Rocznica wykupienia Lucasfilm przez studio Disney’a jest świetną okazją, by podsumować minione cztery lata i przyjrzeć się temu, co działo się w tym czasie w Odległej Galaktyce. Bardzo ogólnymi przemyśleniami już się z Wami, jako redakcja, podzieliliśmy, czas więc na omówienie poszczególnych mediów. Tym razem na tapetę bierzemy książki Star Wars…
Temat jest to dla wielu drażliwy, gdyż trzęsienie ziemi, zwane „legendaryzacją” EU, książkami wstrząsnęło chyba najmocniej. Oczywiście komiksów też wiele wtedy przepadło, jednak to właśnie książki z EU przez lata postrzegane były jako główne medium, które rozwija uniwersum Star Wars (robiąc przy tym niekiedy bałagan). Zatem Disney swe „książkowe” rządy rozpoczął od zantagonizowania niezliczonych zastępów fanów wiernych EU, którzy z góry skreślili książki Star Wars nowego kanonu.
Ja jako osoba „nieskażona” EU (mój kontakt z nim był dość ograniczony) jestem natomiast w stanie ocenić 4 minione lata książkowego kanonu w miarę obiektywnie. I przyznam szczerze, że początkowo byłem rozczarowany (poniżej kieruję się kolejnością czytanie, nie kolejnością publikacji).
Pierwszy kontakt zainicjowała powieść Koniec i Początek, która nie tylko była dla mnie pierwszym książkowym kanonem, ale także miała stanowić wprowadzenie do Przebudzenia Mocy. Zawiodła na obu frontach, a przedstawione tam nowe postacie nie zdołały zaskarbić sobie mojej sympatii. Patrząc z perspektywy czasu mam wrażenie, że nadrzędną funkcją książki było oswojenie fanów z ideą istnienia w Odległej Galaktyce bohaterów o odmiennej orientacji seksualnej.
Nie przekonały mnie także kolejne dwie powieści, czyli Tarkin i Lodrowie Sithów. Obie uważam za zbyt zachowawcze, bowiem choć traktowały one o postaciach znanych i lubianych, nie zdradziły właściwie nic , czego byśmy już o nich nie wiedzieli, lub się nie domyślali. Owszem, autorom udało się przemycić kilka ciekawych smaczków, uważam jednak, że to stanowczo za mało, bym mógł zaliczyć te pozycje do moich ulubionych i uznać je za godne polecenia.
Pierwszą jaskółką lepszych czasów okazała się książka, po której nie spodziewałem się praktycznie niczego, a która nosi jakże znamienny tytuł Nowy Świt. Niewiele się spodziewałem, bo powieść postrzegałem jako niewiele więcej, niż wstęp do wtedy jeszcze bardzo naiwnego i raczej słabego serialu Star Wars Rebelianci. Oglądałem go początkowo głównie z „dziennikarskiego” obowiązku, tym bardziej, że praktycznie każda jedna postać mniej lub bardziej mnie irytowała. Ale książka zaskoczyła mnie bardzo na plus i pozwoliła oswoić się z niektórymi z bohaterów. Najlepiej niech świadczy o niej fakt, że do dziś uważam ją za jedną z najlepszych, książkowych publikacji wchodzących w skład nowego kanonu. Niewiele gorzej wypadła kolejna książka będąca jedynie „dodatkiem” do czegoś innego, a mianowicie Kompania Zmierzch, która tematyką nawiązywała do gry Star Wars Battlefront.
Niestety potem znów nastąpił spadek formy i dwa, nie bójmy się tego powiedzieć, tragiczne tytuły. Zupełnie niepotrzebna (choć niestety stanowiąca standard) adaptacja Przebudzenia Mocy, oraz synonim zmarnowanego potencjału – Dziedzic Jedi. Pierwszą spokojnie podarować mogą sobie wszyscy, poza najzagorzalszymi fanami. Drugiej przeczytanie się w sumie należy, ale jest całkiem prawdopodobne, że lektura zmęczy Was tak samo, jak mnie.
Na szczęście dalej było już tylko lepiej, a książki Star Wars nabrały niespotykanej na większą skalę w nowym kanonie jakości. Mroczny Uczeń, to lektura obowiązkowa dla każdego fana Wojen Klonów, a także pozycja dla osób, które uważają, że w Odległej Galaktyce brak jest dobrych historii miłosnych („I love you – I know” to nie jest historia miłośna ;)). Jeszcze lepiej (choć zupełnie inaczej) jest w debiutujących lada moment Utraconych Gwiazdach. I to zarówno pod względem historii, jak i love story. Zresztą ciekawa sprawa – powieść ta skierowana w teorii była do tzw. young adult, co sugerować by mogło nieco niższy poziom, a jak dla mnie, to na chwilę obecną zdecydowany numer jeden.
Zdecydowany, ale też niepozbawiony konkurencji, bo i książka Bloodline (w Polsce jeszcze nie wydana) jest świetna. I druga część trylogii Koniec i Początek – Life Debt, poziom prezentuje o niebo lepszy od swej poprzedniczki. Także najświeższą Ahsokę czytało się bardzo sympatycznie.
No a najbliższa przyszłość także rysuje się bardzo pozytywnie. Na horyzoncie mamy nawiązujący do Rogue One tytuł – Catalyst, trzecią część Koniec i Początek (Empire’s End), no i przede Thrawn autorstwa legendarnego Timothy’ego Zahna.
No ale książki, to nie tylko powyższe powieści. Ukazało się także przecież sporo publikacji dla dzieci i młodzieży. Wyjąwszy adaptacje kilku odcinków Rebeliantów, one także prezentują się zaskakująco dobrze i z przyjemnością czytał je nawet taki stary piernik jak ja.
Przechodząc do niewielkiego podsumowania… W kwestii książek także jestem na tak i napisać mógłbym praktycznie to samo, co przy okazji komiksów – choć zdarzają się pozycje słabe i bardzo słabe, to tych dobrych jest zdecydowanie więcej. Dodatkowo cenię spójność świata przedstawionego oraz przenikanie się poszczególnych mediów. A przy okazji chwalę sobie także jakość polskich wydań, gdyż Uroboros bije na głowę to, co dawał fanom Amber.
I tym optymistycznym akcentem kończę i zapraszam do innych podsumowań: