Tytuł: Heroes of Mandalore, Part 1&2
Oczekiwanie nareszcie dobiegło końca, a my dostaliśmy pierwsze dwa odcinki czwartego, a zarazem ostatniego sezonu Rebeliantów. Zaczyna się on z wysokiego „C”, od kontynuacji wątku Sabine Wren i wewnętrznego konfliktu nękającego jej rodzinną planetę.
/Poniższa recenzja zawiera SPOILERY, aczkolwiek ograniczone do minimum./
Mando
Miłośnicy wojowniczej rasy nie będą mieli absolutnie żadnych powodów do narzekań, w końcu zobaczymy bowiem Mandalorian w pełnej krasie. Oczywiście można mieć momentami duże zastrzeżenia do ich celności (ale któż nie ma takich problemów), ale mimo to starano się oddać sprawiedliwość ich zdolnościom bojowym. A że tempo odcinków nie zwalnia praktycznie ani na moment, to jesteśmy świadkami wielu świetnych scen akcji.
Jednak jest to zaledwie tło dla wątków znacznie ważniejszych. Po pierwsze są to demony z przeszłości Sabine, które powracają niejako zza grobu, by mogła się ona z nimi ostatecznie rozliczyć. Przyznam szczerze, iż myślałem, że bohaterka zostanie doświadczona nieco boleśniej, ale w którymś momencie scenarzyści przypomnieli sobie chyba, że Rebelianci zaczynali jako serial dla młodszych widzów i nieco się powściągnęli.
Niestety jak zwykle w króciutkich odcinkach zabrakło czasu na wiele rzeczy, w tym na bardziej wnikliwe przedstawienie Mandalorian, ich kultury i sposobu myślenia. Ograniczyło się to zdawkowego wykładu na temat zbroi i ich znaczenia dla ludu Sabine. Miał być on emocjonalny i skłaniający do przemyśleń, ale scenarzyści chyba nie końca osiągnęli swój cel.
Na szczęście w innym przypadku poszło im lepiej, a wątek nowego przywódcy Mandalore doprowadzony został do szczęśliwego, acz dość przewidywalnego finału. Zastanawia mnie tylko, co dalej? Jak wiemy przez ładnych parę lat nic o planecie i jej mieszkańcach nie słyszymy, a jeśli włączyliby się w walkę z Imperium, raczej słyszeć powinniśmy. Czyżby niepokoje i międzyklanowe walki trwały aż tak długo, jak galaktyczna wojna domowa? A może Mandalore z pełną świadomością z owego konfliktu się wycofało?
Mam nadzieję, że choć krótką informację w tym temacie kiedyś otrzymamy.
Załoga Ducha
Jak nietrudno się domyślić, na pierwszym miejscu była Sabine, a cała reszta „duszków” grała role co najwyżej drugoplanowe. Zeba nie było w ogóle, Chopper był, ale w gruncie rzeczy nie wiem po co, bo i tak cały czas trzymał się z tyłu. Ezra tym razem dostał posadę „klasowego klauna” czy jak kto woli comic relief. No a Kanan robił za „mięśnie” ekipy. Ale to właśnie jego krótka scena z Herą była jednym z najlepszych momentów dwóch pierwszych odcinków. Twórcom można w gruncie rzeczy zarzucić wiele, ale wątek „miłosny” tej pary jest w moim mniemaniu jedną z tych rzeczy, które wychodzą idealnie. A miłosny w cudzysłowie dlatego, że przy Kananie i Herze, to nawet Mulder i Scully swoją relację rozwijali w tempie ekspresowym.
Martwi mnie tylko jedno, a mianowicie przeczucie, że tej parze życie długie i szczęśliwie może nie być pisane.
Inne plusy i minusy
Jako plus poczytuję też sobie poczucie humoru zaprezentowane w pierwszej połowie pierwszego odcinka (potem twórcy bardzo słusznie uderzali już w znacznie poważniejsze tony). Kilka one-linerów czy żartów sytuacyjnych okazało się bardzo udanych.
Nie sposób też nie skorzystać z okazji, jaką jest premiera ostatniego sezonu i nie docenić, jak daleką drogę przeszedł serial. Mając w pamięci dość głupiutkie pierwsze odcinki i zupełnie jednowymiarowych bohaterów, tym, co zaserwowali nam twórcy w Heroes of Mandalore należy się zachwycać.
Ale jest też jeden minus i trafia on w najmniej spodziewane ręce. Niebieskie dodajmy. Niestety okazuje się, że nie wszystko, czego Thrawn dotknie, zmienia się w złoto. W dwóch pierwszych odcinkach scenarzyści mogli go sobie spokojnie podarować. Jego wyważone i na pozór głębokie przemyślenia zupełnie nic nie zmieniły i niczego nie wniosły, co najwyżej poczucie rozmieniania wielkiego admirała na drobne. Coś, co mam nadzieję, więcej się nie powtórzy.
Tym niemniej debiut Rebeliantów po dłuższej przerwie należy zdecydowanie uznać za udany