Tytuł: Mace Windu 003
Scenariusz: Matt Owens
Rysunki: Denys Cowan
Historia: Mace Windu, part III
Niestety komiks Mace Windu 003, wraz z całą serią poświęconą Czempionowi Zakonu Jedi po raz kolejny przekonują mnie, że era prequeli ewidentnie nie ma szczęście, szczególnie do komiksów. Po raz kolejny dostajemy bowiem nijaką i pozbawioną znaczenia historię, która tutaj dodatkowo „okraszona” jest odrażającymi rysunkami.
AD-W4
Miałem cichą nadzieję, że niespodziewaną perełką w tej kupie kompostu zwaną Mace Windu Jedi of the Republic okaże się główny antagonista, zabójczo niebezpieczny droid-najemnik. Niestety moje nadzieje okazały się płonne, a AD-WC, znaczy AD-W4 do pięt nawet nie dorasta takim artystom w psychodroidzim fachu, jak Triple Zero i BT-1. Ma on być zaprawionym w bojach profesjonałem, dla którego w galaktyce istnieje tylko jedna świętość – kredyty. Jednak na kogoś, kto uparcie twierdzi, że czas to pieniądz, wyjątkowo dużo spędza go on próbując dowieść swej elokwencji.
Poza tym niewiele różni się on od każdego innego najemnika czy łowcy nagród. I fakt, może jest on całkiem groźnym wojownikiem, ale bardzo wątpliwym jest, by w ogólnym rozrachunku zagrozić mógł co lepszym rycerzom czy mistrzom Zakonu. A tym samym, nic nie usprawiedliwia jego obecności w tym komiksie, bo tę samą rolę mógł z powodzeniem pełnić generał Grievous i wszyscy wyszliby chyba na tym lepiej.
Rozłam w Zakonie
Nie lepiej, a może nawet gorzej wypada schizma w szeregach zakonnej grupy uderzeniowej. Przede wszystkim jest ona mocno naciągana i wprowadzana na siłę, jako realne zagrożenie dla powodzenia akcji, którego najwyraźniej nie stanowi AD-W4 i wspomagająca go armia droidów.
Nie chodzi nawet o motywacje Prosseta Dibsa, bo każdy, w szczególności jedi, ma prawo do pacyfistycznych poglądów. Jednak czy zdeklarowany pacyfista powinien być wysyłany na akcję stricte militarną? A nawet jeśli do drużyny został już włączony, czy powinien reagować takim gniewem i agresją? I to w stosunku do swego „przełożonego”? Toż to nie ścieżka nawet, a autostrada do ciemnej strony Mocy. Zresztą nawet przymknąwszy na to oko, czy kogokolwiek może zainteresować walka jakiegoś pomniejszego jedi z jednym z najznamienitszych wojowników Zakonu, która potrwać powinna góra ze dwie zdrowaśki?
Kończ waść
Wszystko to sprawia, że Mace Windu jest kolejną serią, której życzę jak najrychlejszego końca, by móc wyprzeć ją z pamięci. Ani my, fani, ani lubiana przecież postać Mace’a Windu nie zasłużyliśmy na takie traktowanie. Skoro najwyraźniej zarówno autor, jak i story group nic ciekawego w temacie do powiedzenia nie mieli, trzeba było zostawić go w spokoju. Tym bardziej toporność historii, przewyższa tylko toporność rysunków.
Na koniec z dziennikarskiego obowiązku należy przypomnieć recenzje poprzednich numerów:
Oraz zaprezentować galerię wariantów okładek: