O nadchodzącej powieści Phasma autorstwa Delilah S. Dawson pisaliśmy już nie raz. Ale jako że data jej premiery jest już bardzo bliska (na świecie 1 września, w Polsce niestety nie wiadomo), ujawniono krótki fragment powieści.
Po polsku
My jak zwykle podjęliśmy wyzwanie i ów fragment dla was przetłumaczyliśmy:
Phasma i jej wojownicy rozpoczęli przygotowania jak tylko spostrzegli eksplozję wysoko nad głowami. Kiedy pozostałości statku przecinały niebo, Phasma śledziła je przez lornetkę, starając się jak najdokładniej zapamiętać kierunek, w którym spadały. W najgorszym wypadku pozostałości statku będzie można splądrować, w najlepszym, być może uda się go naprawić i wydostać się z planety. Co prawda nikt z żyjących nie widział, by statki te robiły cokolwiek poza spadaniem i rozbijaniem się, ale były dowodem na to, że poza Parnassos istniała większa galaktyka i że istniała przyszłość, której im odmówiono. Mieszkanie na tej zdradzieckiej planecie było bolesne, szczególnie, gdy tak wiele rzeczy przypominało o technologii, której obecność kiedyś była dla niej oczywista. A na statku powinien być metal, technologia, ubrania, leki, jedzenie, a może nawet działające blastery. To były obecnie największe bogactwa, na jakie Phasma mogła liczyć.
Ale musieli się spieszyć. Inne grupy z innych terytoriów także zobaczyły statek i też zapewne szykowały się do drogi. „Spadające gwiazdy”, jak je nazywali, były rzadkością, a ten konkretny statek był najbardziej lśniącą rzeczą, jaką Scyrowie kiedykolwiek widzieli. Tak jasną, że musieli mrużyć oczy, gdy zbliżał się do powierzchni planety. Część statku oderwała się i zaczęła spadać w nieco innym kierunku, ku obszarowi, gdzie ziemie Scyrów graniczyły z wrogim klanem Pazurów, co było kolejnym powodem do pośpiechu.
Ale wyprawa nie była łatwa. Na Parnassos żadna wyprawa nie była łatwa. Terytorium Scyrów składało się głównie z czarnych, skalnych iglic, poszczerbionych klifów, półek skalnych, jaskiń i basenów pływowych, gdzie ocean był najpłytszy. Tam, gdzie żyli utrzymywali system mostów linowych, siatek zabezpieczających i hamaków, by nawet mniej sprawni Scyrowie nie mieli problemów z przemieszczaniem się. Ale z dala od swego gniazda, wzdłuż granicy z klanem Pazurów, ukształtowanie terenu było bez porównania bardziej niebezpieczne. Mosty nie były zbyt wytrzymałe, kolumny je podtrzymujące mogły by przerdzewiałe, a same skały nadwątlone. Wojownicy Phasmy mieli chociaż tyle szczęścia, że statek rozbił się w okresie, gdy fale były niewielkie. Dzięki temu nieprzyjazny teren przemierzali i tak znacznie szybciej i łatwiej, niż miałoby to miejsce podczas przypływu. Nie wspominając o tym, że wtedy cały statek mógłby zostać pochłonięty przez ocean… lub potwory w nim żyjące.
Kiedy dotarli do linii flag oznaczających granicę pomiędzy ziemią Scyrów, a terytorium Pazurów, Phasma zarządziła postój i ponownie sięgnęła po lornetkę. Pięć postaci było własnie wciąganych na płaskowyż. Phasma prześledziła ślady stóp, aż do czekającego nieopodal metalowego fragmentu oraz resztek poszycia, które zaryły w piach. Była to oderwana część statku. Scyrowie w cały swoim życiu nie widzieli tak dużej ilości poszycia w jednym kawałku, nie dziwi więc dlaczego kilku spośród klanu Pazurów pracowicie odcinało je od maszyny. Reszty statku nie było w zasięgu wzroku, ale daleko na horyzoncie, za morzem piachu i kolejnych skał, Phasma dostrzegła cieniutką smugę białego dymu unoszącą się w niebo. To tam czekały prawdziwe skarby.
Pazury zaczęły wiwatować, gdy pierwsza z dziwnych postaci postawiona została na nogi na szczycie płaskowyżu. Był to mężczyzna, i na standardy Parnossos, miał na sobie bardzo niewiele. Jedynie drobno tkany, czarny ubiór oraz wysokie, błyszczące buty pokryte piachem. Był też najstarszą osobą, jaką Scyrowie kiedykolwiek widzieli. Z bladą skorą oraz rudymi włosami, które gdzieniegdzie przyprószyła już siwizna. Pomimo tego, że ręce i nogi miał szczupłe, jego brzuch był okazały, a pod oczami miał ciemne wory. Uśmiechnął się zdawkowo słysząc wiwaty i pohukiwania Pazurów, ale widać było, że sam nie ma zbyt wielu powodów do świętowania.
Phasma bez słowa pokierowała swoich ludzi naprzód nakazując im zachowanie ciszy i pośpiech. Kiedy w końcu stanęli na skraju płaskowyżu, za Pazurami, którzy byli tak zaabsorbowani, że nawet nie zauważyli intruzów, Phasma i jej ludzie w końcu dostrzegli mający miejsce cud.
Przywódca Pazurów delikatnie odepchnął starszego mężczyznę na bok i zwrócił się ku następnej postaci, wojownikowi odzianemu w biały pancerz. Członkowie klanu Pazurów westchnęli, zresztą ludzie Phasmy też. Taki Pancerz byłby na Parnassos nieocenioną pomocą w walce z żywiołami, a solidny hełm musiał być bez porównania lepszy, od lekkich, skórzanych masek. Było jeszcze dwóch, odzianych w białe pancerze żołnierzy, a na koniec pojawił się droid. Kształt miał z grubsza humanoidalny, a wykonany był z czarnego, matowego metalu. Jego wciągnięcie na płaskowyż trwało najdłużej z jednej strony z uwagi na jego wagę, z drugiej z uwagi na fakt, iż droid nie był w stanie sam się wspinać. Ludzie na Parnassos widzieli części setek droidów, a ich bronie wykorzystywały ich metalowe części, ale nikt z żyjących nie widział nigdy droida funkcjonującego na tyle sprawnie, że był nawet w stanie sam unieść ręce, jak zrobił to czarny droid, gdy Pazury próbowały go dotknąć.
Droid przemówił do mężczyzny w czerni swym mechanicznym głosem. Wobec hulającego po płaskowyżu wiatru trudno było rozróżnić słowa, ale język wydawał się dziwnie znajomy, a jednak obcy. Mężczyzna w czerni odpowiedział droidowi, po czym ten ostatni odezwał się ponownie, tym razem dużo głośniej, za pośrednictwem jakiejś dziwnej maszynerii.
„Nazywam się Brendol Hux i obawiam się, że mój statek został zestrzelony przez automatyczne systemy obronne waszego świata. Mój język różni się nieco od waszego, więc droid będzie tłumaczył moje słowa na wasz bardziej prymitywny dialekt.”
„Moja kapsuła ratunkowa wylądowała bardzo daleko od mojego statku. W tej tragedii straciłem kilku moich ludzi. Ale jeśli mi pomożecie, mogę wam zaoferować technologię, którą wasz świat utracił. Jestem członkiem potężnej grupy zwanej Najwyższy Porządek, która niesie galaktyce pokój. Moim zadaniem jest jest przemierzanie gwiazd w poszukiwaniu najznamienitszych wojowników, którzy mogą wesprzeć naszą sprawę. Nasi ludzi otrzymują najlepszy trening oraz opiekę. Zresztą zapytajcie moich żołnierzy. Żołnierze, czy jest tak, jak mówię?”
Trójka żołnierzy przytaknęła i odpowiedziała, „”Tak jest, sir!”
„Każdy z tej trójki pochodzi z odległej planety i został wyszkolony by walczyć dla Najwyższego Porządku. Jeśli wasi ludzie pomogą mi powrócić do naszego statku, każdy kto zechce, będzie mógł do nas dołączyć i zabiorę go z powrotem do naszej floty. Jeśli do nas dołączycie będziecie żyć w chwale i bogactwie i niczego wam więcej nie będzie brakować. A zatem kto mi pomoże?”
Pazury zaczęły wiwatować, ale obok Brendola Huxa pojawiła się nowa postać, wojowniczka w straszliwej, czerwonej masce.
„Jestem Phasma i jestem największą wojowniczką na Parnassos.” Zdejmując swą maskę, Phasma zwróciła się w stronę Brendola w oczekiwaniu aż droid przetłumaczy jej słowa. „Pomogę ci odnaleźć twój statek.”
W oryginale
A oto fragment w oryginale:
Phasma and her warriors began making preparations the moment they saw the explosion high overhead. As the ship’s remains streaked across the sky, Phasma tracked it with her quadnocs, taking careful note of the direction in which it fell. At the very least, ships like this could be pillaged; at most, there was always a hope that they could be salvaged and used to get offplanet. No one alive had seen such ships do anything but fall and crash, but they were evidence of the larger galaxy beyond Parnassos, of a future that had been denied them. It was painful, living on such a treacherous planet with so many reminders of the ease and technology that had once been taken for granted. At the very least, there would be metal, tech, clothes, medicines, food, and possibly working blasters scattered around what was left of the ship. These were the greatest riches in Phasma’s world.
But they had to hurry. Other groups in other territories would also be watching and preparing for the journey. Falling stars, as they called them, were rare, and this ship was the shiniest thing the Scyre had ever seen—so bright that they had to shield their eyes as it arrowed down toward the planet. Part of the ship popped off and floated down separately, headed for the area where the Scyre lands bordered the enemy Claw clan’s, which made it all the more important to hurry.
The journey was not easy, for no journeys on Parnassos are. The Scyre territory was mostly spires of black rock, jagged cliffs, ledges, caves, and occasional tide pools when the ocean was at its lowest. Within their accustomed living area, they maintained a series of ziplines, rope bridges, tethers, nets, and hammocks, and even the least nimble Scyre member could get from place to place without too much trouble. But beyond their nesting place, along their border with the Claw, the terrain grew even more dangerous. The bridges weren’t sturdy, and one never knew when a support spike might be rusted through or a stone spire crumbling away to nothing. Phasma’s warriors were lucky that the ship had crashed during a time of low tides, so they were able to traverse the terrain far more easily than if the tides had been high, not to mention that during high tide, the ship might’ve been swallowed by the sea—or a monster in it.
When they reached the line of flags delineating the borderlands between the Scyre and the Claw, Phasma called a halt and pulled out her quadnocs. Five figures were being pulled up onto the plateau from the land below. Using the lenses, Phasma followed the footprints and drag marks back to where a metal machine waited, half submerged in the sand and beside a huge, crumpled piece of fabric. It was the part of the ship that had popped off and gently floated down. The Scyre had never seen so much fabric in one piece in all their lives, and it was clear why several Claw members were down there, busily cutting the long lines that held the fabric to the machine so that they might claim it for their own. The downed ship was nowhere in sight, but far, far away, across the sands and yet more rocks. Phasma tracked the thin line of white smoke that feathered up into the sky, marking the path to true riches.
A cheer went up from the gathered Claw as the first strange figure was dragged to standing on top of the plateau. It was a man, and for Parnassos, he wore very little, just finely woven clothes of a smooth, uniform black and tall, shiny boots speckled with sand. He was the oldest person the Scyre folk had ever seen, with pale-white skin and red hair going gray at the edges. Although his limbs were slender enough, his belly was big, and he had dark circles under his eyes. He smiled blandly at the whoops and whistles of the Claw folk but was clearly not celebrating, personally.
Without a word, Phasma urged her people forward, motioning for them to be quiet and quick. When they stood on the edge of the plateau, behind the crowd of Claw folk so mesmerized that they hadn’t even noticed the interlopers, Phasma and her people finally saw the miracle occurring.
The Claw’s leader had pushed the man gently aside and reached for the next figure, a warrior wearing white armor streaked with gray sand over a thin suit of black. A gasp went over the Claw folk, and Phasma’s warriors, too—such armor would’ve given anyone on Parnassos a huge advantage over the elements, and the solid helmet seemed an improvement over their light leather masks. Two more white-armored soldiers followed, and lastly came a droid. It was shaped vaguely like a human and made of matte-black metal, and it took the longest to haul up, due, most likely, to its weight and its inability to climb. The people of Parnassos had seen the component parts of hundreds of droids and even used droid metal for their weapons, but no one living had seen a droid stand of its own volition and hold up an indignant hand, as this black droid did when the Claw attempted to touch it.
The droid spoke to the man in black with a mechanized voice. It was hard to hear on the plateau, surrounded by whispering and the sudden gusts of wind, but the language seemed both familiar and different. The man in black spoke back to the droid, and the droid spoke again, this time much louder, its voice projected by some sort of strange machinery.
“My name is Brendol Hux, and I’m afraid my starship was shot down by an automated defense system over your world. My language is a little different from yours, so this droid will translate to your more primitive dialect.
“My emergency pod has landed very far from my ship. I have lost several of my own people in this horrible tragedy. But if you are willing to help me, I can offer you the kind of technology and supplies that your world has lost. I come from a powerful band called the First Order that brings peace to the galaxy. I am tasked with scouring the stars for the greatest warriors, that they might join our cause. Our people are well cared for and well trained. Ask my soldiers, here. Troopers, is that not so?”
The three soldiers in white nodded and barked, “Yes, sir!”
“Each of these warriors was selected from a distant planet and trained to fight for the First Order. If your people help return us to our ship, I will take whoever wishes to join me back to our fleet. These soldiers will live in glory and wealth, never suffering for want again. Now, who will help me?”
The Claw people stood to cheer, but a new figure appeared beside Brendol Hux, a warrior wearing a fierce red mask.
“I am Phasma, and I am the greatest warrior of Parnassos.” Removing her mask, Phasma faced Brendol and waited for the robot to translate. “I will help you find your ship.”
Phasma
I tak oto poznaliśmy pierwszą część układanki, którą jest przeszłość Phasmy. Można też powiedzieć, że po raz pierwszy „zobaczyliśmy” ją bez maski. wszystko to sprawia, że z jeszcze większą niecierpliwością czekamy na tę powieść.
Poza fragmentem, zobaczyliśmy też rozłożoną okładkę książki, na której poza tytułową bohaterką, widzimy także (prawdopodobnie) tajemniczego Kardynała.