Tytuł: Han Solo 002
Scenariusz: Marjorie Liu
Rysunki: Mark Brooks
Historia: Han Solo, part II
Oto i jest! Numer drugi mini serii o Hanie Solo, którego nie mogłem się już doczekać, bo jak wspomniałem przy okazji recenzji pierwszego – nie rozczarował on, ale pozostawił niedosyt, który numer drugi miał zaspokoić. I choć on tego nie zrobił, to ponownie nie mogę powiedzieć, żebym i tym razem był rozczarowany, raczej zaskoczony.
Autorka scenariusza nie podąża bowiem utartym szlakiem opowieści o wyścigach, a uczestniczy Dragon Void padli ofiarą takiego właśnie podejścia. Zamiast wykruszać się oni jeden po drugim (tak, jak było to choćby w przypadku wyścigu podracerów w Mrocznym Widmie), zostali odstrzeleni od razu praktycznie wszyscy na raz, pozostawiając na placu boju czwórkę, która od początku wiadomo było, że kwestie zwycięstwa rozstrzygnie między sobą.
Jak wielki fan fikcyjnych wyścigów i pościgów zabieg taki niekoniecznie przypadł mi do gustu, ale rozumiem, że Marjorie Liu zrobiła w ten sposób sobie znacznie więcej miejsca dla drugiego, szpiegowskiego aspektu misji Hana. Oczywiście sam pilot, który z miejsca zyskał popularność i sympatię kibiców, zdaje się o swoim, teoretycznie głównym zadaniu nie pamiętać, ale od czego ma się przybocznego wookieego, jak nie od wykonywania czarnej roboty. Oczywiście i tutaj nie obyło się bez problemów, aczkolwiek i tak mam wrażenie, że wszystko to poszło zbyt szybko i zbyt łatwo.
To zresztą jak dotąd mój jedyny zarzut co do scenariusza, który zdaje się iść momentami mocno na skróty. Przez to ani nie doświadcza się w pełni epickości najbardziej prestiżowego wyścigu w Galaktyce, ani też nie odczuwa zagrożenia i napięcia towarzyszącego każdej szpiegowskiej misji. Pozostaje cieszyć się idealnie uchwyconym (zarówno graficznie, jak i scenariuszowo) szelmostwem, przebojowością oraz mimo wszystko dobrym sercem tytułowego bohatera.
Ale skoro było o scenariuszu, to musi być i o rysunkach, bo o ile wciąż uważam, że Mark Brooks, to jeden z najlepszych rysowników, który zajmował się nowym kanonen Star Wars, co pokazuje także w tym numerze, to jedną rzecz mógłby i nawet powinien poprawić. A mianowicie większości scen z udziałem statków kosmicznych (skądinąd świetnych) brakuje pewnego nieuchwytnego dynamizmu. Z kolei nie najlepsze rozplanowanie poszczególnych paneli sprawiło, że nie zawsze wiedziałem, co tak naprawdę się dzieje i co artysta chciał czytelnikom pokazać.
Mimo tych drobnych mankamentów, i tak z niecierpliwością czekam na kolejny numer, bo nieoczekiwane włączenie się do gry nowego „uczestnika” może sprawić, że historia wejdzie na najwyższe obroty.
Zachęcam też oczywiście do lektury recenzji poprzedniego numeru:
Oraz do galerii innych wariantów okładki: