Część 3: Pora lecieć

Ahsoce daleko jest do miana najlepszego serialu Star Wars (na ten moment dla mnie jest Andor i długo długo nic), ale muszę powiedzieć, że oglądając kolejne odcinki odczuwam frajdę, jakiej nie czułem chyba od pierwszego sezonu Mandalorianina, a to też znaczy bardzo wiele.

Samurai Wren

Pierwszą rzeczą, jaka bardzo przypadła mi do gustu, był trening Sabine. I to zarówno jego początek z Huyangiem (który powoli wyrasta na moją ulubioną postać serialu), jak i kontynuacja z Ahsoką. Całość ociekała aż japońskim stylem i inspiracjami, ale nie zabrakło też klimatu Gwiezdnych wojen. Byłoby to doskonałe wprowadzenie do odcinka, gdyby nie kilka rzeczy, które nie dają mi spokoju…

Po pierwsze dalej nie wiem, czemu w ogóle szkolenie i trening się odbywają. Brak mi tu jakiegokolwiek kontekstu, czy informacji, dlaczego relacja Mistrzyni-Padawanka w ogóle się zaczęła oraz co poszło nie tak przy pierwszym podejściu. Nie wiem, czy informacje te posiadając, przekonałbym się do tego rozwiązania, ale bez nich nie przekonam się na pewno.

Podobnie jak do faktu, że Sabine porzuciła wszystko, co wcześniej ją definiowało. Z Rebeliantów pamiętamy ją jako Mandaloriankę oraz utalentowaną artystkę z zamiłowaniem do broni i materiałów wybuchowych. Teraz to po prostu kandydatka na bieda-Jedi, która ma jakoby udowodnić prawdziwość wywrotowych poglądów jej Mistrzyni. Jak inaczej nazwać bowiem stwierdzenie, że władać Mocą, choć w ograniczonym stopniu, nauczyć się może właściwie każdy, wystarczy determinacja, skupienie i ciężka praca. To już naprawdę wolę te midichloriany.

Prezes Mothma

Ale wracając do pozytywów, to takowym, i to ogromnym, było dla mnie również pojawienie się Mon Mothmy, którą od czasu Andora darzę bezwarunkową miłością. Muszę przyznać się też, że moim guilty pleasure staje się powoli oglądanie kolejnych „dokonań” Nowej Republiki. Nawet pod naporem zrzędliwych politykierów ugina się moja faworyta. Zastanawiam się tylko, czy przedstawianie nowego galaktycznego ustroju w sposób momentami wręcz karykaturalny, jest robione z pełną premedytacją i ma na celu uwiarygodnienie jego wyjątkowo łatwy upadek? Jeśli tak, to ktoś wykonuje kawał dobrej roboty.

A już tak całkiem poważnie, czy uważam, że Mon pod naciskiem senatorów ugięła się zbyt łatwo? Tak. Czy uważam, że jest to nierealne i źle napisane? Nie, zabrakło jedynie choćby krótkiego rozwinięcia tej sceny w celu nadania jej wiarygodności.

Woltyżerka Tano

Ale daniem głównych trzeciego odcinka Ahsoki ,było kosmiczne starcie z udziałem promu Jedi i przeważających sił wroga. Na pierwszy rzut oka także tutaj wszystko oglądało się bardzo fajnie. Starcie do pewnego momentu trzymało w napięciu, a my mogliśmy przyjrzeć się nowemu typowi myśliwca, który bardzo mi się spodobał.

Mały popis nietypowych umiejętności dała przy okazji Ahsoka, a i „aktorskie” Purrgile oglądane w pełnej okazałości były imponujące i efektowne. Tym niemniej cała walka (szczególnie „kosmiczna” jej część) trwała w mojej opinii zbyt długo, do tego stopnia, że wyczerpane osłony zastąpić musiał gruby chyba na metr plot armor. Zaburzyło to odbiór starcia, co odbiło się na emocjach i wrażeniach „artystycznych”.

Jednakowoż powtórzyć muszę to, od czego zacząłem recenzję: oglądanie Pora lecieć sprawiło mi dużą frajdę, chyba nawet większą, niż dwóch pierwszych odcinków. Oczywiście, chciałoby się, żeby fabuła posunęła się bardziej znacząco do przodu, ale absolutnie nie mogę się zgodzić z pojawiającymi się w sieci opiniami, że odcinek był nudny. Ja w każdym razie nie nudziłem się nawet przez chwilę.

Poprzednie recenzje

A tutaj piszemy o poprzednich częściach: