Tytuł: Wojenne blizny
Nie jest wielką tajemnicą, że początek Parszywej zgrai zupełnie nie przypadł mi do gustu i oglądanie serialu nie sprawiało mi przyjemności. Dlatego też, by nie marudzić i nie prowokować psychofanów Wojen klonów i wszelkich tworów pochodnych stwierdziłem, że powstrzymam się od recenzowania do czasu, aż pojawi się odcinek, która mi się spodoba. No i oto piszę.
Przewidywalnie, ale dobrze
O sile odcinka zdecydowały dwa wątki, które choć od początku do końca przewidywalne, poprowadzone zostały w sposób, który dać mógł fanom sporo satysfakcji.
Pierwszym z nich był powrót jednego z najsłynniejszych i najbardziej lubianych klonów. Na szczęście nie był to zwykły fan serwis i pozbawione większego znaczenia kameo. Dzięki CT-7567 dostaliśmy kilka naprawdę dobrych scen, a i fabularnie jego wizyta była nieodzowna, gdyż powiązania z drugim dobrym wątkiem.
Tym są bóle głowy, które coraz częściej prześladowały Wreckera. Nie trzeba było być droidem taktycznym, by domyślić się, że musiały mieć one związek z chipem, którego programowanie musiało się w końcu uaktywnić. A gdy w końcu się uaktywniło, dało nam nie tylko kilka pełnych napięcia i emocji scen, ale także pokazało, jak dużą wartość bojową mógłby prezentować Wrecker, gdyby, jak na dobrego żołnierza przystało, skupił się na wykonywaniu rozkazów.
Powrót na Braccę
Do plusów należy też zdecydowanie zaliczyć znaną z gry Upadły zakon, planetę Bracca, bo choć fabularnie Zgraja nie zawsze stawała na wysokości zadania, to wizualnie serial od początku prezentował się świetnie, co Wojenne blizny tylko potwierdziły.
Przy okazji wizyty na Bracce dostaliśmy też zapowiedź rychłego powrotu Imperium, także można mieć nadzieję, że główny wątek fabularny w końcu nabierze kształtów, a akcja nabierze tempa.
Dlatego też na kolejny odcinek czekam z rosnącą niecierpliwością, co w przypadku The Bad Batch jest sytuacją bez precedensu.
Poprzednie recenzje
A oto recenzje poprzednich odcinków: