Podobnie jak cała redakcja, tak i ja jestem już po seansie The Last Jedi. Nie ukrywam, że im bliżej było do filmu, tym moje oczekiwania stawały się większe, tak samo jak lęki. Niestety te drugie spełniły się w większym stopniu i to tak drastycznie, że przez ponad połowę filmu siedziałem zażenowany, ewentualnie załamany nad kierunkiem, który obiera saga.

Finalnie wyszedłem z kina usatysfakcjonowany, ale jednak ciągle towarzyszy mi wrażenie, że potencjał, jaki krył w sobie Ostatni Jedi został wyjątkowo zmarnowany. Zapytacie dlaczego? W poniższym zestawieniu przygotowałem wszystkie te niedociągnięcia i pomyłki, których moim zdaniem w filmie powinno w ogóle nie być, bądź mogłyby zostać ograniczone do minimum.

/UWAGA! Tekst zawiera potężne SPOILERY Ostatniego Jedi, więc nie czytajcie go, jeśli nie obejrzeliście jeszcze filmu./

1.Wszechobecny humor i groteska.

Luke żartujący z pochodzenia Rey i rzucający własnym mieczem, Rose, próbująca oswoić sama siebie z sytuacją rzucając sztywnymi tekstami, Chewbacca i porgi… To tylko kilka przykładów momentów, podczas których jedynymi sensownymi reakcjami były tzw. „facepalm” i spojrzenie pełne bólu istnienia. Nie mogłem odrzucić od siebie myśli, że próbowali zrobić z Poe drugiego Petera Quilla. Jednak Starlord ma tutaj nad Dameronem znaczącą przewagę – nie jest elementem sagi o wielkiej wojnie galaktycznej pełnej smutku, straty i cierpienia. Rozumiem, że można śmiać się z niebezpieczeństwa, ale jego rozmowa z Huxem na początku filmu była zdecydowanie zbędna i groteskowa.  I tak przechodząc od żartu do gagu, oglądając kolejne niepotrzebne sceny, które miały w założeniu wywołać śmiech, zapadałem się coraz bardziej w fotel i rozmyślając nad drogą, którą obiera reżyser traciłem nadzieję na jakikolwiek naprawdę dobry film z mojego ukochanego uniwersum.

2. Beznadziejne decyzje po obu stronach konfliktu, które nie kończyły się katastrofą tylko dzięki szczęściu bohaterów.

Zarówno Najwyższy Porządek, jak i Ruch Oporu mają na swoim koncie kilka znaczących wpadek. Myślę, że dobrym pomysłem byłoby wyliczenie tych najgorszych z najgorszych.

Chociażby pierwsza scena filmu – atak samotnego X-Winga na Gwiezdny Niszczyciel. Wydawało mi się, że na takie Krążowniki rekrutowani są najlepsi z najlepszych. Jakim więc cudem jeden myśliwiec zniszczył praktycznie wszystkie działa i nie został zestrzelony? Późniejsza akcja z bombowcami to również była tragedia. Jakie te statki mają osłony? Zerowe? Przecież coś takiego nie powinno zostać dopuszczone do jakiejkolwiek walki w zwarciu, a zwłaszcza tak blisko siebie, ze względu na ładunek. Czy piloci nie mieli własnych rozumów i nie widzieli, że plan Damerona to samobójstwo? To nie miało opcji się udać, a zadziałało tylko dlatego, żeby niedzielnemu widzowi zaświeciły się oczy od efektów.

Kilka scen później widzimy kolejne dwa absurdy. Po pierwsze – kolejny konflikt wewnętrzny Kylo, który omal nie doprowadził do jego końca. Daję głowę, że gdyby TIE za nim nie zestrzeliły stanowiska dowodzenia, to działa promu Rebelii wzięłyby na cel Silencera i dosyć szybko się z nim rozprawiły. Jednak brak myślenia taktycznego to widocznie główna cecha dowódców FO. W końcu jak można, choćby dla zasady, na wszelki wypadek, nie zestrzelić pustego już promu, a następnie zignorować to, że się przemieszcza? No błagam…

Rozumiem także, że ani Finn, ani Rose nie wykazywali się szczególnymi umiejętnościami przewidywania zdarzeń, ale czy naprawdę żadne z nich nie przypilnowało hakera na tyle, by ten nie skontaktował się z Najwyższym Porządkiem i opowiedział o wszystkim? Przecież za coś siedział w tym więzieniu i znał się na sztuce wojennej jeżeli rozróżniał sprzęt Porządku od rebelianckiego?

Dobrym przykładem jest także decyzja o nieudzieleniu wsparcia Skywalkerowi na Crait. Wtedy jeszcze nikt nie wiedział, że to nie jest prawdziwy Luke, ale za to wszyscy widzieli jak sam Kylo Ren wychodzi bez żadnej osłony na pustą przestrzeń. Naprawdę nikt nie pomyślał, by użyć karabinu precyzyjnego i odstrzelić Najwyższego Wodza? Dodatkowo chyba żaden z rebeliantów nie zdawał sobie sprawy z tego, że moment, w którym dosłownie wszyscy skupili się na Mistrzu Jedi był idealną okazją do zniszczenia chociażby promu Kylo, bądź jednej z maszyn za pomocą któregoś z ciężkich dział przed bazą.

Najgorszym jednak ze wszystkich było postanowienie Rey o wyruszeniu na Niszczyciel Snoke’a, by nawrócić Rena. Jak ona sobie to wyobrażała? Że poleci sobie do kolegi, którego wcześniej omal nie zabiła i przekona go, by wrócił, uciekł przed Snokiem i ukorzył się przed wujkiem? Naprawdę nie domyślała się, że gdyby Ren choćby przez chwilę myślał o przejściu na Jasną Stronę, to nie chodziłby już po tym świecie? Snoke kontrolował jego umysł, tak samo jak i wszystko inne, co z resztą pokazał w sali tronowej (no, może nie wszystko miał pod kontrolą, ale o tym za chwilę). Jak się jest Ostatnim Jedi, to chyba powinno się mieć jakikolwiek rozsądek w duszy, nieprawdaż? Inną sprawą jest to, że Luke jej to odradzał, ale tutaj wydaje mi się, że pamiętał, że on zrobił dokładnie to samo na Dagobah – poleciał na Bespin, by skonfrontować się z Vaderem, przerywając w ten sposób szkolenie, więc wiedział, że jego słowa na niewiele się zdadzą. Ale jak to się skończyło, to już wszyscy wiemy.

3. Zmarnowanie potencjału nowych bohaterów.

W filmie pokazano wiele nowych twarzy, jak i tych znanych już z Przebudzenia Mocy, których w Epizodzie VIII spotkał koniec. Sprawia to jednak, że czuję niedosyt, gdy zostali oni wymazani od tak. Nie wiemy nic o Najwyższym Wodzu, Kapitan Phasmie, Admirał Holdo, czy chociażby hakerze DJu, choć ten ostatni akurat ma się dobrze, jak mniemam. Wszyscy wiemy, że w następnej części już Carrie Fisher nie zagra, więc dlaczego to nie ona została na promie zamiast Holdo? Dlaczego Snoke, tak biegły w sztukach Mocy nie zauważył obracającego się w jego stronę miecza świetlnego? Jakim cudem Phasma postanowiła walczyć z Finnem na rozpadającym się okręcie zamiast uciec i przejąć władzę całkowitą razem z Huxem po utrąceniu Rena? Po co wprowadzony został wątek „Master Codebreakera” jeżeli zwyczajny, niezbyt schludny łotrzyk był w stanie obejść zabezpieczenia Niszczyciela? Pomijam fakt, że TLJ ukróciło obie największe teorie nowej trylogii – tożsamość Snoke’a, bo tego już raczej nie poznamy i pochodzenie rodziców Rey, co zostało już powiedziane i zepsute dokładnie tak samo, chociaż w to osobiście nie wierzę.

4. Sceny i błędy scenariusza kompletnie nierealne i nielogiczne.

Pozwólcie, że przybliżę Wam pracę w studiu Lucasfilm:

– Hej chłopaki, jakie macie pomysły na Ostatniego Jedi? Tylko tak wiecie, żeby się ta ciemna masa cieszyła z filmu.
– Hmmm… Może Leia jako Superman?
– Jeden krążownik przebijający w nadświetlnej całą flotę?
– Kylo Ren walczący ramię w ramię z Rey, zabijający Snoke’a i ośmiu jego najlepszych strażników?
– Duch Yody pukający Luke’a laską w czoło?
– BB-8 prowadzący nieukończone AT-ST!
– No i oczywiście nie zabijamy Lei, bo przecież zrobimy to w książkach, nie na wielkim ekranie!
-To są pomysły panowie! Dobrze, że Was zatrudniliśmy!

Myślę, że na tym można zakończyć mój ból dolnej części pleców, którego i tak było już byt wiele. Nie mówię, że Ostatni Jedi to film zły, ale niestety nie mogę również stwierdzić, że był wybitny. Miał swoje wzloty, ale było ich niestety zdecydowanie mniej niż upadków. Oceniłbym go na mniej więcej na 6/10, chociaż bliżej 5, niż 6. Szkoda, naprawdę. Najbardziej obawiam się, że pojęcie „Marvelizacja Star Wars” stanie się rzeczywistością i już nie będę chodził na Gwiezdne Wojny do kina, by doświadczyć czegoś wyjątkowego, momentami ciężkiego jak chociażby Rogue One, ale na coś co będzie szybkie, lekkie, z mierną fabuła i dobrymi efektami.

Quo vadis, Star Wars?