Kiedy pierwsze raz usłyszałem o projekcie łączącym uznanych twórców anime z Gwiezdnymi wojnami, byłem zachwycony, choć bynajmniej nie dlatego, że jestem fanem „japońskich kreskówek”. Zachwyt wynikał z mojego rozczarowania warstwą wizualną dotychczasowych animacji, którą najdobitniej obnażyły króciutkie, ewidentnie anime inspirowane odcinki Galaxy of Adventures. Pokazały one jak świetnie prezentować mogą się „kreskówkowe” Gwiezdne wojny.

Zawsze byłem też fanem wszelkich eksperymentów z formą przekazu i odchodzenia od utartych schematów, także Star Wars. Visions miało wszystkie papiery na to, by wielce mi się spodobać. Jedynym minusem okazał się fakt, iż historie powiadane przez japońskich twórców miały nie być kanoniczne. Z jednej strony rozumiałem pragnienie dania twórcom niemal pełnej swobody twórczej, z drugiej bałem się (i wciąż boję), że projekt otworzy puszkę Pandrody, która sprawi, że z czasem nowy kanon stanie się tak nieokiełznanym bałaganem, jakim było Expanded Universe.

Mimo to zabierając się za oglądanie starałem się odsunąć od siebie te obawy i maksymalnie cieszyć się nowymi opowieściami wraz z ich różnorodnością i oryginalnością. A oto jak wypadły poszczególne z nich…

The Duel

Wizje zaczęły z bardzo wysokiego C dając nam historię zatytułowaną The Duel (Pojedynek), która była wszystkim tym, czego oczekiwałem po gwiezdnowojennym anime. Rewelacyjna, zdominowana przez czerń i biel animacja, zachwycający mariaż klimatu i estetyki Gwiezdnych Wojen i feudalnej Japonii oraz świetnie postaci, z tajemniczym i niezwykle intrygującym głównym bohaterem na czele. Jedyne, do czego mógłbym się przyczepić (jeśli uparł bym się, żeby koniecznie to zrobić), to tytułowy pojedynek, które nie był aż tak efektowny, jak bym się spodziewał. Tak czy inaczej, oglądanie tej historii było czystą przyjemnością i doskonałą reklamą całej antologii. Moja ocena: 5/5

Tatooine Rapsody

Kolejna jej odsłona była diametralnie różna od poprzedniczki praktycznie pod każdym względem. Bajkowa animacja, lekki charakter oraz fabuła, która z powodzeniem mogłaby stać się częścią kanonu. Różnice te nie sprawiły jednak, że Rapsodia z Tatooiny była słaba. Wręcz przeciwnie, ona także podobała mi się bardzo, tym bardziej, że poruszyła ciekawą tematykę. Widzimy tam młodego Padawana, który zdołał pozostawić za sobą nauki Jedi, a mimo wszystko “wyjść na ludzi” i wbrew przeciwnościom (i pewnemu łowcy nagród w Mandaloriańskiej zbroi) zrobić coś pozytywnego. Podobał mi się również motyw rockowej (a przynajmniej zakładam, że miał to być rock) kapeli z odległej galaktyki. Ubolewam tylko, że sama muzyka okazała się dość kiepska, ale cóż, może dawno dawno temu gusta były inne. Moja ocena: 4/5

The Twins

Łoooo, tutaj to ktoś już naprawdę grupo poszalał. Wzięto najróżniejsze elementy oryginalnej i nowej trylogii, okraszono całkowitym brakiem poszanowania dla praw fizyki czy zdrowego rozsądku i pomnożono wszystko przez dwa… Brzmi jak idealny przepis na spektakularną katastrofę i wielu właśnie tak ocenia Bliźniaków. Ale dla mnie, nawet w całej swej absurdalności, historia miała pewien urok, a do tego wyglądała naprawdę efektownie. Moja ocena: 3/5

The Village Bride

Na tym etapie każda z zaprezentowanych historii czymś mnie zainteresowała i mogę powiedzieć, że mniej lub bardziej, ale mi się podobała. Niestety świadom byłem, że w którymś momencie dobra seria się skończy i nastąpiło to właśnie przy okazji Wioskowej narzeczonej. Nie wątpię, że sącząca się powolutku opowieść, kojąca muzyka, sielankowe krajobrazy i głębokie przesłanie znajdą swoich zwolenników, jednak mnie taka mieszanka po prostu znudziła i zatraciła niemal całkowicie klimat Gwiezdnych Wojen. Moja ocena: 2/5

The Ninth Jedi

Na szczęście Wizje szybko wróciły na właściwe tory, gdyż historia Dziewiąty Jedi okazała się zdecydowanie najlepsza z fabularnego punktu widzenia. Tym razem warstwa wizualna (szczególnie walki) nie była może na tak wysokim poziomie, jak w poprzednich, jednak intrygująca historia, bardzo ciekawe podejście to mieczy świetlnych oraz duży potencjał na kontynuowanie historii sprawiły, że trudno temu odcinkowi nie przyznać wysokiej noty. Moja ocena: 4/5

T0-B1

I tutaj weszliśmy w fazę sinusoidy, gdzie po dobrym odcinku następował odcinek słabiutki, bo za taki uważam historię Tobiego, czyli starwarsowego Pinokia. O ile sam koncept droida odkrywającego w sobie Moc mnie nie razi, o tyle wszystko inne w tym odcinku już tak. Począwszy od animacji (przywodzącej mi na myśl seriale mojej młodości spod znaku Było sobie… życie, człowiek, kosmos, do wyboru, do koloru), poprzez drażniącą uszy muzykę, aż do wysoce infantylnej fabuły. To po prostu nie dla mnie. Moja ocena: 2/5

The Elder

Następny w kolejności był Starzec. Historia prosta, jak ostrze miecza świetlnego, jednak za sprawą charyzmatycznego antagonisty, który w jednym momencie budzić potrafił uśmiech politowania, by w następnej napawać nas grozą, okazała całkiem udana. Jak w większości innych opowieści, także tutaj twórcy uraczyli nas życiowymi naukami, tym razem na temat siły i przemijania, aczkolwiek tym razem miałem wrażenie, że zrealizowane było to trochę na siłę. Moja ocena: 3/5

Lop & Ochō

O ile w każdej poprzedniej opowieści w mniejszym lub większym stopniu dało się odczuć pierwiastek Gwiezdnych wojen, tak w historii Lop i Ochō kompletnie tego zabrakło. Twórcy zaserwowali nam generyczną opowieść, która mogła rozgrywać się praktycznie wszędzie. Ktoś powie o uniwersalnej tematyce i ponadczasowych wartościach, ale dla mnie było to po prostu nudne. A fakt, że cały związek z Gwiezdnymi wojnami ograniczył się do jakiegoś niszczyciela w tle, paru szturmowców i miecza świetlnego wrzuconych losowo w opowieść uznaję za wyraz lenistwa twórców albo ich całkowitego niezrozumienia materiału źródłowego (lub jedno i drugie). Moja ocena: 1/5

Akakiri

Na zakończenie dostaliśmy to, czego spodziewałem się właściwie od początku, a mianowicie wariacji na temat któregoś z filmów Kurowasy, a mianowicie Ukrytej fortecy (która, nota bene, była też jedną z większych inspiracji przy tworzeniu Nowej nadziei). Tutaj mamy jednak do czynienia z historią znacznie mroczniejszą i jedyną w zestawieniu, która nie kończy się happy endem. Ma ona zatem wszystkie papiery, by być naprawdę udaną, ale mówiąc szczerze, czegoś mi w niej zabrakło, choć sam nie jestem w stanie powiedzieć czego. Moja ocena: 3/5

Podsumowanie

Koniec końców, choć opowiadane historie były bardzo różnorodne nie tylko pod względem stylu i klimatu, ale także poziomu, bardzo cieszę się, że powstał projekt taki, jak Star Wars. Visions. Opowiadane historie były w ogromnej większości bardzo proste (z kilkoma chlubnymi wyjątkami), ale tutaj co najmniej na równi z treścią, znaczenia miała forma, a obok tej absolutnie można przejść obojętnie. Mam nadzieje, że Wizje otworzą drogę do kolejnych, odważniejszych eksperymentów z uniwersum Star Wars. Oby tylko jak najwięcej z nich okazało się kanonicznych, a projekty niekanoniczne pozostaną rzadkością. Bo to jest tak naprawdę moje jedyne zastrzeżenie wobec Star Wars. VIsions jako całości.