Tytuł: Pokłosie
Od ostatniego odcinka The Mandalorian nie minęło wcale tak dużo czasu, tym niemniej mam wrażenie, jakby minęły wieki, odkąd miałem okazję recenzować coś innego, niż książki i komiksy. Brakowało mi tego bardzo, dlatego z wielką niecierpliwością czekałem na Parszywą zgraję szczególnie, że zapowiedzi nowego serialu wyglądały znacznie lepiej, niż się spodziewałem. Czy pierwszy odcinek zdołał podtrzymać dobre wrażenie?
The Clone Wars sezon 8?
Twórcy ani przez moment nie ukrywali, że nowa animacja jest duchowym następcą Wojen klonów, a wydarzenia w niej przedstawione kontynuują niektóre wątki fabularne. Wobec tego nie dziwi czerpiąca z poprzednika czołówka i logo The Clone Wars płynnie, a raczej ogniście przechodzące w logo The Bad Batch. Ale czy oba seriale naprawdę mają tyle wspólnego?
Ja szczerze mówiąc tego nie czułem. Może dlatego, że tytułowa Parszywa zgraja tak bardzo różni się od „szaraków”, a może dlatego, że klony niemal od razu po wydaniu rozkazu 66, do złudzenia przypominać zaczęły szturmowców. Nie chodzi nawet o ich zdolności bojowe, ale raczej o podejście do otaczającego ich świata. Można było odnieść wrażenie, że głównym celem aktywacji chipów była nie tyle czystka Jedi, co uczynienie z żołnierzy Republiki, aroganckich, imperialnych dupków. Nie miałem raczej wątpliwości, że tak właśnie będzie, aczkolwiek pójście nieco inną drogą, choć trudniejsze, mogłoby zaowocować dużo ciekawszą historią, gdzie granica między bohaterami i złoczyńcami mogłaby się momentami zacierać.
No ale jest jak jest, a Hunter i jego oddział niemal od razu przypominać zaczęli kolejną rebeliancką komórkę.
Czy leci z nami pilot?
Piloty, czy też pierwsze odcinki nowych seriali rządzą się swoimi prawami. Nie ma większego sensu spodziewać się po nich fajerwerków fabularnych, bo służą głównie przedstawieniu bohaterów, czy też zawiązaniu historii. A przypadku The Bad Batch pierwszy odcinek miał doprowadzić bohaterów do punktu, w którym wiadomo było, że znaleźć muszą się raczej wcześniej, niż później. Tutaj sprawa potraktowana została kompleksowo, wszystkie pionki zostały na szachownicy rozstawione, a Parszywa zgraja, po lekkich zawirowaniach personalnych, przejść może do sedna i właściwej fabuły.
Niestety, pomimo tego, że twórcy skompresowali na pozór całkiem sporo wydarzeń w podwójny co prawda, ale mimo wszystko jeden odcinek, to momentami wiał on nudą. Akcji w nim nie brakowało, ale nie było to nic, do czego gorszy (a może lepszy, zdania są podzielone) sort klonów nas nie przyzwyczaił. Ale nawet ta akcji, podobnie jak wydarzenia, które ją przeplatały, nie potrafiła zaskoczyć i wszystko toczyło się się według utartego schematu.
Dobrzy, źli i niespodziewani
Jak na razie nie wygląda to zbyt różowo, ale może chociaż bohaterowie (i antybohaterowie) zdołali The Bad Batch S01E01 uratować? Niestety nic z tych rzeczy. Tech i Echo wypadli nijako, Wrecker jak zwykle był irytujący, Hunter nie wniósł wiele, poza ponurymi spojrzeniami, a najciekawszy z całej zgrai Crosshair zostało ostatecznie brutalnie spłycony.
Jeszcze gorzej zaprezentowała się Omega, czyli najnowszy nabytek Zgrai. Bezbarwnością przebiła nawet Echo i Techa, co sprawiło, że ostatecznie irytowała mnie jeszcze bardziej, niż Wrecker.
Nie można zapomnieć też o licznych kameo, które twórcy nam zaserwowali. O ile normalnie jestem ich fanem, tak tutaj uważam, że cześć była niepotrzebna i wprowadzona na siłę. Co gorsza, jedno z nich przepisało historię znanego bohatera, bo bynajmniej nie wyszło jej na dobre. Czy naprawdę warto było to robić tylko po to, by rzucić znane nazwisko i pożegnać się z nim dwie minuty później? Nie! Oczywiście, że nie.
Dodać do tego, zwroty akcji, które kilometra dało się dostrzec i tak oto The Bad Batch S01E01 zaserwowało mi spore rozczarowanie. Pocieszam się tylko tym, że początek 7. sezonu Wojen klonów też był słabiutki, a wszyscy wiemy, jak się skończyło. Także Parszywej zgrai jeszcze nie skreślam, ale mam nadzieję, że twórcy będą potrafili nas jeszcze nie raz zaskoczyć.