Cztery lata panowania Disneya zmusiły naszych redaktorów do pierwszych refleksji i wysunięcia wniosków na temat nowego właściciela Lucasfilmu. Zebrane wszystkie razem, przedstawiamy je poniżej.

 

Łukasz:

Cztery lata po wykupieniu Lucasfilmu przez Disneya to dobry czas na małe podsumowanie tego okresu. W zeszłym roku nie byłoby pewnie za wiele do pisania na ten temat, bo i za wiele się wtedy nie działo. Dopiero grudzień 2015 przyniósł nam pewien punkt zaczepienia, gdyż to Przebudzenie Mocy prawdopodobnie wyznaczyło tor, którym podążą obecni twórcy uniwersum Star Wars. Ale cofnijmy się na chwilę do pamiętnego dnia 30 października 2012.

Pamiętam, że kilka miesięcy wstecz mówiło się o tym, że George Lucas potajemnie planuje stworzenie trzeciej trylogii. Nikt jednak nie brał na poważnie tych plotek, bo wracały one jak bumerang co jakiś czas już od lat 90-tych zeszłego wieku. Aż tu nagle spokojny wtorkowy wieczór zakłóciła informacja, która postawiła na nogi chyba wszystkie możliwe portale, choć w niewielkim stopniu powiązane z Gwiezdnymi Wojnami.  Czerwone nagłówki szalały: „DISNEY WYKUPIŁO LUCASFILM ZA 4 MLD DOLARÓW. EPIZOD VII GWIEZDNYCH WOJEN POWSTANIE JESZCZE W 2015 ROKU!”

Jak wspomniałem wcześniej, było już wtedy dość późno, więc przytłoczony i zmęczony całym dniem przecierałem oczy ze zdumienia kilka razy. Przez dłuższą chwilę cały mój organizm skutecznie bronił się przed przyjęciem tej informacji, siedziałem ogłupiony i wgapiony w ekran monitora przez dobrych kilka minut, nie do końca ogarniając całą tę sytuację. W końcu jednak zatrybiłem, ale dla pewności spojrzałem jeszcze w kalendarz, czy nie przypadało wtedy jakieś Prima Aprilis vol. 2 albo inne bliżej nieznane mi ustrojstwo. Ale nic z tych rzeczy, po krótkim przewertowaniu Internetu okazało się, że informacja pochodzi bezpośrednio z oficjalnej strony Star Wars, a oni na takie żarty raczej by sobie nie pozwolili. Autentycznie nie mogłem pozbierać myśli. O ile sam fakt sprzedaży Lucasfilmu wydawał mi się już dość realny, o tyle po raz pierwszy w życiu zwątpiłem w sens swojego dalszego fanostwa. No bo jak to tak? Czy Gwiezdne Wojny bez Lucasa rzeczywiście nadal będą jeszcze Gwiezdnymi Wojnami? Skoro George udaje się na emeryturę, może ja też powinienem?

Z pewnością nie pomagały mi komentarze, w których można było ujrzeć treść przede wszystkim tego typu: „OMG. Myszka Miki z mieczem świetlnym?!”. Oczywiście nie obawiałem się, że nagle bohaterami kolejnego epizodu staną się postacie z bajek Disneya, bo w produkcjach Marvela, którego myszata korporacja też od jakiegoś czasu była już właścicielem, nie dochodziło do takich sytuacji. Jednak cała ta panika dookoła skutecznie wybijała mnie z pozytywnego myślenia. To nie był dobry dzień. Nockę miałem z głowy, ale kolejnego dnia podszedłem do tematu już nieco spokojniej. W zasadzie to zacząłem się nawet na swój sposób cieszyć, bo fani w końcu po przeszło 30 latach doczekają się kontynuacji Sagi.  Niewiadomych było jednak sporo.

Mijały dni, miesiące, dowiadywaliśmy się coraz więcej nowych rzeczy. Nowym prezesem Lucasfilmu została Kathleen Kennedy, czyli dawna prawa ręka Lucasa. Książki i komiksy nadal się ukazywały, więc nie było powodu do obaw. Zapowiedziano też nowy serial animowany. Po drodze EA otrzymało wyłączność na wydawanie gier Star Wars, z czego akurat średnio się cieszyłem, ale żyje się dalej. Wszystko było w porządku aż do 25 kwietnia 2014 roku. Wtedy wylano na głowy fanów kubeł zimnej wody. Expanded Universe (EU) przestało istnieć i trafiło do worka nazwanego Legendami. Nowe produkcje nie musiały od teraz kurczowo trzymać się tych setek książek i komiksów, które wydano na przestrzeni prawie 40 lat. Powstał nowy kanon, który mógł żyć własnym życiem. O Mocy, jak ja nienawidziłem Disneya i zarządu Lucasfilmu… I to był drugi i ostatni raz, kiedy zwątpiłem, czy powinienem się w te całe Gwiezdne Wojny jeszcze bawić. Zastanawiałem się nad tym przez pierwszy tydzień, bo później zaczęły docierać do mnie głosy rozsądku.

Śmierć naturalną częścią życia jest. Raduj się tymi wokół ciebie, którzy przekształcają się w Moc. Nie opłakuj ich, nie tęsknij za nimi. Przywiązanie prowadzi do zazdrości. Cieniem chciwości jest ono.

Powyższe słowa Yody, choć oczywiście nie wprost mówiące o tej sytuacji, są na tyle uniwersalne, że znalazły zastosowanie i w tym przypadku. Zacząłem powoli rozumieć decyzję twórców. Okres po Powrocie Jedi był już tak zapchany, że nowy film nie miałby prawa bytu. A że kilka dni wcześniej podano do wiadomości publicznej obsadę siódmego epizodu, wiadomym było, że powróci trójka głównych bohaterów Klasycznej Trylogii, czyli fabuła będzie musiała toczyć się w czasach znanych z książek. Poza tym nie wykluczono, że pewne elementy mogą zostać w całości przywrócone do nowego kanonu, więc gdzieś tam z tyłu głowy wciąż tkwiła mała nadzieja. Z drugiej strony też, skreślanie czegoś tylko ze względu na niezgodność (do tego zapowiedzianą) z wcześniejszymi dziełami, to głupota.

Gwiezdne Wojny od zawsze były nastawione na dostarczanie rozrywki, dlaczego miałbym sam ją sobie odbierać przez ciągłe wypominanie, że przecież w książkach wyglądało to zupełnie inaczej. Dałem więc Disneyowi szansę. Zaczęły ukazywać się pierwsze nowokanoniczne książki, komiksy gdzieś tam po drodze przejęte zostały przez Marvela, wystartowali Rebelianci. Poziom tego wszystkiego był na tyle zadowalający, że nie czułem rozczarowania. Oczywiście były tytuły gorsze i lepsze, ale nie odbiegało to od jakości dawnego EU. Czas dłużył się niemiłosiernie, ale w końcu doczekałem się upragnionego grudnia 2015. Na premierę Przebudzenia Mocy poszedłem z otwartym umysłem. W trakcie seansu nie myślałem o tym, jaki dorobek Legend film zniszczył, analizowałem tylko to, co widziałem na ekranie. I wiecie co? Bawiłem się świetnie. Nie zrozumcie mnie źle, bo bardzo lubię trylogię prequeli, jednak to na epizodach IV-VI się wychowałem i próba przywrócenia ich klimatu niezmiernie mnie ucieszyła. Oczywiście film nie jest pozbawiony wad, ale J.J. Abrams wybrnął i wykonał swoje zadanie stawiając fundamenty, na których opierać się będą dwie kolejne części trylogii.

Od tego czasu minął prawie rok, na horyzoncie widoczny już jest Łotr 1, zdjęcia do Epizodu VIII zakończone, obsada do filmu o Hanie Solo wybrana. Twórcy Rebeliantów, jak obiecali, tak zrobili – w serialu pojawił się Wielki Admirał Thrawn, czyli legenda Legend. Ja dojrzałem i zaprzyjaźniłem się z nowym kanonem. Disneyowi zawdzięczam przede wszystkim powrót do korzeni – skupienie się na filmowym świecie i rozwinięcie go nawet o spin-offy. Bardzo cieszy mnie fakt, że korzystają z dziedzictwa George’a Lucasa. Być może mało kto wie, ale jakiś czas temu Pablo Hidalgo oznajmił, że pomysł na film o młodym Hanie Solo wyszedł od samego Lucasa jeszcze przed sprzedażą marki. Oprócz tego za plus uznaję rozwiązanie kanoniczności – brak priorytetów, każde medium jest tak samo ważne, bez względu na to czy to film, serial, książka, komiks, gra. Nie obyło się również bez rozczarowań takich, jak średniej jakości niektóre książki i komiksy, ale to od zawsze była bolączka Gwiezdnych Wojen. Nowy kanon jednak jest na tyle młody, że jestem to w stanie wybaczyć i poczekać następne 30 lat by ostatecznie podsumować, czy słusznie zdecydowano się na usunięcie EU.

Jak sami widzicie, nasze początki nie były wcale łatwe, ale nie chciałem zamykać się na nowe przygody, dlatego przestałem rozpamiętywać i postanowiłem cieszyć się nowym. Czy jest mi przykro z powodu dekanonizacji Legend? Tak. Czy rozumiem decyzję twórców? Rozumiem. Czy lubię nowy kanon? Bardzo. Czy pozbawiony jest wad? Nie. Zdecydowałem jednak, że nie chcę być fanem ani Legend ani nowego kanonu. Chcę być po prostu fanem Gwiezdnych Wojen. Jestem cichym strażnikiem, czujnym obrońcą. Jestem… szarym fanem.

 

Piotrek:

U mnie te cztery lata sporo zmieniły jeśli chodzi o Gwiezdne Wojny jako hobby. Wcześniej miałem kilka lat przerwy podczas których, szczerze mówiąc, niewiele straciłem. Była pewna posucha, która zakończyła się wraz z kupnem marki przez Disney’a. Po zapowiedzi Epizodu VII wróciłem na dobre i znowu zacząłem się zagłębiać w dzieła spod szyldu Star Wars.

Na wieść o nowej trylogii, aż zawyłem z radości. Zastanawiałem się, czy nie zostanie jakaś historia EU zaadaptowana na potrzeby epizodu VII. Jak większość fanów wtedy, pomyślałem o trylogii Thrawna, no ale jej autor,Timothy Zahn na swoim profilu na Facebooku napisał, że nikt z LucasFilmu tematu nie podjął (aczkolwiek i tak by nie musieli, skoro wszystkie prawa należały do nich). Potem przyszło przebrandowanie całego Expanded Universe w Legends, które mnie niespecjalnie zabolało. Stary Kanon, który znałem i kochałem przeżył „załamanie” wraz z premierą filmu i serialu „The Clone Wars”. Do dzisiaj osobiście nie uznaje tego dzieła jako części EU z powodu sprzeczności z komiksami „Republic” i z powieściami z okresu Wojen Klonów. Ale to właśnie serial otrzymał status najwyższego poziomu kanoniczności.

Poza historią Uniwersum, Nowy Kanon niewiele różni się od Starego i czyta się z tą samą przyjemnością co EU. Serial, który trafił i do nowego kanonu, nadrobiłem kilka miesięcy temu i wziąłem się potem za „Rebeliantów”, których szczerze polubiłem od samego początku (w przeciwieństwie do TCW, które mnie zaciekawiło dopiero od arcu z Mortis).

Na „Przebudzenie Mocy” poszedłem w dniu premiery do kina ze swoją starą gwardią z czasów pierwszego Battlefronta. Byliśmy pod wrażeniem. Oczywiście mieliśmy kilka uwag, kilka teorii, ale ogólna ocena jest na plus. Nie martwię się o „Łotra 1”, nie hejtowałem nigdy tego filmu nawet z powodu nazwy. Mam nadzieję, że będę z tego spin-offu tak samo zadowolony jak rok temu z TFA. A za rok epizod VIII. A rok później film o Hanie Solo. Oj, dzieje się 🙂

Innym, bardzo dla mnie istotnym elementem wprowadzonym do marki Star Wars za czasów Disneya jest „Battlefront” od EA. Od 12 lat jestem oddanym graczem serii, mam w swojej kolekcji wszystkie 5 SWBFów na przeróżne platformy, a ostatniego Battlefronta od DICE cenie sobie wysoko jako następcę oryginalnych dwóch części. Nigdy gwiezdnowojenne pole bitwy nie wyglądało tak pięknie! Dla tej gry po jej zapowiedzi z 2 lata temu stwierdziłem, że wymienię mój sprzęt do grania i kupiłem konsolę Xbox One. Dzięki EA Access mogłem już ogrywać tytuł tydzień przed premierą i gram w niego do dziś dzień. Od prawie zawsze ta seria kojarzyła mi się z sieciowymi zmaganiami, więc nie krytykowałem DICE za brak kampanii singleplayerowej. Nie mam potrzeby na taki content. Nawet nie pamiętam, czy przeszedłem fabułę w jedynce i w dwójce.

Podsumowując „nowe Star Wars”, główną zasługą Disney’a jest pomysł nowej trylogii i spin-offów, no i oczywiście powrót Battlefronta.

 

Mateusz H.:

Kiedy usłyszałem, że Disney wykupił LucasFilm, wiedziałem, że będzie to koniec pewnej ery. W końcu to oznaczało wyrzucenie całego Expanded Universe do kosza (od początku było to dla mnie oczywiste), a był to przecież bardzo bogaty obszar i lata pracy dziesiątek, jeśli nie setek twórców. Najsmutniejszy był fakt, zamknięcia LucasArt, co skutkowało wyrzuceniem do kosza dwóch tytułów, które według mnie byłyby idealnymi grami z tego uniwersum.

Ale prace i pomysły Disney’a ma markę Star Warsw moim odczuciu wcale nie były tak złe, jak się na początku obawiałem. Spodziewałem się cukierkowego potraktowania Gwiezdnej Sagi przez Disney, ale jak pokazało TFA, nie jest wcale tak źle.

Na polu książek też nie. Te, z którymi dane było mi się zapoznać, trzymały poziom i były ciekawe. Tak samo plany na temat kolejnych filmów i spinoffów, które, jak ostatnio na Twitterze pisał Pablo Hidalgo, nie są tylko ich wymysłami, ale pochodzą także od samego „Stwórcy” George’a Lucasa.

Te cztery lata pokazały, że Disney odwalił całkiem dobrą robotę, jeżeli chodzi o Star Wars i z niecierpliwością czekam, co Odległej Galaktyce przyniesie przyszłość.

 

Kacper:

Kiedy zauważyłem, że Disney już od 4 lata ma prawa do marki Star Wars, przetarłem oczy ze zdumienia, że już tyle czasu minęło. Co najważniejsze nowy (w sumie już nie taki nowy) właściciel wciąż tworzy historie w każdej formie od komiksów, przez książki, seriale i filmy, aż do gier planszowych i wideo. Dzięki temu w uniwersum znajdzie każdy coś dla siebie.

Ja akurat jestem fanem komiksów i książek i w tym aspekcie uważam, że jest dobrze. Komiksy rozszerzają uniwersum w różnych okresach czasu i wzbogacają je o nowych bohaterów. Bardzo lubię serię Star Wars oraz Darth Vader i na bieżąco śledzę prezentowane tam historie. Nowe postacie stworzone na potrzeby tych serii dają radę. Sana czy Aphra to najciekawsze postacie kobiece w komiksach, jakie teraz czytam. Również bardzo spodobały mi się mini serie takie jak Obi-Wan&Anakin, Lando czy Rozbite Imperium.

Jeśli chodzi o książki, to nie jest aż tak fajnie, jak w komiksach. Raz trafi się dobra książka jak Nowy Świt, Lordowie Sithów, Tarkin czy Battlefront, a raz słabsza, jak Koniec i Początek, Dziedzic Jedi czy nowelizacja Przebudzenia Mocy. Jednak pamiętajmy, że wciąż to są książki Star Wars i czyta się je bardzo przyjemnie. Podobają mi się odwołania, smaczki i wzajemne odwołania. W końcu autorzy zwracają uwagę, co kto napisał w uniwersum i nie kłócą się ze sobą.

Gier SW jak na razie za Disneya jest mało, ale są one bardzo dobre. Mimo sporej krytyki jestem dużym fanem Battlefronta. Grę lubię i będę lubić. Natomiast SWTOR to gra średnio dla mnie, jednak wiem, że ma ona rzeszę fanów, którzy ją uwielbiają. Szanuję EA za to, że wciąż rozszerza grę, mimo, że należy do Legend.

Nie za bardzo siedzę w serialach, jednak po obejrzeniu dwóch sezonów Rebeliantów stwierdzam, że jest on dobry. Nie tak dobry, jak TCW, ale wciąż dobry. Z niecierpliwością czekam na polską premierę trzeciego sezonu. Oprócz tego podoba mi się serialowe i filmowe uniwersum LEGO Star Wars. Uwielbiam te rzeczy, zabawne i obfitujące w nawiązania filmy są stworzone i dla młodego fana, ale i starszy bawić się będzie przy nich świetnie. Bez problemu mogę oglądać serial LEGO z młodszym bratem czerpiąc tyle samo radochy co on.

Przebudzenia Mocy chyba nie muszę komentować, film pobił wszystkie rekordy oglądalności i mi się po prostu podobał. Ten film to było jedno wielkie przebudzenie mojego ukochanego uniwersum, dlatego też mówcie co chcecie, ale Disney to najlepsze co mogło spotkać Star Wars!

 

Mateusz W.:

Przejęcie Lucasfilmu przez Disneya przyjąłem bez większego entuzjazmu. Wiedziałem, że nadchodzi nowe. Wiedziałem również, że to nowe wielu ludziom się nie spodoba. Disney zaczął odważnie poczynać z marką, kasując cały dotąd znany nam kanon. Dla mnie to był dobry ruch, bo akurat większości EU nie lubiłem. Tak, zaraz mnie ktoś tu zabije. 😉 Powstanie nowej trylogii, spin-offy. W końcu Gwiezdne Wojny zaczynają żyć w kinie, a fanowski świat się kręci. Z czasem, może się to przejeść i spowszednieje jak filmy Marvela, ale teraz jaram jak dziecko. 🙂 Mam nadzieję, że świat będzie się rozwijał i będziemy mieli o czym pisać. 🙂

 

Aleksander:

Pamiętacie moment, w którym George Lucas odsprzedał prawa do Star Wars na rzecz Disneya? Pamiętacie te burze, memy, teksty propagujące nienawiść i ogólny ból dolnej części pleców? A wiecie, że minęło już cztery lata? Cztery lata, czyli 1 460,9688 dnia, czyli 35 063,2511 godzin. 35 063,2511 godzin, podczas których Disney ogarnął cały ten bałagan stworzony przez Ojca Gwiezdnych Wojen. A co dokładnie zrobił?
1. Napisał, wydał i wzbudził kosmiczne kontrowersje Przebudzeniem Mocy. Osobiście lubię ten film, ale boli mnie to, że jest tak koszmarnie bezpieczny i nastawiony na pieniążki.
2. Usunął cały kanon książkowy, komiksowy i „growy”. Na początku bolało, lecz z upływem czasu każdy z nas zauważył (a przynajmniej powinien), że tak jest lepiej, bo to, co tam się stało było straszne. Damn, jak można było wierzyć, że Revan trwa poza czasem i przestrzenią w umyśle Vitate?
3. Rozpoczął nowe, kanoniczne już serie komiksowe. Niektóre wypadły gorzej, inne lepiej, ale ogólnie na plus.
4. Wydany został nowy Battlefront. Mówiłem nie raz i nie dwa – lubię go, ale wybitny nie jest. Niestety.
5. Nowy kanon książkowy. Bardzo, ale to bardzo prześwietna rzecz.

No i cóż, ode mnie to tyle, ale błagam Was, zrozumcie, że Disney po prostu uratował markę od powolnej, bolesnej śmierci naturalnej. Niech Moc będzie z Wami!

 

Filip:

Powyżej macie kilka opinii dłuższych i bardziej wnikliwych, niż moja. Ja podsumuję magiczne cztery lata Disneya o tak: Wielka Mysz rządzi w Hollywood niepodzielnie. Posiadanie w swojej kieszeni i Marvela, i Lucasfilm to znak potęgi i bogactwa, które – znając filmy i książki – lubi pomału psuć od środka i skłaniać do podejmowania złych decyzji. Na szczęście Gwiezdne Wojny mają się świetnie. Ba, rzekłbym, że mają się lepiej, niż kiedykolwiek. Być może to brzmi jak profanacja (wszak nic nie jest lepsze od Imperium kontratakuje, prawda?), ale właśnie tak czuję. Głównie z tego powodu, że jeszcze nie do końca wiem, co się wydarzy i jakie kolejne dzieła otrzymamy, ale mam wielką nadzieję, że będzie wyśmienicie. Przebudzenie Mocy, mimo kserowania znanych motywów, mnie oczarowało. Łotr 1 wygląda lepiej z każdym kolejnym zwiastunem, jest multum książek, komiksów, a animowane seriale dorośleją… Niech jeszcze tylko dadzą nam dobre, skoncentrowane na fabule gry i będę ogromnie szczęśliwy. Moc zdecydowanie jest z nami.

 

Hubert:

Cztery lata minęły od dnia, w którym marka Star Wars™  zmieniła właściciela i zajęła czołowe miejsce (obok Marvela i Pixara) w licznej kolekcji giganta spod znaku Myszki Miki. Jakie konsekwencje, poza oczywistym faktem znaczącego zwiększenia rezerw gotówkowych wujka Lucasa, miało to zdarzenie i czy wyszło na dobre mieszkańcom Odległej Galaktyki?

Z perspektywy zwykłego zjadacza chleba i kinowego popcornu odpowiedź jest prosta. Dzięki finansowej kroplówce zaaplikowanej przez Disneya, w ciągu najbliższych kilku lat będziemy mieli możliwość zobaczyć w kinie nie tylko dopełnienie kolejnej trylogii, ale i całą masę spin-offów spod znaku Gwiezdne Wojny – historie. Mało tego, po pierwszym strzale w postaci Przebudzenia Mocy, można liczyć na filmy jakościowo lepsze od ostatnich produkcji w reżyserii Georga Lucasa. Czas pokaże, czy kinowy renesans Gwiezdnych Wojen potrwa parę, czy parenaście lat, ale kto lepiej może sobie poradzić z utrzymaniem zainteresowania widzów, niż Disney, który już od ośmiu lat wypluwa z siebie z prędkością karabinu maszynowego kolejne superbohaterskie produkcje ze stajni Marvela i przez ten czas nie zaliczył jeszcze ani jednej poważnej wpadki? Jest na co czekać.

Ale nie samym filmem uniwersum gwiezdnowojenne stoi. Od lat równie ważną kwestią dla każdego fana było Expanded Universe, głównie w jego książkowej odsłonie. Dziesiątki tytułów, setki planet, pojazdów, postaci, kilka pokoleń Skywalkerów – wszystko to zlikwidowane w jednej chwili i przemianowane na Legendy. I choć był to jedyny sensnowny sposób dający jakąkolwiek swobodę twórcom kolejnych filmowych części sagi, to trochę szkoda mi niektórych historii z kart książek starego kanonu – zarówno tych genialnych (Dziedzic Imperium), solidnych (seria o Yuuzhan Vong), jak i tych totalnie absurdalnych (Trylogia Akademii Jedi, Przygody Lando Calrissiana). Stanowiły one, bądź co bądź, solidny kawał mojego dzieciństwa. Całe szczęście, że Disney nie odcina się od przeszłości w stu procentach i zaczyna stopniowo sięgać po najciekawsze elementy ze skasowanego uniwersum, choćby w postaci Admirała Thrawna, który po debiucie w animowanych Rebeliantach, powróci w nowej książce Timothiego Zahna.

Bardzo dobrze wypada świat komiksów z odległej galaktyki, który pod wodzą Marvela i napędzamy premierami kolejnych filmów, nie przestaje produkować kolejnych zeszytów i kreować nowych, całkiem ciekawych bohaterów (Dr Aphra). Osobiście brakuje mi jedynie historii z dalekiej przeszłości Republiki Galaktycznej, które to historie najbardziej chyba przypadły mi do gustu spośród komiksów starego kanonu.

Jeśli dołożymy do tego coraz lepszych z sezonu na sezon Rebeliantów, ciekawie zapowiadające się RPG od Visceral Games i niekończący się przypływ zabawek i gadżetów różnego rodzaju, to wszystko wskazuje na to, że Disney będzie jeszcze skuteczniej radził sobie z drenowaniem kieszeni fanów Gwiezdnych Wojen, przynajmniej przez najbliższych parę lat. Szykujmy zatem portfele bo naprawdę warto.

 

Ostatnie słowo należy oczywiście do naszego naczelnego, Wojtka:

Podobnie, jak Kacper, aż do dziś nie zdawałem sobie sprawy, że w Wiśle upłynęło już tak dużo wody, odkąd Disney zawładnął Odległą Galaktyką i przebudził Moc. Bo tym właśnie dla mnie było to wydarzenie. Po latach stagnacji i stopniowej marginalizacji, George Lucas ponownie wyniósł Gwiezdne Wojny na szczyty popularności. A to, że uczynił to sprzedając prawa do swego dzieła, jest tylko szczegółem.

Jak można się więc domyślić, jestem zagorzałym disnentuzjastą, bo choć doskonale zdaję sobie sprawę, że nie wszystko, co powstało przez ostatnie cztery lata jest idealne (czy nawet dobre), to fakt, iż znów powstają nowe filmy, jest nie do przecenienia. No a stworzenie nowego, w końcu spójnego kanonu, gdzie każde źródło jest tak samo ważne, jest najlepszym posunięciem w dziejach marki.

Tak właśnie nasza redakcja postrzega działalność Disney,a na rzecz Gwiezdnych Wojen na przestrzeni tych czterech lat. W najbliższych dniach przyjrzymy się też bliżej poszczególnym mediom i ich dokonaniom, a tymczasem bardzo chętnie dowiemy się, jakie Wy macie zdanie na ten temat?