Tytuł: Mace Windu 002
Scenariusz: Matt Owens
Rysunki: Denys Cowan
Historia: Mace Windu, part II

Mace Windu 002

Po debiutanckim numerze wiedzieliśmy już mniej więcej czego po mini serii się spodziewać, a zatem co słuchać u najczarniejszego z czarnych (nie jest to przejaw rasizmu, a raczej uznania dla SLJ i odrobina żartobliwego przymrużenia oka) jedi? Z dala od Rady przestaje już być traktowany jak uczniak i otrzymuje należy mu szacunek, także to już coś.

Złowieszczy plan

Poza tym naszej wesołej, wywijającej świecącymi kijkami gromadce udało się rozgryźć separatystyczny plan (choć nie do końca byli jeszcze świadom jego skali). Oczywiście, by uniknąć błahości całej misji, musiało być to coś znaczącego i faktycznie groźnego. I w sumie się nawet udało. Niestety problem leży raczej po jasnej stronie. Mam bowiem wrażenie, że misja jedi przebiega bez żadnego ładu i składu. Cały plan polegał chyba na tym, by zrzucić desant jedi i zobaczyć, co z tego wyjdzie.

Znając życie, wyjdzie zapewne oczywiście całkiem sporo, w końcu machanie świecącymi kijkami leczy wiele dolegliwości. Tym niemniej wolałbym, gdyby w tym względzie scenariusz miał do zaoferowania nieco więcej, a akcja prowadzona była w sposób bardziej przemyślany.

Niestety te niedostatki nie zostały nam zrekompensowane budowaniem bohaterów, bo właściwie o żadnym z nich nie dowiedzieliśmy się nic nowego. A szkoda, bo pierwsze zapowiedzi serii Mace Windu kazały przypuszczać, że to właśnie główni gracze i interakcje między nimi stanowić będą o sile komiksu.

Szwarc charakter

No ale gdzie scenarzysta nie może, tam śmiertelnie niebezpiecznego droida pośle. Tym razem jest to AD-W4 – droid najemnik, dla którego największą i jedyną świętością są kredyty. Postawa nie jest przesadnie oryginalna, więc pozostaje mieć nadzieję, że główny szwarc charakter będzie jeszcze potrafił czymś zabłysnąć. Na razie wsławił się tym, że przetrwał pojedynek 1 na 1 z mistrzem Windu. Co więcej, można nawet powiedzieć, że  ich pierwsze starcie rozstrzygnął na swoją korzyść. I to z zaskakującą łatwością.

„I’ve told you! Enought with the military titles already.” – AD-W4

„So what are we supposed to call you when? Captain?” – szeregowy droid bojowy

„No.” – AD-W4

„Chief?” – droid

„What? No. You don’t… I would actually prefer it if you didn’t speak to me.” – AD-W4

„Skipper! We’ve found something!” – inny szeregowy droid bojowy

Czy może to wróżyć długą, zaciętą i co ważniejsze, interesującą rywalizację? Chciałbym, choć wątpię. Pomimo mojej słabości do morderczych droidów, AD-W4 zdaje się być pozbawiony wszystkiego, co mogłoby uczynić go interesującym adwersarzem. To po prostu nieco zupgrade’owany, acz pozbawiony charyzmy blaszak, który niebawem trafić musi na złom.

Turpizm

Wiem, że przy okazji pierwszego numeru napisałem, że na kolejne czekam, nawet mimo przepaskudnych ilustracji, ale zaczynam mieć co do tego wątpliwości. Maszkarony, które serwuje nam Denys Cowan zaczynają mnie przytłaczać, a ja przestaję być w stanie patrzyć na serię Mace Windu. Zaczynam podejrzewać, że „artysta” jest zadeklarowanym turpistą, a epatująca z jego prac brzydota ma głębszy cel. A tak na poważnie, mam gorącą nadzieję, że ten pan nigdy więcej nie będzie ilustrował żadnego komiksu związanego z Gwiezdnymi Wojnami.

Na koniec pozostaje przypomnieć, że poprzedni numer też oczywiście recenzowaliśmy:

Oraz zaprezentować galerię wariantów okładek: