Tytuł: Mace Windu 001
Scenariusz: Matt Owens
Rysunki: Denys Cowan
Historia: Mace Windu, part I

Oto i on! Największy zakapior i najtwardszy skurczybyk wśród Jedi. Niewinnie balansujący na granicy jasne i ciemnej strony Mocy. Nader zwinnie obracający swoim unikalnym, różowo-fioletowym mieczem świetlnym. A do tego wszystkiego do złudzenia przypominający Samuela L. Jacksona. Mace Windu! Czyli drugi po Maulu, najbardziej zmarnotrawiony potencjał prequeli. Jest to też druga, po Maulu, komiksowa miniseria nowego kanonu, która osadzona jest w około prequelowych czasach. Przypadek? Nie sądzę! Pozostawało tylko mieć nadzieję, że seria o Czempionie Jedi wypadnie znacznie lepiej, niż ta o Maulu.

Czempion

Czemu się tak tego „czempiona” przyczepiłem? Ano dlatego, że komiks Mace Windu 001 zmusił mnie do zrobienia małego researchu. Żyłem bowiem w przekonaniu, że Mistrz Windu przewodniczył Radzie Jedi i obok Yody, był w niej najważniejszy. No i tak może i było w starym kanonie. W nowym, można co prawda znaleźć wzmianki o tym, że ten czy ów jedi stać mogli na czele Rady, ale przy tej okazji Mace wspominany nie jest. A przynajmniej nie w sposób, który nie pozostawiałby żadnych wątpliwości. Nazywany był on natomiast Czempionem Jedi, choć odniosłem wrażenie, że nie jest to tytuł oficjalny, a raczej wyraz szacunku i uznania jego współczłonków. Tak czy inaczej, zawsze zdawał się on być w zakonie szychą.

„He is a top five Jedi Master of all time for sure.” – rycerz Jedi rissa Mano, najwyraźniej wielka fangirlka Mace’a Windu

A dlaczego o tym w ogóle piszę? Ano dlatego, że jedną z rzeczy, która raziła mnie w recenzowanym komiksie był fakt, że Mace Windu traktowany był w nim nie jak jeden z przywódców zakonu, a raczej jak szeregowy rycerz Jedi nie wyróżniający się rangą.

Również jego rozterki co do nowej roli Jedi do Mistrza Windu mi nie pasują. Zawsze zdawał się być najbardziej agresywnym i drapieżnym z Jedi. Jednym z niewielu, którzy w pełni rozumieli i byli w stanie zaakceptować istnienie „zła koniecznego”. Tutaj nie tak jest on prezentowany. Czy możemy zatem oczekiwać, że jego komiksowe przygody ukażą drogę, jaką przebył Mace, by stać się Jedi znanym z filmów lub powieści Mroczny Uczeń? Mogłoby być to interesujące, ale nie wiem, czy jest to temat, na którego przedstawienie te kilka komiksowych zeszytów wystarczą.

Drużyna pierścienia

Porzuciwszy początkowe narzekania, przejść mogę do tego, co mi się w komiksie Mace Windu 001 naprawdę podoba. Chodzi mi o zawiązanie akcji i poprowadzenie fabuły, którego nie powstydziłyby się najlepsze powieści fantasy. Mamy tutaj questa, mamy drużynę na którą składają się zarówno starzy znajomi, jak i zupełnie nowe postacie, oraz Tego Złego i hordy jego minionów. Co prawda ten zły nie jest wielkim magiem, a droidem najemnikiem. Tym niemniej zapowiada się całkiem groźnie i dołączy mam nadzieję do rosnącej galerii śmiertelnie groźnych elektronickych mordulców.

Oczywiście po cichu liczę, że quest naszej drużyny nie będzie tylko bezmyślnym złomowaniem kolejnych droidów bojowych i innego separatystycznego złomu, a bohaterowie staną przed nie lada wyzwaniami. Ale czy tak faktycznie będzie, przekonamy się już pewnie w następnym numerze.

Opowieści z krypy

Niestety całkiem niezłej i potencjalnie wciągającej historii towarzyszą naprawdę obrzydliwe rysunki. Nie wiem kto zatwierdził Denysa Cowana na rysownika, ale pracę powinien stracić jeszcze szybciej, niż sam twórca. Zdarzało mi się w przeszłości narzekać na prace Salvadora Larroci, nie kryłem swojej niechęci do Phila Noto, ale pan Cowan wyniósł brzydotę na zupełnie inny, niespotykany wcześniej w komiksach Star Wars, poziom.

Luminara wygląda jak facet, i to nawet niezbyt przystojny, Shaak-Ti żywcem wyjęta jest chyba z koszmaru Pabla Picassa, a Yoda… Ech, Yoda na dalszych planach wygląda jak bezkształtna, zielona kupa, a na bliższych przeradza się w monstrum, którego absolutnie nie chcielibyście spotkać w ciemnej uliczce. Trzeba to po prostu zobaczyć, żeby uwierzyć! Ale cholera wie, może jest to aż tak brzydkie, że jest to już sztuka.

O dziwo nawet mimo odrażającej kreski, na kolejny numer serii Mace Windu czekam z niecierpliwością, bo po premierowym numerze zapowiada się o niebo lepiej, niż Darth Maul.

Na zakończenie, tradycyjnie już, galeria innych wariantów okładek: