Tytuł: Star Wars Annual 004
Scenariusz: Cullen Bunn
Rysunki: Ario Anindito; Roland Boschi; Marc Laming
Historia: Annual IV
Powoli już przywykłem do tego, że annuale (coroczne numery specjalne) są praktycznie o niczym i bardziej niż cokolwiek innego, stanowią poligon doświadczalny w kwestii scenarzystów i rysowników. Jednak w przypadku Star Wars Annual 004 wrażenie to było bardziej dojmujące, niż kiedykolwiek. Ale mimo to, komiks czytało się przyjemnie.
Sana Starros
Pierwszą z funkcji, jakie pełnić miał chyba ten annual, to dalsze promowanie postaci Sany Starros. Powoli staje się to już jednak nudne, bo robione jest praktycznie na każdym kroku i odbywa się w co drugiej wydawanej serii. O ile nie mam nic przeciwko samej postaci, to też nie uważam, że jest ona na tyle ciekawa i perspektywiczna, by poświęcać jej aż tyle miejsca. Co więcej, mam wrażenie, że jej zdolności i umiejętności są momentami przerysowane.
Ja wiem, że Aphra też kiedyś uniknęła (a może tylko odroczyła) gniewu Vadera, ale musiała umrzeć, by tego dokonać. Sanie przychodzi to z taką łatwością, jakby co środę odbywała sparingi z lordami Sithów. Jest ona takim połączeniem najlepszych cech Hana i Lei, doprawiona odrobiną Luke’a i Lando, czyli prawdziwa Mary Sue.
Dwie dobre sceny
Na szczęście annual nie okazał się całkowitą stratą czasu, co w dużej mierze zawdzięcza dwóm świetnym scenom.
Pierwsza z nich, to coś dla miłośników vaderowego cameo w Łotrze 1. Tutaj także mamy Lorda Sithów wyżynającego w pień anonimowych, antyimperialnych wywrotowców, tyle tylko, że tym razem robi to nie jednym, a dwoma mieczami świetlnymi w kolorze krwistej czerwieni. Na ekranie musiałoby to wyglądać jeszcze lepiej, ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi co się ma. Tym bardziej, że nawet w komiksowej wersji wyglądało to bardzo dobrze.
Druga ciekawa akcja dotyczyła podracerów. Jak nietrudno było zgadnąć czytając zapowiedź tego komiksu, do jednego z nich trafił Luke i zupełnym przypadkiem wziął udział w prestiżowym wyścigu. Mimo kompletnego braku doświadczenia młody Skywalker radził sobie całkiem nieźle, być może nawet lepiej, niż jeszcze młodszy Skywalker wiele lat wcześniej.
„There’s never been a case of a human winning a major circiut race like this one. Stories have circulated in some of the lesser systems, but this is unparalleled in…” – komentator.
Oczywiście nie było by w tym nic dziwnego, wszak jak wiadomo z młodego Luke’a też był niezły Gary Stu (męski odpowiednik Mary Sue), gdyby nie fakt, że zmagania podracerów oglądał sam Vader. Przez moment można było się zastanawiać, jakich uczuć i emocji w tym momencie doświadczał, ale po chwili zrobił coś, co rozwiało wszelkie wątpliwości. I choć była to emocja, z którą Vader musiał zmierzyć się chyba po raz pierwszy, to idealnie pasuje ona do tej postaci.
Podsumowanie
Czy te dwie sceny uratowały w moich oczach Star Wars Annual 004. O dziwo tak. Nawet ta mocno eksploatowana Sana nie była irytująca. Całość czytało się w gruncie rzeczy przyjemnie, rysunki nie gwałciły nas przez oczy (w ostatniej części komiksu były nawet całkiem dobre) i tylko fabuła praktycznie w żaden sposób nie rozwinęła uniwersum. Ale nie pierwszy to raz i pewnie nie ostatni, więc lepiej skupić się na pozytywach.
Poprzednie Annuale i wariant okładki:
Dla zainteresowanych, poniżej linki do poprzednich annuali:
Oraz wariant okładki: