Oficjalna strona starwars.com ujawniła pierwszy fragment powieści Last Shot opowiadającej o przygodach młodych (ale tych trochę starszych też) Hana i Landa.
Fragment pojawił się oczywiście po angielsku, ale my jak zawsze go dla was przetłumaczyliśmy, bo tacy jesteśmy fajni. Aczkolwiek miejcie na uwadze, że tłumaczenie jest amatorskie i może zawierać drobne błędy.
Fragment powieści Last Shot
„… DLA KSIĘŻNICZKI LEI ORGANY. PILNA WIADOMOŚĆ. PILNA WIADOMOŚĆ dla księżniczki Lei Organy. Prosimy o odpowiedź. Pilna–”
„Hngh…” Han Solo obudził się z malutką stópką na twarzy oraz irytującym, droidzim głosem w uszach. „Że co?” Malutka stópka przyczepiona była to malutkiego osóbki Bena Solo, który na szczęście wciąż spał, jak mogło by się zdawać, pierwszy raz od wielu dni. Źrenice Hana się rozszerzyły. Czy Ben się obudzi?
„Przekazuję holopołączenie od pani kanclerz Mon Mothmy,” zakomunikował protokolarny droid Lei – T-2LC.
„Co? Nie!” Han uniósł się nieco, starając się nie poruszyć Bena. Nie miał na sobie koszuli i był przekonany, że jego włosy sterczały w ośmiu różnych kierunkach. Na twarzy miał też pewnie okruszki. Nawet w normalnych okolicznościach nie miałby zbytniej ochoty na rozmowę z Mon Mothmą, a co dopiero teraz, pół nagi i obudzony w środku nocy.
„Leia?” rozległ się głos, gdy pokój rozświetliła upiorna, niebieska holoprojekcja.
Ben poruszył się kopiąc przy tym Hana w twarz.
„Oh,” powiedziała tylko Mon Mothma spoglądając na holoprojekcję, która była transmitowana do niej. „Przepraszam, generale Solo.”
„Nie jestem już generałem,” odburknął Han wciąż ściszonym głosem.
Mon Mothma przytaknęła. „Jestem tego świadoma.” Nawet normalnie jawiła się ona Hanowi niczym zjawa, w swoich przelewających się szatach i z odległym spojrzeniem. Teraz, kiedy widział ją jako przezroczysty, niebieski hologram wrażenie to tylko się nasiliło. „Mam w zwyczaju zwracać się do weteranów z użyciem ich stopni, niezależnie od tego, czy wiąż je noszą.”
„No tak,” powiedział Han.
„Czy zastałam Leię?”
„Zaraz po nią pójdę,” zaoferowała się T-2LC odwracając się w stopniu wystarczającym, by jasne światło hologramu wylądowało wprost na twarzy śpiącego Bena.
„Elsie!” – warknął Han.
Oczy Bena się rozchyliły się na tyle, by zobaczyć świecącą, niebieską poświatę. Z miejsca się rozpłakał. Han nie mógł go winić, sam pewnie zareagowałby tak samo, gdyby obudził się spowity w świecącą chmurę Mon Mothmy. Kiedy się nad tym zastanowić, właściwie to go właśnie spotkało. „Już dobrze, choć do mnie Olbrzymie.” Wziął syna na ręce, tak że ten łkał teraz w jego pierś. Han czuł bicie jego malutkiego serduszka, gdy Ben pociągał nosem.
„Może trzeba było od tego zacząć!” – Han wyszeptał.
„Przepraszam, sir. Moje oprogramowanie jasno mówi, że w przypadku pilnej wiadomości mam niezwłocznie powiadomić tego z domowników, kto znajduje się najbliżej, a w tym przypadku był to–”
„Dobra Elsie, nie ważne. Idź znaleźć Leię.”
„Jak sobie pan życzy.”
„Cóż za tupet,” wyburczał Han, gdy sadowił się na kanapie z Benem wciąż przytulonym do jego piersi. „Ooh.” Ból przeszył dolną część jego pleców. Stare wojenne rany. Albo po prostu starość. A najpewniej jedno i drugie. Cudownie. Zegar po drugiej stronie pokoju wskazywał 4.30. Hana czekało dziś sporo nudnych zebrań, które rozpoczną tydzień pełen planowania i przygotowań do inauguracyjnego spotkania Komitetu Pilotów Nowej Republiki, któremu Han nieopatrznie zgodził się przewodzić – wciąż nie mógł zrozumieć, jak dał się wrobić w coś takiego. Han nie znosił planować. Nienawidził też przygotowań. Ale ponad wszystko, no może poza samym Imperium, nienawidził zebrań. A teraz, gdy od ponad dwóch lat nie musiał martwić się o Imperium, którego resztki zniszczone zostały ponad Jakku, zebrania awansowały na pierwsze miejsce najbardziej znienawidzonych rzeczy Hana.
Pech chciał, że raczkująca republika zebrania kochała.
Kładąc się Han stwierdził, że ma czas jeszcze na krótką drzemkę, zanim będzie musiał się zacząć zbierać. Mały Ben przyglądał mu się tymi jego ciemnymi oczami z wielkim zainteresowaniem. Han nie miał pojęcia, jak dwulatek mógł mieć tak wiekowe oczy. Zupełnie jakby Ben przez wieki czekał, by pojawić się w tym konkretnym momencie historii.
Powoli, oczy Bena zaczęły się zamykać, a jego policzek opadł na ramię Hana.
Han potrząsnął głową uśmiechając się do siebie. Rozmyślanie i losie i przeznaczeniu? Zupełnie jakby słyszał Luke’a.
Ta myśl wywołała jego uśmiech, ale tego go zaniepokoiła. I to właśnie takie rozmyślania utuliły go do snu, który podkradł się niepostrzeżenie, za nic sobie mając świergotanie rannych ptaszków za oknem oraz pojawiającą się coraz szybciej jasność nowego dnia…
… ale wobec nerwowego pukania, które brutalnie wybudziło Hana, był on już bezradny.
„Co znowu?” Han delikatnie odłożył Bena i wstał z sercem mocno walącym mu w piersi.
Puk puk puk!
Balkon. Pukanie dochodziło od strony drzwi balkonowych. Trzymając się z dala od okien Han podniósł Bena i tak delikatnie jak tylko potrafił, położył go na pokrytej dywanem podłodze, tak daleko od pukania, jak tylko było to możliwe. Następnie zakradł się do szafki nocnej, otworzył szufladę i wyciągnął z niej swój blaster, a następnie go odbezpieczył. Ruszył w stronę drzwi.
Puk puk puk!
Z jedną ręką na klamce, a z drugą na spuście, po raz ostatni spojrzał na Bena. Ten na szczęście wciąż spał. Han najchętniej wypadłby przez okno i zaczął strzelać. Ale to nie był dobry sposób. Jeśli faktycznie istniało jakieś niebezpieczeństwo, w ten sposób najłatwiej było dać się zabić i narazić Bena na niebezpieczeństwo.
Powoli odwrócił się więc, czy spojrzeć na mały ekran pokazujący obraz z kamer na balkonie.
Całe skumulowane w jego mięśniach napięcie opadło, gdy otworzył drzwi w szerokim uśmiechem na twarzy. Przed nim, w blasku wstającego dnia stał bowiem Lando Calrissian, odstrzelony jak zawsze, w nienagannej koszuli, półpelerynie, lśniących butach i z idealnie przystrzyżonym zarostem.
„A kogóż ja…” zaczął Han, ale nie dokończył.
Coś mu nie pasowało. Na twarzy Lando nigdzie nie dało się dostrzec jego przewrotnego uśmieszku. Co więcej, wyglądał on na naprawdę wkurzonego.
„Co się stało, stary druhu? Dlaczego jesteś taki–?”
Han ponownie nie miał okazji dokończyć pytania. Lando odciągnął ramię i zacisnął pieść, która następnie z całą mocą ruszyła w stronę Hana. A kiedy pięść spotkała się z jego twarzą, zanim wszystko spowiła ciemność, Han zdążył pomyśleć jeszcze: Powinienem był się chyba tego spodziewać.
I jak wam się podoba? Myślicie, że opieka nad malutkim Benem może być najtrudniejszym zadaniem, przed jakim stanął Han Solo?
Więcej informacji o powieści "Last Shot"
Jeśli ciekawi was nachodząca powieść w poniższych artykułach znajdziecie o niej więcej informacji: