierwsza ich potyczka, choć też bez żadnych fajerwerków, była lepsza. Innymi słowy, zamiast pomóc budować legendę Mace’a Windu, cała seria pokazała raczej, że owej legendy nie jest on wart i zmarnował tylko potencjał Samuela L. Jacksona, z którym tak czy inaczej zawsze będzie kojarzony.
Prosset Dibs
Znacznie ciekawiej poprowadzony został wątek zbuntowanego jedi (nie, to nie tytuł nowej telenoweli brazylijskiej) Prosseta Dibsa. O ile jego pojmanie i proces przebiegły zgodnie z planem, o tyle wyrok okazał się dla mnie miłą niespodzianką. Aczkolwiek tylko dlatego, że zacząłem się zastanawiać, czy niewidomy mistrz nie przeżył przypadkiem czystki jedi i nie został zwerbowany w szeregi Inkwizytorów.
Wśród tych, których szkolił Vader nie było co prawda raczej nikogo pasującego do specyfikacji Prosseta, ale może wymagał on po prostu od Palpatine’a więcej pracy. Byłoby to na pewno ciekawe powiązanie fabularne obu serii i jedyna rzecz, która komiksowi Mace Windu nadać by mogła choć odrobinę sensu i znaczenia.
Szkaradny gremlin
No chyba, że celem było pokazanie fanom, jak koszmarnie rysowane mogą być komiksy, by przestali oni narzekać na pozostałych artystów, tworzących komiksowe uniwersum Marvela. Obiecałem sobie, że więcej na Denysa Cowana narzekać nie będę, bo robię to prawie za każdym razem. No ale obok koszmarka, jakim znów okazał się wizerunek Yody po prostu nie dało się przejść obojętnie. Niestety nie da się też tego „odzobaczyć” i jeśli w najbliższym czasie gnębić będą mnie koszmary, wiem komu za to podziękować.
POPRZEDNIE NUMERY I OKŁADKI
Ale żeby dziennikarskiemu obowiązkowi stało się zadość przypominamy recenzje poprzednich numerów:
A także prezentujemy jeden alternatywny wariant okładki: