Tytuł: Mace Windu 004
Scenariusz: Matt Owens
Rysunki: Denys Cowan & Edgar Salazar
Historia: Mace Windu, part IV
Kiedy ostatni raz widzieliśmy mistrza Windu, jego sytuacja nie była godna pozazdroszczenia. Nie był on może w przesadnym niebezpieczeństwie, jednak „bunt” jednego z podwładnych jedi, którzy z reguły indoktrynowani są bardzo skutecznie, musiał mu dopiec. Ale czy zachwiał wiarę w słuszność własnych decyzji i działań?
Kończ waść, wstydu oszczędź
Najwyraźniej nie. A jeśli jesteście ciekawi, jak Mace poradził sobie z buntownikiem, Prossetem Dibsem, który podniósł na niego rękę (i miecz świetlny), odpowiedź brzmi: bardzo szybko i bez większej historii, dynamiki czy emocji.
„Desertion then? If you turn your back and run I will not hesitate to hunt you down.” – Mace Windu do Prosseta Dibsa
Swoją drogą po raz kolejny po oczach bije obłuda zakonu. Z jednej strony głoszą pokój, harmonię i mówiąc kolokwialnie (i niezbyt kulturalnie) srają tęczą, ale gdy ktoś nie chce walczyć w imieniu ich wartości, jest zdrajcą, którego należy siłą zawlec przed sąd, niczym najpodlejszego zbrodniarza. Aż się prosi o porównanie Mace do Republiki, a Prosseta do Separatystów. Wbrew temu, co chcieliby myśleć Ci pierwsi, z moralnego punktu widzenia wcale nie mają przewagi pozycji (angielski moral high ground brzmi znacznie lepiej ;)).
Młody Mace
Jednak o dziwo, komiks Mace Windu 004 nie jest całkowitą stratą czasu. Wręcz przeciwnie, po raz pierwszy od początku serii, scenarzysta miał do powiedzenia coś ciekawego. Ów interesujący aspekt przybrał formę retrospekcji, w której poznajemy padawana Mace’a Windu i jego Mistrzynię.
Widzimy tam, że tytułowy bohater niemal od początku był bardzo porywczy i skory do rozwiązań siłowych. Z wiekiem udało mi się zapanować nad swymi emocjami i instynktami, ale jak wiemy doskonale, owa drapieżność na zawsze w nim pozostała.
Retrospekcja miała też jeszcze jedną, ogromną zaletę – ilustrowana była nie przez Denysa Cowana, a przez Edgara Salazara, dzięki czemu choć tam uniknęliśmy obrzydlistwa, które przez całą serię „Mace Windu” nazywane było ilustracjami.
I jest to kolejny powód, dla którego mam nadzieję, że także w kolejnym numerze będzie nam dane spotkać młodego Windu, który tematem na całą serię byłby znacznie wdzięczniejszym, niż to, co dostaliśmy.
Poprzednie numery i okładki
Ale żeby dziennikarskiemu obowiązkowi stało się zadość przypominamy recenzje poprzednich numerów:
Oraz prezentujemy galerię wariantów okładek: