Tytuł: Lando – Double or Nothing 005
Scenariusz: Rodney Barnes
Rysunki: Paolo Villanelli
Historia: Lando – Double or Nothing, part V
Nareszcie doczekałem się ostatniego numeru uprzykrzonej mini serii o młodym Landzie Calrissianie. Nareszcie, bo wymęczyła mnie ona okrutnie. Powinienem więc pisać te słowa z wielką radością i ulgą. Ale o dziwo odczucia te nie są tak silne, jak myślałem, że będą. A wszystko przez to, że Lando Double or Nothing 005 okazał się zeszytem zdecydowanie najlepszym w całej serii.
Lando, jak Lando
Przede wszystkim dlatego, że główny bohater w końcu zaczyna przypominać mi Lando, którego znam i kocham. Oczywiście nie brak tutaj kolejnych samozachwytów i wybujałego ego, ale wszystko to prezentowane jest z większą klasą i wyczuciem.
„Calrissian Chronicles, chapter four. I’ve always found violence unattractive. But I’m just so damn good at it.” – Lando Calrissian
Polotu nabrało także zwyczajowe droczenie się Landa z L3. Także ich interakcja też nagle staje się mniej nudna i odtwórcza, a momentami potrafi wywołać na twarzy autentyczny uśmiech.
„A pinch of humility every now and then couldn’t hurt, you know…” – Lando Calrissian
„Says the man who records his inner thoughts for an assumed audience?” – L3-37
Gdyby tak było od samego początku, całą serię, nawet pomimo jej mocno kulawej fabuły, oceniałbym pewnie znacznie przychylniej.
Brak Logiki
Niestety nie obyło się też bez poważnych potknięć. Największym z nich był absolutny brak logiki w poczynaniach L3-37. Oczywiście wszyscy wiemy, że jest ona zagorzałą prodroidzią aktywistką, która wszędzie widzi (całkiem zresztą słuszne) dyskryminację i wyzysk swego gatunku oraz pała wielką chęcią do walki z przejawami tychże. Niestety mam wrażenie, że twórcy, którzy korzystają z tej postaci, czy to w Ostatnim strzale, czy właśnie tutaj, nie do końca rozumieją, o co w tym chodzi.
Żeby nie być gołosłownym, przedstawię pokrótce sytuację. Otóż mamy grupę ludzi, która w kluczowym momencie bitwy aktywuje przeprogramowane droidy, by dołączyły one do walki, oczywiście za nie swoją sprawę. I co robi wtedy L3? Zamiast obruszyć się z powodu traktowania swoich pobratymców jak bezwolnych niewolników i ubolewać nad traconymi w walce o cudzą sprawę istnieniami, sama z radością i z własnej woli łapie za blaster i rusza do walki. I to tylko dlatego, że przypadkowo droidy wykorzystane zostały przez „tych dobrych”.
A to ma znamiona poważnego zaniedbania ze strony autora i ja tego po prostu nie kupuję.
Na otarcie łez
No i właśnie. Na otarcie łez dostaliśmy coś, czego początkowo się nie spodziewałem. A mianowicie dowiedzieliśmy się, w jaki sposób Sokół dostał się w ręce Imperium, a także jak skończył na Vandorze.
„So… who’s up for a friendly game? All are welcome…” – Lando Calrissian
Cały komiks zakończył się natomiast dosłownie kilka chwil przed wydarzeniami znanymi z filmu Han Solo. Jest to może i mała rzecz, tym niemniej cieszy. Podobnie jak fakt, że cała seria się już zakończyła. Miejmy nadzieję, że kolejne będą dużo bardziej udane.
WARIANTY OKŁADEK I POPRZEDNIE NUMERY
Na koniec zachęcamy do recenzji poprzednich numerów:
- Lando – Double or Nothing #1
- Lando – Double or Nothing #2
- Lando – Double or Nothing #3
- Lando – Double or Nothing #4
Oraz mini galerii alternatywnych wariantów okładek: