Pomimo dwóch tygodni wolnego wspomaganych przez Święta, czasu na czytanie najnowszej (przynajmniej na rynku polskim) książki z powstającego kanonu SW, nie miałem wiele. Ale nie był to jedyny powód, dla którego tyle trwało, zanim przeczytałem Kompanię Zmierzch. Otóż w Battlefronta, z którego książka Alexandra Freeda czerpie najwyraźniej garściami, nie grałem, a i mocno militarystyczny charakter mnie nie przekonywał.

RECENZJA KSIĄŻKI – Battlefront. Kompania Zmierzch

Polska okładka książki Battlefront. Kompania Zmierzch

Tym niemniej w końcu zacząłem, bo w końcu to SW, a i z nowym kanonem obiecałem sobie być na bieżąco. A kiedy już zacząłem, książka niemal z miejsca mnie wciągnęła. Co prawda początek był nieco dezorientujący ze wszystkimi zmianami perspektywy z rebelianckiej na imperialną, przetykanymi dodatkowo mini retrospekcjami. Wszystko szybko się jednak uspokoiło i nabrało większego
sensu.

Dzięki czemu mamy okazję poznać sierżanta Kompanii Zmierzch Hazrama Namira, młodego wiekiem, weterana walk wszelakich, byłą łowczynie głów Brand, besaliska Gadrena (w oryginale Gadrin) oraz innych członków jego oddziału, do którego niespostrzeżenie zakradło się zwątpienie. Otóż na fali sukcesu w bitwie o Yavin, Rebelia przeszła do ofensywy. Niestety wraz z upływem czasu okazało się, że nie ma ludzi i środków, by utrzymać oswobodzone uprzednio planety.

Nie pozostało zatem nic innego, jak wycofywanie się, ciągle wycofywanie się i pozostawianie kolejnych światów Środkowych Rubieży z powrotem na pastwę Imperium. Kiedy jednak podczas działań na planecie Haidoral Prime, w ręce oddziału wpada atut mogący, może nie przesądzić losy wojny, ale przynajmniej znacząco poprawić notowania Rebelii, dowódcy Kompanii Zmierzch
postanawiają skorzystać z tej szansy, jakkolwiek ryzykownym by się to nie wydawało.

I tak mniej więcej wygląda fabularna strona książki Alexandra Freeda, jednak akurat tutaj ten aspekt zszedł na drugi plan, bo najważniejsze było zupełnie co innego. I nie, nie chodzi tutaj także o pokazanie okropieństw wojny i poświęceń, jakimi okupić trzeba każde zwycięstwo. Ten temat potraktowany został bardzo delikatnie, bo choć w na szczęście w żadnej wojnie nie uczestniczyłem (odpukać), to wyobrażam sobie ją znacznie gorzej (ot, wystarczy poczytać chociażby święcącą ostatnio triumfy Grę o tron, czy choćby pierwszą lepszą książkę historyczną). Ale widać autor nie chciał się uciekać do szokowania czytelników, bo w żaden sposób nie przysłużyłoby się to jego celowi.

A ten był prosty, ale też jakże potrzebny. Otóż Kompania Zmierzch ma uzmysłowić fanom, że pomimo imperialnej przewagi w ludziach, sprzęcie i zasobach, Rebelia nie musi stać na straconej pozycji. No bo sami przyznajcie, czy oglądając Oryginalną Trylogię nie uderzyła Was niedorzeczność sukcesów rebelianckiej partyzantki, wobec Imperium posiadającego praktycznie niekończące
się zasoby i siłę ognia? Mnie tak. Być może dlatego też tak dobrze czytało mi się książkę Alexandra Freeda, gdyż pokazała ona do czego posuwać musiała się Rebelia i jakich poświęceń wymagała od swoich żołnierzy, by mieć jakąkolwiek szansę na przetrwanie, o zwycięstwie nie wspominając.

Książka pokazuje, że na każdego niezabijalnego Luke’a, Hana czy Leię, przypadać musiały setki, jeśli nie tysiące istnień prostych żołnierzy (czy to rebelianckich, czy imperialnych), które poświęcane były hurtowo i bez mrugnięcia okiem w imię ideałów i sprawy. I w ten właśnie sposób, odległej galaktyce nadany został zupełnie inny, bardziej ludzki i prawdziwy wymiar, a to
może wyjść jej tylko na dobre.

Aczkolwiek nie jest też tak, że książka całkowicie oderwana jest od tego, co poznaliśmy w filmie. Swoje epizody mają tutaj postaci znane i lubiane, a sama akcja na krótko, acz bardzo intensywnie splata się w fabułą Imperium Kontratakuje, co wzbogaca ją o dodatkowe smaczki.

Na koniec pozwolę sobie jeszcze na dwa słowa skierowane do wydawcy, który postąpił bardzo słusznie przedstawiając graficzne chronologię poszczególnych książek w odniesieniu do filmów.

Także biorąc wszystko to pod uwagę, Battlefront. Kompania Zmierzch zasłużyła sobie u mnie na wysoką ocenę 8/10.