Komiks: Doctor Ahpra 005
Scenariusz: Kieron Gillen
Rysunki: Kev Walker
Historia: Aphra, part V

Doctor Aphra 005

Komiks Doctor Aphra 005 okazał jednym z tych przypadków, kiedy moje odczucia po pierwszym jego przeczytaniu odbiegały w stopniu znaczącym od tego, co czułem po powrocie do lektury za dni parę. Najczęściej w takich przypadkach okazuje się, że opowieść była jednak lepsza, niż początkowo myślałem, a fakt że doszedłem do tego dopiero za drugim razem świadczy, że historia może być bardziej złożona, niż przypuszczałem. I tak też chyba jest przypadku tego komiksu.

Czytanie pierwsze

Przyznam szczerze, że wciąż jestem pod ciężkim wrażeniem zeszytu #3 i po cichu liczę, że seria nawiąże jeszcze kiedyś do niczym nieskrępowanej rozwałki okraszonej naprawdę fajnym humorem, którą nam wtedy zaserwowano. No ale patrząc przez ten pryzmat krzywdzę nieco każdy następny numer, który mi tego nie daje. Nie oznacza to bowiem wcale, że jest słaby.

Akcja w komiksie Doctor Aphra 005 spowalnia jeszcze bardziej. Krrsantan przekonuje się, że skuta lodem Cytadela Rura nie jest polem bitwy, na którym mógłby stawić czoła imperialnemu regimentowi. Psycho droidy samowolnie usuwają się w cień (dosłownie i w przenośni). A pradawni członkowie Ordu Aspectu okazują się wyjątkowo martwi, jak na kogoś kto poszukiwał i jakoby odkrył tajemnicę nieśmiertelności.

„Got to admit, I’ve seen more immortal” – Aphra nad szczątkami „Nieśmiertelnego” Rura

Aphra natomiast pozostaje sobą i bezustannie wylewają się z niej wszelkie smutki i żale w stronę ojca. Swoją drogą, to ciekawe, czy faktycznie byłaby go w stanie poważnie uszkodzić? Przed rozpoczęciem tej serii nie miałbym wątpliwości, że tak. Teraz niestety wyraźnie zmiękła i nie jestem już tego taki pewien.

Na pocieszenie po zeszycie #5 pozostał cliffhanger, który choć nie jest niczym odkrywczym, to mnie zaciekawił i chętnie przekonam się, w którym kierunku on dalej pójdzie.

Czytanie drugie

Za drugim podejściem komiks odebrałem już znacznie pozytywniej.

Oczywiście żal mi odejścia Krrsantana, aczkolwiek wierzę, że historii wyjdzie to na dobre. Włochacz nie będzie już kradł dla siebie tak wielu scen. Poza tym nie wierzę, by z Aphrą rozstał się on na długo, szczególnie, że wciąż ma ona wobec niego niemały dług.

Usunięcie się w cień droidów też będzie raczej krótkotrwałe. Zresztą i tutaj dostrzegam pewien pozytyw. Mam bowiem wrażenie, że twórcy zaczęli dostrzegać, że humor serwowany nam za pośrednictwem Triple Zero i BeeTee robi się powoli przewidywalny, a co za tym idzie, traci na jakości. Zatem zamiast kolejnych żartobliwych komentarzy na temat upodobania do tortur, śmierci i zniszczenia, Triple Zero zaczyna odkrywać ironię i idzie mu w sumie całkiem nieźle.

„They wouldn’t be our Masters if they were not our betters in every single way.” – Triple Zero do BeeTee na temat ich „właścicieli.

Tym razem nic do zarzucenia nie mam też Kevowi Walkerowi. Jego rysunki, choć przecież nie uległy jakieś diametralnej przemianie, bardzo przypadły mi do gustu. Szczególnie Kapitan Tolvan i jej Snowtrooperzy wyglądają dobrze i w sumie naprawdę groźnie, co w przypadku szturmowców jest nie lada osiągnięciem.

Jednak zdecydowanie najlepszą i najbardziej wartościową częścią komiksu Doctor Aphra 005 był dalszy rozwój relacji tytułowej bohaterki ze swym ojcem. Co prawda po tytule spod znaku Star Wars nie spodziewamy się raczej i nie oczekujemy psychologicznego studium przypadku konfliktów na linii ojciec-córka, ale to właśnie dostaliśmy. Ale było to na tyle autentyczne i wpisujące się świetnie w całą historię, że wyrazić się mogę o tym tylko w superlatywach. A będzie jeszcze lepiej, jeśli ten ekwiwalent przynajmniej kilku sesji terapeutycznych, odciśnie trwałe piętno na naszych bohaterach.

„Whad do you think I actually do, dad? Archaeology is just grave robbing with fancy paperwork.” – Chelli Lona Aphra do swego ojca

Wedrykt

Koniec końców muszę powiedzieć, że Doctor Aphra 005 spełniła swoje zadanie. Posunęła naprzód historię, głównym bohaterom zapewniła rozwój, a nam dała coś, na co możemy czekać. Bardzo jestem bowiem ciekaw, kim okaże się „zmartwychwstały” Rur i czy poznamy odpowiedź na pytanie, czy Ordu Aspectu bliżej było do Jedi czy Sithów.

A w tak zwanym między czasie zapraszam do recenzji poprzednich numerów:

No i jeszcze parę alternatywnych okładek: