Jak tu zebrać myśli, a już tym bardziej ubrać je w słowa, kiedy było się świadkiem tak zaskakujących i (możliwe, że) przełomowych dla całych Gwiezdnych Wojen wydarzeń?! Dwa najnowsze odcinki coraz bliższych końca Rebeliantów wprowadziły do uniwersum pewne motywy, których naprawdę nikt nie mógł się spodziewać i które, jeśli ktokolwiek miał jeszcze wątpliwości, stanowią ostateczny dowód wielkości Dave’a Filoniego.

Indiana Bridger

Pierwszy z dwóch wczorajszych epizodów rozpoczął się od podróży bohaterów na grzbietach Loth-Wilków w kierunku Świątyni Jedi. Sympatyczny, typowo gwiezdnowojenny humor płynący z interakcji Zeba i Choppera z owymi stworzeniami umilił początkowe minuty seansu. Kiedy członkowie załogi Ducha dotarli już na miejsce, odkryli, że Dume się nie mylił i że Imperium faktycznie prowadzi tajemnicze działania wokół Świątyni.

„Let’s stop them! For Kanan…” – Hera Syndulla

Cały odcinek Wilki i Drzwi miał bardzo podobną strukturę fabularną do Poszukiwaczy zaginionej Arki. Tak samo jak w pierwszym filmie o przygodach Indiany Jonesa, siły wroga prowadziły tutaj wykopaliska wokół mistycznego obiektu i choć miały one pod kontrolą cały teren, klucz do dostania się do niego znajdował się w rękach protagonistów. Był to kolejny raz, kiedy twórcy Rebeliantów czerpali inspirację ze swej bratniej produkcji (seria Indiana Jones jest własnością Lucasfilmu – przyp. red.), co zawsze stanowi dodatkowy smaczek dla fanów.

Mistycyzm

W duchu filmów Stevena Spielberga została również utrzymana łamigłówka, jaką Ezra i Sabine musieli rozwiązać, aby dotrzeć do znajdujących się w Świątyni sekretów. Przy okazji, jednak szczęśliwie bez zbędnej ekspozycji, zostało tutaj również w pewnym stopniu wyjaśnione znacznie Loth-Wilków. Stojące na straży dobra planety stworzenia są niezwykle ciekawym motywem, który wraz ze znaną z Wojen Klonów Trójcą z Mortis w piękny sposób podkreśla, jak niezbadana jest Moc. Manifestacja tejże siły w wykonaniu Jedi oraz Sithów, czyli to, do czego jesteśmy najbardziej przyzwyczajeni, stanowi zaledwie maleńki promil jej mistycyzmu, którego nikt z żyjących nigdy nie będzie w stanie w pełni pojąć.

Jedyne, co ostatecznie mogło się w Wilkach i Drzwiach nie podobać to fakt, że w odcinku tym działo się znacznie mniej niż w Świecie pomiędzy światami. Prawdę powiedziawszy nawet w najmniejszym stopniu nie świadczy to źle o pierwszym z nich, ale bardzo dobrze o tym drugim.

Świat pomiędzy światami

Kiedy opowiada się jakąkolwiek historię w tak rozbudowanym uniwersum, wysłanie bohaterów w podróż w czasie jest jednym z najbardziej ryzykownych zabiegów, jakiego mogą podjąć się twórcy. W niepowołanych rękach motyw ten może stać się bowiem niesamowicie banalnym sposobem na negację wszystkiego, co zostało stworzone przez wcześniejszych reżyserów i scenarzystów.

W tym przypadku zostało to jednak bardzo szczegółowo dopracowane. Warto zauważyć, co Dave Filoni potwierdził w Rebels Recon, że nie był to pierwszy raz, kiedy Ezra zawędrował do „Świata pomiędzy światami”. Jego wcześniejsze wizyty w tej specyficznej – nazwijmy to – czasoprzestrzeni miały miejsce w momencie, w którym otrzymał kryształ do swojego pierwszego miecza świetlnego, oraz kiedy rozmawiał on z Mistrzem Yodą.

Tego rodzaju długofalowy i przede wszystkim przemyślany proces wprowadzania tak delikatnego motywu, bez wątpienia okazał się być wartym zachodu. Można śmiało powiedzieć, że jest to jeden z najbardziej przełomowych i najważniejszych elementów nowego kanonu.

Ambicja Imperatora

Pierwszą ze znanych postaci, która powróciła we wczorajszych odcinkach był Sheev „The Senate” Palpatine we własnej osobie. Bez zbędnego owijania w bawełnę, wypada zaznaczyć, jak dobrze została przedstawiona tutaj jego ambicja. Darth Sidious nigdy nie był osobą, która miała w zwyczaju spoczywać na laurach. Osiągnięcie (a raczej nadanie samemu sobie) statusu Imperatora stanowiło jedynie pewną częścią jego planu.

„We must seize the power within it.” – Darth Sidious

W trylogii Aftermath pióra Chucka Wendiga zostało wyraźnie zaznaczone, że jego celem była nie tylko ekspansja Imperium, ale również odkrywanie niezbadanych dotąd sekretów Mocy, co idealnie współgra z jego poczynaniami w Rebeliantach. Nie jest więc dziwne, że jego przesiąknięte gniewem i nienawiścią żółte oczy skierowały swą uwagę na Strażników Mortis, których potęga, gdyby udało mu się ją ujarzmić, mogła stanowić dlań gwarancję władzy absolutnej.

Choć samo starcie Palpatine’a przeciwko Ezrze (i nie tylko) nie było jakoś szczególnie długie, dowiodło ono, jak niezrównaną siłą w porównaniu do swych przeciwników dysponuje Sidious. Jedyne co pozostało wówczas naszym bohaterom, to ratowanie własnej skóry i ucieczka przed ścigającymi ich płomieniami magii Sithów, stanowiącymi manifestację furii najpotężniejszego wroga, z jakim przyszło im się dotychczas zmierzyć.

Ahsoka lives!

Możliwe, że jedną z lepszych historii opowiedzianych w całych Gwiezdnych Wojnach, a już na pewno jednym z najlepszych epizodów z całej serii było sławne Twilight of the Apprentice (nie przypominajmy sobie tylko inkwizytorskich „mieczokopterów”). Rozwinięta na przestrzeni Wojen Klonów relacja pomiędzy Anakinem i Ahsoką sprawiła, że ich starcie w finale drugiego sezonu miało niesamowicie emocjonalny wydźwięk. Wszyscy doskonale wiemy, jak to się wówczas skończyło. Ahsoka odepchnęła Mocą Ezrę, drzwi Świątyni Sithów opadły i Togrutanka powróciła do walki ze swym byłym mistrzem, która zakończyła się gigantyczną eksplozją.

Starcie to, przynajmniej z naszej perspektywy, zakończyło się odchodzącym w dal, wyczerpanym Vaderem oraz znikającą w tajemniczym cieniu Ahsoką. Wtedy też rozpoczęły się dwa lata nieprzerwanych spekulacji odnośnie losu, jaki spotkał Padawnkę Wybrańca. Ból głowy całej rzeszy fanów został zniwelowany w trakcie ubiegłorocznego panelu Rebeliantów na Star Wars Celebration w Orlando, kiedy to Dave Filoni wyszedł na scenę w pamiętnej koszulce głoszącej: „Ahsoka lives!”. Wtedy pytanie nie brzmiało już „Czy?”, ale za to „Jak?!”.

Wiem, że jest to opinia niepopularna, ale gdzieś głębi serca czuję, że lepiej byłoby, gdyby Ahsokę po prostu uśmiercono. Choć zejście w podziemia w Twilight of the Apprentice otworzyło jej furtkę na ewentualny powrót, przy odpowiedniej interpretacji (do których zachęcał sam Filoni) stanowiło ono niezwykle subtelną metaforę śmierci i zarazem perfekcyjne zwieńczenie historii tej jakże niezwykłej postaci. Teraz jednak, kiedy spojrzy się wstecz, ciężar emocjonalny tamtego epizodu jest znacznie, ale to znacznie mniejszy i właśnie to odrobinę mnie boli.

Moje prywatne odczucia nie zmieniają jednak faktu, że Filoni historię tę opowiedział po prostu mistrzowsko. Biorąc pod uwagę, że cały wątek Ahsoki został dokładnie zaplanowany już przed dwoma lata temu, nie sposób nie uchylić czoła przed Kapelusznikiem. Umiejętność kreacji dalekosiężnej wizji jest naprawdę rzadko spotykaną cechą w dzisiejszej popkulturze i pozostaje nam się jedynie cieszyć, że tak wybitny twórca pracuje na rzecz naszej ukochanej sagi.

Obecność Kanana

Obecność zmarłego już Kanana Jarrusa w myślach jego przyjaciół była odczuwalna na przestrzeni całych epizodów. Pomimo nieuniknionego niebezpieczeństwa, to właśnie dla niego załoga Ducha postanowiła podjąć się misji ocalenia Świątyni przed szponami Imperatora. Niezwykle wzruszającym momentem była scena, w której Hera czuła, że jej ukochany jest przy niej i nieustannie ją wspiera.

„Goodbye Kanan…” – Ezra Bridger

Istotną lekcję dla Ezry stanowiła natomiast chwila, kiedy zdawało mu się, że ma szansę zmienić bieg wydarzeń i ocalić życie Kanana. Czyn ten wiązałby się jednak z drastycznymi konsekwencjami, przez co młody Jedi musiał ostatecznie zaakceptować i pogodzić się z faktem, że jego mistrz poświęcił się, aby – parafrazując naczelnego ekstremistę Rebelii – wszyscy pozostali mieli możliwość ocalenia snu o lepszej Galaktyce.

POZOSTAŁE RECENZJE

A oto recenzje poprzednich odcinków czwartego sezonu: