Około rok czekania (tyle bowiem mniej więcej minęło odkąd po raz pierwszy zagrałem w Upadły zakon) i niemal 70 godzin grania, a mi ciągle mało! Nie oznacza to bynajmniej, że gra okazała się za krótka, a raczej, że była tak dobra, że już chciałbym więcej. Do tego dobra była na każdej właściwie płaszczyźnie, wobec czego trudno wskazać mi element, który zrobił na mnie największe wrażenie i tym samym, od czego zacząć tę recenzję.

Historii Cala ciąg dalszy

Jeszcze jakiś czas temu powiedziałbym, że w grach to zdecydowanie fabuła jest dla mnie najważniejsza, a także napędzane przez nią budowanie świata. I choć dziś już niekoniecznie jestem do tego przekonany, to właśnie od tego aspektu gry rozpocznę. Co ciekawe, jest to też jedyna właściwie płaszczyzna, gdzie mogę mieć jakiekolwiek, aczkolwiek bardzo niewielkie zastrzeżenia.

Historia ukazana w Upadłym zakonie była dla mnie niemal doskonała, a jej największym i właściwie jedynym mankamentem było to, że skończyła się za szybko. W Ocalałym, choć głównym bohaterom towarzyszymy znacznie dłużej, to mam wrażenie, że historia nie jest tak spójna i spleciono w niej, może odrobinę na siłę, kilka różnych wątków.

Rayvis, Dagan Gera i kilku innych… Tym razem Cal stawić musiał czoła wielu antagonistom.

Nietypowo wygląda też sprawa antagonistów. W pierwszej części gry właściwie od początku wiedzieliśmy, że ostatecznie pokonać będziemy musieli Trillę, a napięcie przed tym starciem budowane było niemal od początku. Tutaj antagonistów mamy przynajmniej kilku, a do tego ich motywacje wciąż są dla mnie w większości, mówiąc delikatnie, naciągane. Do tego mam wrażenie, że w jednej kwestii twórcy próbowali trochę na siłę zaserwować nam niespodziewany, fabularny zwrot, bez które gra mogłaby się, moim zdaniem obejść. Aczkolwiek może być też tak, iż ów zwrot deprecjonuje, bowiem przypadkowo go sobie zaspoilerowałem.

Budowa świata

Bezapelacyjnym plusem jest dla mnie natomiast rozbudowa świata, którą zapewnia nam gra. Cal i jego towarzysze odwiedzają kilka nowych miejsce i choć niektóre z nich nie były aż tak rozbudowane, jak planety w Upadłym zakonie, a ja miałem wrażenie, że twórcy poszli trochę na łatwiznę zamykając Cala w coraz to nowych bazach, to wynagrodzili nam to w dwojaki sposób. Po pierwsze otrzymaliśmy ogromne Koboh, gdzie choć rozgrywa się lwia część akcji, to ani przez moment nie dało się odczuć monotonii i powtarzalności.

Koboh prezentowało się naprawdę imponująco!

Po drugie, o ile historia Upadłego zakonu toczyła się w ogromnej mierze w swojej hermetycznej bańce, o tyle Ocalały odważniej czerpie z istniejącego już lore’u. Obi-Wan mógłby powiedzieć, że Cal wykonał swój pierwszy krok w nowy, wspanialszy świat. A patrząc na to, jak potoczyła się fabuła, nasz bohater na tym nie poprzestanie.

Mechanika i rozgrywka

Na laurach Respawn nie osiadł też w kwestii mechaniki, która została udoskonalona i daje teraz jeszcze więcej frajdy. Już Upadły zakon zachwycił mnie zarówno eksploracją, jak i walkami, które absolutnie mnie oczarowały. A tym razem jest jeszcze lepiej. Cal nie zapomniał nic z nauk Jaro Tapala i Cere Jundy, więc grę rozpoczynamy z tym samym zestawem umiejętności, z którym kończyliśmy poprzednią grę, a do tego dostajemy do dyspozycji kilka nowych umiejętności, zarówno w kwestii walki, jak i eksploracji.

Sprawiły one, chyba nawet w większym stopniu niż sama historia, że każdą sesję z grą kończyłem z żalem i nie mogłem doczekać się następnej. Spora w tym zasługa nowych stylów walki Cala, których tym razem mamy aż pięć. I choć sam efektywnie używałem tylko trzech i wydaje mi się, że blaster uczynił niektórych bossów zbyt łatwymi, ogromnie cieszy mnie różnorodność i przy kolejnym przechodzeniu gry mam nadzieję skupić się nie mniej używanych dotychczas postawach.

Każdy z 5 stylów walki, zwanych postawami, dostał swoje własne drzewko umiejętności

Z kolei nowe narzędzia eksploracji sprawiły, że odkrywając kolejne obszary, nie dość, że nader efektowne, pozwalało nam też choć przez kilka chwil poczuć się jak Jedi.

Coś ekstra

Ale na tym jeszcze nie koniec, bo wraz z Ocalałym, dostaliśmy coś ekstra, gdyż najwyraźniej Respawn wyciągnął wnioski z najsłabszych punktów Upadłego zakonu i postanowił obrócić je w bardzo mocne strony nowej gry. Po pierwsze, dostaliśmy coś poza główną historią. Zadania poboczne zwane plotkami, nie są może przesadnie złożone, czy wciągające, ale są zdecydowanie krokiem we właściwym kierunku, podobnie jak oferujące ciekawe wyzwania wyrwy w Mocy. Czymś znacznie więcej są postaci zasiedlające naszą „bazę”, których historie i perypetie poznawałem w większości przypadków z niekłamanym zainteresowaniem.

Takim Calem grałem najczęściej

Jednak prawdziwym hitem okazała się dla mnie zupełnie nowa kosmetyka. Straciliśmy, co prawda, możliwość modyfikacji Modliszki, ale to co dostaliśmy w zamian wynagradza nam to z nawiązką. Już sam fakt, że wygląd Cala (a także jego wyposażenia i BD-1) możemy teraz modyfikować na znacznie więcej sposobów zasługuje na uznanie. Jednak najbardziej podoba mi się fakt, że eksploracja i poszukiwanie każdej możliwej skrzynki zaczęło mieć sens i stało się jednym z priorytetów, bo w końcu kto nie chciałby zobaczyć Cala w kolejnych ubiorach czy fryzurach i znaleźć dla niego najlepszy image.

Odrobina spoilerów

Chcąc dopełnić temat wszystkiego, co w grze mi się podoba i zakończyć recenzję, muszę ostrzec przed SPOILERAMI, bo bez nich po prostu się tutaj obejść nie da, gdyż ponownie wracamy tutaj do fabuły i jej ogromnych plusów.

Pierwszym z nich jest Merrin. Zakochałem się w niej już w pierwszej odsłonie gry, a teraz miłość ta się jeszcze pogłębiła. Uwielbiam właściwie wszystko, co z tą postacią związane, ale nade wszystko przypadł mi do gustu fakt, że ona i Cal w końcu zaczęli konsumować swoją znajomość. To, i oczywiście cała sekwencja z przerośniętą wiertarką na Jedhcie, która była zdecydowanie najlepszą i najbardziej zapierającą dech w piersiach sekwencją, z którą spotkałem się w grach.

Współpracy (i relacji) Cala z Merrin nigdy dość

Druga rzecz, to Cal i jego coraz bliższe spotkania z ciemną stroną Mocy. Niestety nie mamy tutaj (jeszcze) możliwości wyboru ścieżki naszego bohatera, ale sam fakt jego korzystania z ciemnej strony świetnie koresponduje z jego agresją i brakiem szacunku dla życia czy to istot rozumnych, czy też spotykanej fauny. Oczywiście owa agresja wynika z wymogów gry, tym niemniej cieszę się, że odcisnęło to też swoje fabularne piętno. Zabrakło mi tylko na zakończenie sceny, w której miecz Cala zaczyna zmieniać kolor i nabierać czerwonawego odcienia. Dlatego też mam ogromną nadzieję, że temat będzie kontynuowany, czy to w kolejnej części gry, czy też w innym medium.

Czy wątek coraz odważniejszego używania przez Cala ciemnej strony Mocy będzie kontynuowany? Mam nadzieję!

Na zakończenie należy również pochwalić fakt, że twórcy wykazali się sporym dystansem do samych siebie (nie raz usłyszeć można było żarty o słynnym ponczo Cala), a wszelkie ukłony w stronę fanów były robione z wyczuciem, w zgodzie z fabułą i subtelnie (może poza nie tak subtelnymi gościnnymi występami dwóch kultowych postaci).

Wszystko to sprawia, że dla mnie Star Wars Jedi: Ocalały, to gra i gwiezdnowojenna rozrywka niemal doskonała, a ja mam tylko jedno pytanie – kiedy następna część???

Recenzje innych gier

A oto recenzje innych gier wideo:

Źródło: link.