Spis treści:

  1. Krótko o Coperniconie
  2. Q&A z Claudią Gray
  3. Spotkanie autorskie z Claudią Gray

Dodatkowo:



Krótko o Coperniconie

Copernicon 2023 przeleciał jak z bicza trzasł. Niesamowity klimat, fantastyczni ludzie z pasją, świetne przebrania i rewelacyjni goście. Program był bardzo bogaty, także nie udało się wszystkiego zobaczyć, ale to co się udało pozostanie w pamięci na długo. Spotkania z autorami fantastycznych książek, autografy, rozmowy, panele, niesamowite historie. Konkurs strojów i parada cosplayerów. Mistrzostwa Polski w klasycznym Tetrisie i układanie pikselowych klocków do późnej nocy, gdzie w tle dało się słyszeć niekończące się śpiewy karaoke. Setki gier planszowych do ogrania. Zdjęcia z cosplayerami, konkursy, nagrody, wojny Jedi kontra Mandalorianie z wykorzystaniem nerfów… Tego nie da się przeżyć na co dzień!

Szczególnym wydarzeniem dla fanów Star Wars (i nie tylko!) były odwiedziny pisarki Claudii Gray, która mogła odwiedzić nasz kraj dzięki Wydawnictwu Olesiejuk, które zasponsorowało jej przyjazd. Od piątku do niedzieli (15-17 września) autorka uczestniczyła w 3 punktach programu i odbyła dwa dyżury, podczas którego podpisywała książki i komiksy. W piątek wieczorem odbyła się sesja Q&A (pytań i odpowiedzi) gdzie publiczność zadawała Claudii pytania dotyczące jej twórczości oraz procesu tworzenia historii w uniwersum Gwiezdnych Wojen. W sobotę po południu miał miejsce pierwszy dyżur autografowy. Kolejka była bardzo długa. Fani (niektórzy w przebraniach) przynosili do podpisu nie tylko książki i komiksy Star Wars wydane w Polsce, ale także książki i komiksy wydane oryginalnie w języku angielskim oraz polskie wydania książek pani Gray z innych serii, które tworzy (dotąd na polskim rynku pojawiły się serie „Firebird” oraz „Wieczna Noc”). Chętnych po autograf było tak wielu, że czas przeznaczony na dyżur został mocno przekroczony, ale Claudia z uśmiechem podpisała wszystkie przyniesione przez fanów publikacje, stwierdzając, że po to tu przyjechała 🙂 Każdy chętny mógł chwilę z autorką porozmawiać, a nawet zrobić sobie zdjęcie. Później odbyło się spotkanie autorskie z Claudią Gray w Sali Wielkiej Dworu Artusa na toruńskim Rynku Staromiejskim. Przepiękna sala robi wrażenie i nadała spotkaniu wspaniały klimat! Ponownie mogliśmy posłuchać opowieści Autorki, tym razem o tym jak podchodzi do tworzenia swoich historii i jak układała się jej kariera pisarska. Padły też pytania o współczesne seriale Star Wars (jej ulubiony to „Andor”!) Podobnie jak dzień wcześniej spotkanie zakończyło się owacjami! W niedzielę w południe odbył się panel na temat rozwijania popularnych franczyz medialnych. Uczestnikami, obok Claudii Gray (która oczywiście zajmuje się rozwijaniem świata Star Wars pisząc książki), byli Ignacy Trzewiczek (twórca i wydawca popularnych gier planszowych osadzonych m.in. w światach Wiedźmina i Diuny, założyciel Portal Games), Marcin Zwierzchowski (pisarz, redaktor i recenzent, pracujący obecnie w CD Projekt Red, również związany z uniwersum Wiedźmina) oraz dr Aleksandra „Avril” Mochocka wykładająca na Uniwersytecie Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy (zajmująca się m.in. tematyką fantastyki i gier).

Pan Rafał z Wydawnictwa Olesiejuk (jak widać – właściwy człowiek na właściwym miejscu 😉 ) i nasz redakcyjny Jedi Grzyb stanowili obstawę Claudii Gray podczas Coperniconu.

Jak się szybko okazało, Claudia Gray jest nerdem 😀 Świadczyły o tym już niektóre jej odpowiedzi na pytania podczas sesji Q&A – czyta i ogląda bardzo dużo, uwielbia Star Wars, Star Trek i wiele innych filmów i seriali. Jedną z jej ulubionych historii opowiedzianej w świecie Gwiezdnych Wojen jest… fabuła już dosyć starej gry wideo „Knights of the Old Republic”.

Oprócz uczestniczenia w zaplanowanych punktach programu, Claudia Gray znalazła czas aby zwiedzić wszystkie atrakcje Coperniconu, a nawet porozmawiać z uczestnikami konwentu osobiście i w małych grupach. Rozmowy toczyły się na różne tematy. Autorka m.in. wymieniała się z fanami opiniami na temat seriali (szczególnie entuzjastycznie opowiadała o swoim ukochanym „Andorze”) oraz dzieliła się ulubionymi wydarzeniami z historii świata Star Wars. Wyraziła też wielką chęć pogrania w planszówki, jako, że na Coperniconie była wypożyczalnia. Po ostatnim panelu w niedzielę udało jej się jeszcze rozegrać z fanami dwie rundki w Mysterium, jedną z jej ulubionych gier 🙂 Można spokojnie powiedzieć, że czuła się nie tylko gościem, ale też pełnoprawnym uczestnikiem konwentu.

Po spotkaniu autorskim reprezentacja polskich oddziałów Legionu 501 oraz Rebel Legionu wręczyli Claudii Gray pamiątkowe plakietki dowodzące jej honorowego członkostwa w ich organizacjach! Oprócz tego otrzymała w prezencie pamiątkowe naszywki z okazji dwudziestolecia Polish Garrison!

Legion 501 i Rebel Legion wręczają prezenty Claudii Gray

Przez cały pobyt w Toruniu Claudia Gray była uśmiechnięta i chętna do rozmowy, robienia zdjęć czy podpisywania książek (nawet poza swoim dyżurem). Wyraziła wdzięczność za zaproszenie, cieszyła się, że może odwiedzić Polskę (był to jej pierwszy przyjazd do naszego kraju) i bardzo spodobał jej się Toruń. Zakochała się w pierogach i gruszkowym cydrze, które po pierwszym spróbowaniu zawładnęły jej jadłospisem na cały pobyt 😀

Claudia Gray podzieliła się z nami też chęcią odwiedzenia Muzeum Powstania Warszawskiego w Warszawie, ponieważ czytała kiedyś o Powstaniu w książce „Mila 18” i bardzo chciała poznać bliżej ten temat. Dowiedzieliśmy się, że przed odlotem udało jej się odwiedzić muzeum.

W ramach Coperniconu StarWars.pl zorganizowało konkurs wiedzy o Gwiezdnych Wojnach w konwentową sobotę. W szranki stanęło 15 zawodniczek i zawodników, którzy mieli odpowiadać na pytania o szczegóły z jakże ogromnego uniwersum obejmującego nie tylko filmy i seriale, ale także gry wideo, książki (również z serii Wielka Republika) a nawet tzw. Legendy, czyli dawny kanon Star Wars. Walka była emocjonująca, szczególnie pod koniec, kiedy na arenie pozostało dwóch najbardziej zaawansowanych zawodników (przedstawiający się jako Bolek i Stasiek :-). Znali odpowiedź na niemal każde pytanie i długo nie wiadomo było kto wygra! Jednak ostatecznie Bolek nie mógł sobie przypomnieć rasy, do której należy nawigator „Statku” – Geoda (postać stworzona przez samą Claudię Grey!) Zwycięzcą został Stasiek z podcastu Popkulturystyka i zgarnął olbrzymi pakiet nagród od sponsorów konkursu: Wydawnictw Rebel, Olesiejuk i Egmont. Każdy z pozostałych uczestników również otrzymał nagrody od sponsorów (mniej lub bardziej wartościowe, zależnie od zajętego miejsca). Wszystkich zaskoczyła Claudia Gray, która wpadła na sam koniec konkursu do sali i imiennie podpisała uczestnikom wygrane przez nich książki jej autorstwa!

Bardzo miłym zaskoczeniem była obecność sklepu z mieczami świetlnymi Forcecamp.pl. Mieliśmy okazję się nimi pobawić – są całkiem przyzwoite! Oprócz generycznych mieczy za niską cenę można było też zaopatrzyć się w piękne repliki z ostrzami xenopixel (świecącymi z jednakową jasnością na całej długości ostrza), nadające się do walki. Robiły wrażenie!

Poniżej zamieszczamy transkrypcję spotkań z Claudią Gray. Przetłumaczyliśmy całość na język polski.



Q&A z Claudią Gray

Jedi Grzyb (JG): Czy jesteś w Polsce po raz pierwszy?

Claudia Gray (CG): Tak (to jedyna odpowiedź, którą Claudia powiedziała po polsku, twierdząc, że na tym kończy się jej znajomość języka ;-))

JG: Czy jest coś, co szczególnie chciałabyś zobaczyć podczas pobytu tutaj?

CG: Bardzo chciałabym zobaczyć Muzeum Powstania Warszawskiego. Kiedy byłam nastolatką czytałam książkę „Mila 18” autorstwa Leona Urisa, która opowiada o Powstaniu. Tak mnie wciągnęła, że czytałam ją wielokrotnie. Dla mnie jest to jeden z najbardziej epickich momentów w historii świata. Dlatego bardzo chciałabym odwiedzić to muzeum. (Wiemy, że Claudii udało się odwiedzić muzeum we wtorek po Coperniconie – przyp.red.) Poza tym po prostu zwiedzam okolicę i uważam że Toruń jest piękny. Właśnie mija mi jet lag, więc tym bardziej mogę docenić widoki.

Sesja Q&A z Claudią Gray (fot. Sandra Kołodziejska)

Pytanie od publiczności (PP): Wszyscy chcemy żeby Wickham umarł (nawiązanie do czarnego charakteru z twórczości Jane Austen, Claudia Gray napisała książkę „Morderstwo pana Wickhama”, niewydaną jak dotąd w Polsce – przyp.red.), ale skąd pomysł, żeby połączyć wszystkie postacie z twórczości Jane Austen?

CG: Jak do tej pory wydano dwie moje książki kryminalne dziejące się w świecie stworzonym przez Jane Austen. Trzecią już napisałam, niedługo zaczynam pisać czwartą. Pomysł zaczął się od tego, że nieco ponad 10 lat temu świetna autorka książek kryminalnych, P.D. James, napisała „Śmierć przybywa do Pemberley” (kontynuację „Dumy i uprzedzenia”). Tak się cieszyłam na tę książkę, myślałam sobie „Wickham na pewno zginie! Wszyscy mają jakiś motyw, będzie super”. Książka wyszła, a Wickham nie zginął. A ja myślałam: „Co? Jak to? To szaleństwo!” Nie mogłam się z tym pogodzić. Wtedy zrozumiałam jedno. Wszyscy tu jesteśmy fanami i znamy to uczucie kiedy historia, którą uwielbiamy przybiera kierunek, który nam się nie podoba. I czasami nie możesz się z tym pogodzić do tego stopnia, że twoja kreatywność nie daje za wygraną i puka do drzwi i mówi: „Ty możesz to zrobić!”. Zdałam sobie sprawę, że chcę to zrobić. Trwało to długo, ponieważ jest to zupełnie inny rodzaj książki od tych, które zazwyczaj piszę, ale w końcu ją napisałam. Książka znalazła wydawcę i czytelników. Bardzo polubiłam tę serię, dlatego na pewno jeszcze ją trochę pociągnę. Także podsumowując: ktoś inny nie zabił Wickhama, więc ja musiałam to zrobić.

PP: Pytanie gwiezdnowojenne o Wielką Republikę. Ponieważ jest to duży projekt z wieloma autorami, zdarza się, że postacie napisane przez Ciebie pojawiają się w twórczości innych autorów. Czy kiedy Daniel José Older albo Charles Soule przejmują te postacie, czy czujesz, że ktoś miesza się w twoją własność? I czy wymieniacie się długimi notatkami o tym jak dana postać powinna się zachowywać, czy ufacie sobie na tyle i znacie się na tyle, że po prostu mówicie: „weź sobie tę postać i rób z nią co chcesz”?

CG: Zdarza się, że jestem troszeczkę zaborcza, ale ogólnie współpracujemy. Mamy zasadę, że nie zabijamy sobie postaci nawzajem bez pytania – to tak z grzeczności, żeby ta nasza współpraca się układała. Ale piszemy tę serię razem już od lat, bo lata minęły od momentu, kiedy się pierwszy raz spotkaliśmy. Nasza trzydniowa sesja, podczas której wymyślaliśmy całą historię, która miała miejsce na Ranczu Skywalker, do końca życia pozostanie jedną z najfajniejszych rzeczy jakie przeżyłam. Ale od początku robimy to razem. Korzystamy z komunikatora Slack, gdzie zadajemy sobie pytania w stylu: „Czy ktoś potrzebuje teraz tego statku, czy mogę go wziąć do mojej historii?” I ktoś pisze: „nie, teraz ja z niego korzystam”. Wtedy staramy się jakoś to wspólnie rozwikłać. Raczej rozwiązujemy tego typu problemy dość szybko. Jeśli chodzi o duże sprawy, to nie ma problemu, bo o tym rozmawiamy na bieżąco i to sprawdzamy. Ale komplikacje pojawiają się, kiedy dwie osoby w tym samym momencie wpadną na pomysł wykorzystania jakiejś trzecioplanowej postaci i da jej coś do zrobienia. O tym się nawet nie myśli, no bo przecież to taka mała postać, tylko się potem okazuje, że już nie jest mała, bo nagle ktoś użył jej do zrobienia czegoś dużego u siebie. Ale dużo rozmawiamy, spotykamy się, również na konwentach. Przez zupełny przypadek Daniel José Older mieszka jakieś 7 minut samochodem od mojego domu. Wpadamy czasem na siebie w restauracjach, więc zdarza się, że chodzimy na spacer po parku i rozmawiamy. Jest Michael Siglain z wydawnictwa (Lucasfilm Publishing – przyp.red), który o każdej porze dnia i nocy odpowiada na SMSy. Kiedy mu napiszę w środku nocy: „Słuchaj, mam taki pomysł: ‘Imię Róży’ w świecie Star Wars!” i biedaczek to ze mną przepracowuje. Także pracujemy razem i kiedy czujemy, że coś jest nie tak, to nie mamy oporów, żeby zwrócić sobie nawzajem uwagę. Ale pamiętamy wszyscy, że tworzymy postacie, które nie należą do nas, tylko do świata Gwiezdnych Wojen. Zapytajcie Timothy’ego Zahna – Thrawn należy do Gwiezdnych Wojen. Trzeba się z tym pogodzić, że tak wygląda pisanie dla marki, której nie jesteś właścicielem.

PP: Gdyby miała Pani możliwość napisania książki o dowolnej postaci z Gwiezdnych Wojen, o której jeszcze nie miała Pani okazji pisać, to jaka byłaby to postać?

CG: Świetne pytanie. Chciałabym napisać coś, w czym wystąpiłaby Rey, o tym momencie kiedy zakon Jedi został zniszczony, zaczął się odradzać i upadł ponownie. Jak wyglądałby nowy początek po takiej historii? Chciałabym napisać o Księżnej Satine. Myślę, że to by sprawiło mi dużo radości. Prosiłam już wielokrotnie o to, żebym mogła napisać opowieść o młodym Obi-Wanie i Satine, ale wciąż nie dostaję na to zgody. („Nie przestawaj prosić!” – głos z publiczności ;-)) I coś co bym bardzo chciała napisać, a mówię to jako fanka, bo nie mam żadnych oficjalnych wiadomości na ten temat, ale jestem przekonana, że coś zrobią z pierwszą grą wideo „Rycerze Starej Republiki” („Knights of the Old Republic”, znana też jako KOTOR – przyp.red.), a ja bym chciała napisać coś o niektórych, a najlepiej wszystkich postaciach z tej gry: Juhani, HK-47… Mówiłam im wyraźnie, że jeśli kiedykolwiek miałaby być opowiedziana historia o tym jak Mission Vao i Zaalbar się poznali i nie zrobię tego ja, to poleje się krew.

JG: Claudia, czy ty jesteś nerdem??

CG: Co mnie zdradziło?

JG: Oczy mi prawie wyszły z orbit po tej ostatniej odpowiedzi…

CG: Nawet nie wiesz jak wielkim jestem nerdem.

JG: Jesteś jedną z nas! Nie wstydźmy się tego, jesteśmy nerdami. („Nerd and proud!” – głos z publiczności :-))

PP: Follow-upowe pytanie nerdowskie: wszyscy mamy w Gwiezdnych Wojnach swoje ulubione postaci trzecio- lub czwartoplanowe, tzw. Glup Shittos. Chciałem zapytać Claudię, czy ma taką swoją ulubioną postać.

CG: Każdy na tej sali będzie wiedział o kim mowa. To jest faktycznie postać, której nie widzimy za dużo, jest bardzo znana, ale mało co jest o nim napisane i mnie ona bardzo interesuje. Jest to Admirał Piett. Jest jedynym oficerem imperialnym, o którego widz się martwi. Boi się Vadera, nie zależy mu na awansie na stanowisko, które zwolniło się dlatego, że koleś został uduszony na jego oczach. Więc przez cały film kiedy go widzimy, ma wyraz twarzy mówiący „umrę!”. I kiedy widzimy jak Millenium Falcon ucieka, kiedy Piett wie, że nadeszła jego godzina… Vader odchodzi. Tak jak mówiłam, jest znany, ale nic o nim nie wiemy i bardzo by mnie interesowało, żeby poznać go bliżej.

Jeszcze jest pani mechanik z Tatooine z „Mandalorianina” – Peli Motto. Uważam, że jest świetna i przezabawna. Wszyscy mówią, że Tatooine to dziura, jednak tam dzieje się absolutnie wszystko. Pomyślcie czego ona mogła być świadkiem.

No i oczywiście koleś od lodów – Willrow Hood. Część z Was nie wie o kogo chodzi. W Imperium Kontratakuje, kiedy Lando każe wszystkim uciekać (ewakuacja Miasta w Chmurach – przyp.red.) i wszyscy biegają i panikują, jest jeden koleś który biegnie z maszynką do robienia lodów pod pachą. Każdy, kto robił w domu lody to zauważył i stwierdził, że ten człowiek ucieka z maszynką do lodów i nie pozwoli, żeby Imperium mu ją zabrało. Bardzo to szanuję, głównie dlatego, że uwielbiam lody. Ale teraz powstała cała jego historia, że był bohaterem Rebelii. Czy ktoś z Was był na Star Wars Celebration? Ci co byli to wiedzą, że co roku jest wielki bieg Willrowów, wszyscy ci ludzie, ze sztucznymi, czy prawdziwymi wąsami, takimi jak ta postać, przebrani i z maszynkami do lodów pod pachą, biegną razem krzycząc „Lody! Lody!”. Nagrałam filmik z zeszłego roku, gdyby ktoś chciał zobaczyć. Nie wiem czy bym chciała coś o nim napisać, ale uważam, że jest świetny.

JG: Chciałem tylko dodać, że maszynka do lodów pojawiła się też w serialu „Mandalorianin”, trzymali w niej beskar.

CG: Fakt! Kiedy to zobaczyłam, powiedziałam: „O tak!”

JG: A druga rzecz, to wiemy, że Peli jest jedyną osobą, która widziała Jawę nago. Gdybyś o niej pisała, pewnie musiałabyś ten temat poruszyć.

CG: Szybko, niech ktoś przeczyści mój umysł innym pytaniem!

PP: Którą część „Rycerzy Starej Republiki” bardziej lubisz pod względem historii?

CG: Bardzo lubię pierwszą część. Rozmawiałam o tym niedawno z mężem, który na szczęście jest równie wielkim nerdem jak ja. Uwielbiamy to, że ta gra potrafi mieć miejscami głupkowatą fabułę. Ktoś cię nagle zatrzymuje i pyta czy pomożesz tej małej dziewczynce z jej lekcjami tańca. Albo musisz rozwiązać zagadkę kryminalną. A pamiętacie ten wątek, kiedy kobieta ma obsesję na punkcie droida po jej zmarłym mężu? A droid: „ukryj mnie przed nią!”. Uwielbiam to, że można w tej grze znaleźć mydło i powidło. Główny wątek jest fenomenalny, uważam, że jest to jedna z lepszych historii świata Star Wars, ale właśnie przez te różne drobne szczegóły nie tylko doceniam tę historię, ale po prostu ją kocham.

PP: Z którą grupą w świecie Gwiezdnych Wojen byś się najbardziej utożsamiła – czy byliby to Jedi, Sithowie, Mandalorianie, czy może jakaś grupa typu mechanicy droidów?

CG: Chciałabym się identyfikować z Jedi, ale bądźmy realistami. Zawsze żartowałam, że jeśli miałabym mieć pracę w uniwersum Gwiezdnych Wojen, byłabym krawcem, który szyje peleryny dla Lando Calrissiana. Lando jest człowiekiem, który uwielbia dobrą jakość i jest gotów za nią zapłacić. Jego peleryny są piękne, myślę, że to byłaby fajna praca. Nie jest to wprawdzie żadna grupa… Na pewno nie chciałabym być Mandalorianką. Mogą jeść tylko w samotności, wyobrażam sobie, że każdy z nich ma swoją zginaną słomkę, przez którą je… Chciałabym powiedzieć, że może pilot X-Winga? Zawsze myślę sobie, że nie jestem najlepszym kierowcą, ale jak słyszę czasem po dłuższych podróżach, nie jestem, też najgorszym. Może więc to? Bardzo bym chciała być pilotem, mieć statek i latać sobie wszędzie.

PP: Gdybyś mogła spotkać się z dowolną postacią z Gwiezdnych Wojen i porozmawiać z nią przez chwilę, to kto by to był?

CG: Chyba najbardziej interesującym towarzyszem do rozmowy byłaby księżniczka Leia. Ale z drugiej strony, może sobie wyobrażam po prostu rozmowę z Carrie Fisher, która sama jest bohaterką. Leia wiedziała bardzo wiele. Teraz na pewno byłby to też Luthen Rael z „Andora” – ten koleś jest fascynujący i jestem bardzo zainteresowana jego historią. Wie jak nikt inny o tym jak powstawała Rebelia. Jestem ciekawa jego teorii na temat praktycznie wszystkiego.

PP: Jak bardzo różni się pisanie własnych książek od książek z uniwersum Star Wars? Jak się różni proces twórczy w tych dwóch przypadkach, oprócz tej strony współpracy z innymi pisarzami, o której była mowa?

CG: Z moimi książkami mogę robić co mi się żywnie podoba. Jednak to się wiąże z pewnym ciężarem – jeśli potrzebujesz statku kosmicznego, musisz go zaprojektować od zera. W Star Wars jeśli potrzebuję statku, który potrafi robić to i tamto – proszę, oto schemat statku, który potrafi dokładnie to. I to jest wspaniałe. Widzę to tak, jakbym miała pudełko z klockami LEGO, z których mogę coś poskładać. Nauczyłam się, żeby zadawać wiele pytań na samym początku, jeszcze zanim napiszę chociażby zarys fabuły. Bo jak już wymyślę fabułę, to potem jest mi ciężko się z nią rozstać. Na przykład pytam: czy mogę wykorzystać Huttów? W jakim stopniu mogę ich wykorzystać? Tylko troszkę? Dużo? Wtedy się dowiaduję, że na przykład wcale nie mogę ich użyć, albo że mogę, ale muszę unikać niektórych tematów. A czasami mówią: jasne, rób co chcesz! Więc staram się zadawać te pytania, żeby wiedzieć jaką bezpieczną drogą prowadzić moją wyobraźnię. Potem piszę ogólny zarys fabuły i to wysyłam (Lucasfilmowi – przyp.red.), a potem oni odsyłają notatki. Do pewnego czasu kanon był zamknięty. Teraz jest otwarty i wygląda to tak, że najpierw mówią: „jasne możesz to zrobić”, a potem pół roku później przychodzą i „oj, widzieliśmy już trzeci sezon ‘Mandalorianina’, więc mamy złe wieści…”. O jakichś ważnych i dużych wydarzeniach, o których wiedzą, mogą cię ostrzec, ale są rzeczy które są zmienne. Zawsze proszę, żeby przeczytali moją pracę i powiedzieli czy nie widzą żadnych konfliktów. Jeśli się pojawią, staram się jakoś z tym pracować. Czasem jeśli trochę zmienię fabułę, to będzie pasować.

Jedną z najlepszych rzeczy, która mi się przytrafiła w trakcie pracy nad Gwiezdnymi Wojnami miała miejsce kiedy pisałam moją pierwszą książką w tym świecie: „Utracone Gwiazdy”. Przyszli do mnie i powiedzieli, że jeśli w mojej wielkiej scenie finałowej zmienię coś odrobinkę i umieszczę ją na Jakku, możemy ją powiązać z filmem. Powiedziałam, że to dość łatwe i mogę to zrobić. Poprawiłam, wysłałam. I następnego dnia wyszedł jeden ze zwiastunów do „Przebudzenia Mocy” – słyszymy muzykę Johna Williamsa, a pierwsze ujęcie, które widać to scena, którą właśnie napisałam! Nie powiem, o którą scenę chodzi, żeby nie spoilować tym, którzy nie czytali książki, ale to był najfajniejszy moment! To moje! Ja to zrobiłam! To było wspaniałe!

PP: Czy miałaś kiedyś przyjemność spotkać George’a Lucasa? Czy jest jakieś pytanie, które chciałabyś mu zadać, ale nie miałabyś odwagi?

CG: Niestety nie poznałam osobiście George’a Lucasa. Najbliższe temu było odwiedzenie Rancza Skywalker. Ale muszę nadmienić, że to miejsce jest spektakularne! Muszę powiedzieć, że są w historii takie piękne rzeczy, które powstają kiedy zderzają się: tona pieniędzy, ogromne ego i dobry smak. Nieczęsto zdarza się, żeby to były wszystkie te trzy. Ale George Lucas zasługuje na to, żeby mieć wielkie ego, a to miejsce jest po prostu piękne. Kiedy weszłam do jego biblioteki, był to jeden z niewielu momentów w moim życiu, kiedy dosłownie zaparło mi dech w piersiach, była tak urocza. Była zwieńczona kopułą ze złoconego szkła, rzeźbione drewno…

Gdybym miała mu zadać pytanie, to zapytałabym go o te wszystkie plakaty filmowe porozwieszane po Ranczu Skywalker. Wszystkie to klasyki, wiele z nich jest ogromnych. Tak sobie pomyślałam na początku: „Mają tu mnóstwo reprodukcji plakatów filmowych”. Ale po chwili przyszła myśl: „A jak myślisz, u kogo będą wisieć oryginały? Oczywiście, że to oryginały!” Zapytałabym go o tę kolekcję, bo naprawdę robi wrażenie.

Gdybym jednak miała mu zadać niewygodne pytanie, to zrobiłabym to trochę nie wprost, ale na pewno by zrozumiał o co pytam. Zaczęłabym od pytania: „Gdyby dało się za pomocą efektów komputerowych wyczyścić oryginalnego ‘King Konga’ z lat 30’ XX wieku tak, żeby nie było widać topornej animacji poklatkowej, czy byś się zgodził na taki proces?” Bo rozumiem chęć stworzenia bardziej dopieszczonej wersji czegoś, co się zrobiło wcześniej, ale wkurza mnie to, że ta oryginalna trylogia (Gwiezdnych Wojen – przyp.red.) jest niedostępna. Bo to przecież część historii kinematografii! Efekty specjalne, które stworzono w tym filmie, mimo że teraz wyglądają trochę słabo, były rewolucyjne, kiedy film wyszedł po raz pierwszy! Ja miałam wtedy 7 lat. Ludzie nie mogli uwierzyć w to, co widzą. Twórcy wylali siódme poty tworząc te efekty za pomocą tego, co mieli do dyspozycji. I to było niesamowite! Nie ma nic złego w zrobieniu wyczyszczonej wersji, ale nie zabieraj wersji, która należy do historii sztuki filmowej. Ale zaczęłabym od tego pytania o „King Konga”, bo wiem, że by odpowiedział: „Nie”, a potem by się zdenerwował.

PP: Która postać, którą napisałaś w ramach Wielkiej Republiki, jest Twoją ulubioną, do której jesteś najbardziej przywiązana?

CG: Geoda. Leoxa wymyśliłam jako pierwszego. Wiedziałam, że chcę pilota-łajdaka, ale nie chciałam, żeby przypominał Hana Solo. Żeby nie był takim Hanem Solo bez cukru. Więc pomyślałam, kto mógłby mieć taką energię, ale w innym stylu i przyszedł mi do głowy Matthew McConaughey z lat 90’. Nie wiem czy tutaj ta historia dotarła, ale w stanach było głośno o tym, jak został aresztowany po tym jak zażywał narkotyki i nago grał na bongosach na plaży. I taką energię chciałam dla Leoxa. Wiadomo, że on będzie raczej gadułą więc potrzebowałam trzecią osobę (oprócz Affie), która nie będzie za dużo mówić, ale żeby to nie był z kolei Chewbacca bez cukru. I kiedy tak się zastanawiałam nad różnymi opcjami, mój mąż mówi: „A może niech to będzie kamień?” Tylko że Geoda nie jest kamieniem! Jest Vintianinem. Po prostu niełatwo jest odróżnić Vintianina od kamienia. Chyba, że jesteś Vintianinem (albo kamieniem).

W tym miejscu Claudia pochwaliła się publiczności prezentem od redakcji StarWars.pl – figurkami LEGO ekipy „Statku”, łącznie z Geodą, który po prostu był szarym klockiem LEGO 🙂

PP: Stworzyłaś zeszyt komiksowy z Wielkiej Republiki, twoja książka „Leia: Princess of Alderaan” dostała adaptację mangową. Jak się zapatrujesz na inne medium niż książka, np. komiksy? Czy jesteś zadowolona z adaptacji? Czy planujesz jakąś serię komiksową? Jak się współpracuje z rysownikami?

CG: Jeśli chodzi o mangę, to zarówno przy adaptacji „Leii” jak i „Utraconych Gwiazd” po prostu powiedzieli mi: „Zrobiliśmy mangę”, ja odpowiedziałam: „OK”, po czym mi je wysłali. To tyle jeśli chodzi o mój wkład. Czytałam obie te adaptacje, uważam, że są świetne. Widziałam, że zrobili kilka zmian, ale uważam, że miały one sens. Jeśli chodzi o komiks „Quest of the Jedi” – bardzo mi się to podobało. Ja lubię Jedi mistyków bardziej niż policjantów, którzy są ciągle w akcji. W Wielkiej Republice widzimy, ze Jedi są z reguły bardziej mistykami niż w czasie trylogii prequeli. Ale w prequelach widzimy, że zakon Jedi trochę zboczył ze swojej drogi – nadal próbują czynić dobro, ale stali się niejako policją Republiki. Przez te trzy filmy nie słyszymy, żeby Yoda wypowiedział jakąś mądrość. Tylko teksty w stylu „rozpoczęła się Wojna Klonów”. O, armia klonów nie wiadomo skąd. No nic, wykorzystamy ją, co może pójść nie tak. Tak więc uwielbiam mistyków. Ale ponieważ w Wielkiej Republice jest ich pełno, to mam w tym komiksie szansę napisać postać, która faktycznie komunikuje się z Mocą przez wizje i sny, a w komiksie można to pokazać. Będzie się to wydawać bardziej prawdziwe, niż można to przekazać w prozie. To było bardzo ekscytujące. Od początku mówiliśmy, że chcemy, żeby Wielka Republika przypominała trochę czasy Króla Artura. Parę lat temu wyszedł film „Zielony Rycerz”. Chciałam napisać to właśnie w takim klimacie jak ten film – z jednej strony tradycyjny klimat, ale jednak z jakimś dziwnym wątkiem. Ale jednocześnie chciałam dodać taki nowoczesny wątek, jak kobieta, która wynalazła fotografię. Bardzo chciałabym jeszcze nad komiksami popracować. Podrzuciłam kilka pomysłów na powieści graficzne, może któryś kiedyś zostanie podjęty. Niestety dowiedziałam się wczoraj, że mój redaktor z Dark Horse odchodzi z pracy… Także zobaczymy.

PP: Czy chciałabyś napisać historię, która dzieje się w dalszej przyszłości, po sequelach, np. 100 lat później, gdzie widzielibyśmy starego Chewbacce, albo Grogu, nadal młodego, już jako łowca nagród?

CG: Bardzo ciekawi mnie wizja Grogu jako łowcy nagród, ale świat chyba nie jest jeszcze gotowy na Mandalorianina, który potrafi korzystać z Mocy i jednocześnie schować ci się pod biurkiem – taki na pewno cię złapie. Myślę, że trzeba poczekać jak się historia rozwinie. Bardziej mnie interesuje, żeby pisać opowieści wciągające, warte napisania, niż pisanie o konkretnym okresie. Odkąd obejrzałam „Andora”, który spowodował, że znowu stałam się szaloną fanką, jak wtedy kiedy widziałam pierwsze Gwiezdne Wojny, chciałabym pisać właśnie takie historie. O „Andorze” uwielbiam rozmawiać przy każdej okazji praktycznie od jesieni, kiedy serial się ukazał. Dzięki „Andorowi” uwierzyłam w to, że Rebelia jest prawdziwa, narodziła się z prawdziwych pobudek. Także w skrócie odpowiedziałabym: „być może”. Bardziej niż opowiedzieć ostatnią historię w serii wolę opowiedzieć najfajniejszą historię.

Jednocześnie jest to zaproszenie, że jeśli spotkacie mnie gdzieś tu na konwencie i będziecie chcieli porozmawiać o „Andorze”, to proszę bardzo. Albo jeśli po prostu podejdziecie to pewnie i tak skończy się na tym, że będziemy rozmawiać o „Andorze”.

PP: Czym kierują się autorzy wybierając rasę dla swojej postaci? Ma się wrażenie, że są rasy bardziej popularne, jak na przykład ostatnio mamy wysyp Togrutan po sukcesie Ahsoki, a inne pojawiają się raz i potem ich już nie widać.

CG: To zależy. Ja dosłownie miałam momenty, kiedy na naszej grupie wstawiałam nawias i pisałam „tu wstawić obcego, który ma więcej niż 4 ręce”. Wtedy Pablo Hidalgo odpisywał z odpowiedzią. Pablo Hidalgo wie wszystko. Zrobię na któryś konwent koszulkę z tekstem, który każdy, kto pracował przy Gwiezdnych Wojnach w ciągu ostatnich 20 lat wypowiedział przynajmniej raz: „Pablo by wiedział”. Także to zależy od tego czego konkretnie potrzebuję. Geoda powstał, bo potrzebowałam kogoś, kto będzie z natury milczący i poszłam w ekstremum. Czasami jest za dużo ludzi, więc trzeba znaleźć kogoś, kto będzie innej rasy niż wszyscy. Innym razem, w „Więzach Krwi”, wstawiłam humorystyczną scenę, kiedy jedna z postaci jest rozgniewana na kogoś i nazywa druga osobę „żmiją”, dodając „bez urazy”, a przy drugim końcu stołu syknął ktoś, że nie poczuł się urażony, mimo że był wężem z rasy Fillitharów. Później wykorzystałam rasę Fillitharów w „Leia: Princess of Alderaan”, kiedy bohaterowie musieli szybko uciekać w dół zbocza góry. Rasa wielkich, inteligentnych węży ma w takiej sytuacji przewagę. Także w przypadkach kiedy masz za dużo ludzi, to możesz zmienić kogoś na Twi’leka, który wszyscy wiedzą jak wygląda, ale przełamujesz monotonię ludzi wśród postaci.

Zapis wideo ze spotkania


Spotkanie autorskie z Claudią Gray

Jedi Grzyb (JG): Claudio, jak ci się do tej pory podoba w Polsce i na naszym konwencie?

Claudia Gray (CG): Bardzo mi się podoba, miasto jest przepiękne, wszyscy są bardzo gościnni. To mój pierwszy pobyt w Polsce i jak do tej pory jest po prostu super.

JG: Miło to słyszeć. Bardzo mnie ciekawi jak to się stało, że zostałaś pisarką? Czy byłaś nią zawsze, czy pracowałaś też w innych zawodach?

CG: O nie… Zawsze uwielbiałam książki i uwielbiałam opowieści. Zawsze wiedziałam, że bardzo chciałabym być pisarką. Ale kiedy jest się młodym i mówi „chciałabym pisać książki”, to wprawdzie rodzice nie próbowali mi tego wybić z głowy, ale też nikt nie pałał entuzjazmem do tego pomysłu. Nikt nie powiedział: „na pewno będziesz finansowo stabilna i nie będziesz musiała mieszkać w garażu w wieku 60 lat”. Dlatego nigdy nie myślałam, że to jest możliwe. To było takie odległe marzenie w stylu „chciałabym polecieć na Księżyc”. Więc zrobiłam to, co robi wielu zdesperowanych ludzi – zeszłam na bardzo mroczną ścieżkę i zaczęłam studiować prawo. Studiowałam kilka lat, potem pomyślałam, że jestem jeszcze za mało zadłużona, więc poszłam do szkoły dziennikarskiej. Ukończyłam ją ze specjalizacją w czasopismach, w roku 2001, a był to rok kiedy czasopisma zaczęły wymierać w USA. Ale, mimo to, pracowałam przez jakiś czas w czasopismach, a potem przerzuciłam się na dziennikarstwo prawnicze. Potem zajmowałam się marketingiem w dużej firmie prawniczej. Ta praca była dokładnie tak prestiżowa i ekscytująca jak sobie ją wyobrażałam… Ale ta praca miała dużą zaletę. Wszystkie moje poprzednie zajęcia wymagały ode mnie kreatywności i po powrocie do domu byłam zmęczona. Natomiast praca w marketingu prawniczym nie wymagała jej wcale – chcieli mieć wszystko zrobione w określony sposób. Więc kiedy wracałam do domu, mogłam pisać! Wtedy sprzedałam moje pierwsze książki, kiedy jeszcze byłam tam zatrudniona. Rzuciłam tę pracę w 2009 roku i od tamtego czasu jestem pełnoetatową pisarką. Prawdę mówiąc, gdybym miała wrócić do pracy w biurze, to bym miała przechlapane, jestem do tyłu z oprogramowaniem i wszystkim innym. Ale rzuciłam pracę dopiero wtedy, kiedy byłam pewna, że pisaniem zapewnię sobie byt na 2 lata. I od tamtego czasu ciągle tak jest – 2 lata naprzód.

Spotkanie autorskie z Claudią Gray (fot. Grzegorz Ludwicki)

JG: A jak zostałaś pisarką książek z Gwiezdnych Wojen? Czy to oni cię znaleźli, bo lubili twój styl pisania, czy to ty pukałaś i prosiłaś „pozwólcie mi pisać książki Star Wars”?

CG: Żeby na to odpowiedzieć, muszę dopowiedzieć jeszcze jak to się stało, że zaczęłam pisać kreatywnie: zaczynałam od fan fiction. A zaczynałam w czasie, kiedy internet stawał się popularny w USA, w 1994 roku. To był też czas kiedy oglądałam „Z Archiwum X”. Więc oczywiście Mulder i Scully musieli się pocałować! Jako, że ciągle w serialu to się nie działo, ktoś musiał się tym zająć. Zaczęłam pisać te historie, a wtedy mieliśmy modemy, wszystko było tak powolne, że rycie w kamiennych tablicach i wysyłanie ich komuś byłoby szybsze. Żadnych obrazków nie było! Poza tym instalowano internet w szkołach, korzystali z niego głównie młodzi ludzie, więc przez pierwsze 18 miesięcy publiczny internet był miejscem, gdzie ludzie byli dla siebie tacy mili! Nawiązywaliśmy przyjaźnie, odwiedzaliśmy się nawzajem, było ekstra! Poznałam jedną z moich najlepszych przyjaciółek przez pisanie fanfików, a mieszka w Irlandii Północnej. Przyjaźnimy się już ponad 20 lat. W każdym razie pisałam fan fiction i te pierwsze opowieści nie były dobre… I raz napisałam historię (która też nie była dobra), ale ludzie komentowali jedną scenę pisząc, że taka sytuacja im się przytrafiła. Wtedy zrozumiałam, że ludzie reagują na coś takiego bardziej emocjonalnie, bo to coś dla nich znaczy. Pisałam więc dalej fan fiction, zastanawiając się, jak można napisać tyle, żeby wypełniło to całą książkę. Aż w końcu napisałam fanfika, który był wystarczająco długi, miał początek, rozwinięcie i zakończenie, miał wątki poboczne – nadawał się na powieść. I pomyślałam: „o, już wiem jak to się robi”. I wtedy napisałam pierwsze moje własne powieści – była to seria „Wieczna Noc”. Później, wydawczyni, którą znałam zaczęła pracować w Star Wars i parę lat później dała mi cynk. Wybrała mnie, ponieważ znała i czytała moje książki, znała mój styl pisania, wiedziała, że potrafię pracować szybko (co jest ważne w przypadku Gwiezdnych Wojen)… i najważniejszy powód, dla którego wybrała mnie – poznałyśmy się na grupie dyskusyjnej alt.tv.x-files.creative w 1995 roku poprzez fan fiction.

Kiedy opowiadam tę historię w szkołach dodaję: „Morałem tej historii jest to, że powinniście marnować czas w internecie. U mnie to zadziałało”. Nauczyciele nie są zachwyceni.

JG: Zdarzało się w świecie Gwiezdnych Wojen, że aktorzy, producenci, a nawet sam George Lucas, grali postaci w tle w filmach. Czy ty umieściłaś kiedyś siebie w swoich książkach?

CG: Nie do końca. Nie bardzo jest w Gwiezdnych Wojnach miejsce dla kobitki, która siedzi przy komputerze cały dzień i zajada przekąski. Raczej bym się nie nadawała na bohaterkę. Oczywiście coś z życia osobistego trafia do mojej twórczości. Prawie każdy z moich znajomych pojawił się jako nazwa planety albo obcej rasy. Mojego brata napisałam jako Ithorianina, bo kiedy byliśmy mali (ja miałam 7 lat, a brat 5 kiedy wyszły pierwsze Gwiezdne Wojny) kłóciliśmy się najwięcej właśnie o figurkę Ithorianina. Tyle wtedy było zabawek… Mój mąż był zarówno planetą jak i mistrzem Jedi, a nazwiska moje i męża zlepiłam tworząc nazwę rasy Geody – Vintianin. Ale Geoda to nie ja. Chciałabym mieć taką klasę i powab jak on, taką beztroskę, która mu przychodzi z łatwością. Ale, podobnie jak przyznałaby większość pisarzy, jest odrobina mnie w każdej z moich postaci. Chyba musi być coś co łączy mnie z bohaterem, żebym mogła go napisać.

JG: Teraz kiedy piszesz dużo w świecie Star Wars, czy masz nadal czas na rozwijanie swoich pozostałych serii?

CG: Chyba jakiś rok temu powiedziałam ludziom od Star Wars: „Robię sobie rok przerwy od was, bo muszę popracować nad czymś innym”. Uwielbiam to robić, ale oni wykorzystają cały czas, na jaki im pozwolę. Kocham pisać Gwiezdne Wojny, uwielbiam fanów i uważam, że jest to wspaniałe, ale kiedy piszesz na zamówienie, to nie masz władzy nad materiałem. Dostajesz honorarium i to tyle. W końcu musisz spędzić tyle samo, albo i więcej czasu nad tym, nad czym masz kontrolę, nad swoimi rzeczami. Piszę serię kryminalną w świecie Jane Austen – oczywiście nie jestem właścicielką Jane Austen – ale moje historie i oryginalne postaci, które do tego świata stworzyłam – to jest moje. Jestem autorką wiele książek dla starszej młodzieży. I tak jak mówiłam – uwielbiam pisać Gwiezdne Wojny, i to, że tu jestem jest super. Bo jak się pisze tylko swoje oryginalne pomysły, to bardzo rzadko zdarza się sytuacja, kiedy ktoś cię zaprasza do swojego kraju i mówi: „Przyjedź, będzie pełno ludzi, którzy będą chcieli, żebyś im podpisała książki”. Gdy piszesz dla Star Wars to się dzieje bardzo często. W takiej sytuacji bardzo łatwo jest myśleć, że tak jest dużo fajniej i zapomnieć o tym, żeby myśleć też o przyszłości. A na dłuższą metę po prostu musisz też pisać swoje rzeczy. Wielka Republika pochłonęła dużo mojego czasu, bo trzeba czytać też wszystkie książki pozostałych ludzi z ekipy, i to nie raz. Bo najpierw czytasz pierwszy zarys fabuły, drugi zarys, pierwszy szkic, drugi szkic, trzeci, itd. Więc jak spojrzysz na to z tej strony, to jest to bardzo wymagające. Także zrobiłam sobie rok przerwy i teraz wróciłam, żeby napisać parę książek i mam nadzieję, że tym razem zachowam lepszą równowagę.

Spotkanie autorskie z Claudią Gray (fot. Bartek Burzyński)

JG: Napisałaś książki należące do różnych gatunków: fantasy, kryminały… Który z nich jest twoim ulubionym?

CG: To naprawdę zależy. W każdym z nich jest coś co mi się bardzo podoba – inaczej bym ich nie pisała. Ale, jak ze wszystkim, są plusy i minusy. Uwielbiam pisać kryminały. Myślę, że przy trzecim (który jeszcze się nie ukazał) już nauczyłam się planować tego typu historie. Tak na marginesie, zawsze uważałam, że Agatha Christie jest genialna, ale kiedy próbujesz samemu napisać kryminał, a potem wracasz do jej twórczości, odkrywasz, że jest jeszcze lepsza ci się zdawało. Także teraz, kiedy już się tego nauczyłam, to pisze się to fantastycznie. Pisanie czegoś nowego sprawia frajdę.

Na początku kariery, myślałam, że z czasem nauczę się jak pisze się książki. Ale nie da się tego nauczyć! Przy każdej książce trzeba nauczyć się jak tę konkretną książkę napisać. Przy każdej książce napotyka się inne trudności. Dla mnie pisanie jest jak budowanie za pomocą narzędzi, które mam w skrzynce. I zawsze kilku narzędzi brakuje. I kiedy nauczę się potrzebnych umiejętności – zyskuję kolejne narzędzia do swojej skrzynki.

Bardzo dobrze bawiłam się pisząc moją międzywymiarową serię „Firebird” (która też wyszła w Polsce). Bardzo lubię też pisać romanse. To jeden z moich ulubionych gatunków. Między innymi dlatego, że ludzie lubią je czytać. Romanse w świecie Star Wars nie cieszą się taką popularnością, chyba głównie ze względu na „Atak Klonów”, który nie był najlepszą historią miłosną w Gwiezdnych Wojnach. Ludzie mówią:

– Nie podobało mi się to, nie chcę romansów w Star Wars!
– Ale lubisz Hana i Leię.
– O, tak…

JG: No tak, ale Han i Leia to nie był taki typowy romans. A w „Ataku Klonów” te teksty w stylu „Nie lubię piasku, bo wszędzie włazi”…

CG: Tak, ten piasek… Uwielbiam te wszystkie memy, które tłumaczyły dlaczego Vader nie wylądował na Scarif – piasek!

JG: Obi-Wan zbudował sobie na Tatooine Anakinoodporny dom – na wzniesieniu otoczonym piaskiem.

CG: Tak, Obi-Wan pomyślał, że jak ma chronić dziecko przed Vaderem, to musi go umieścić na planecie pokrytej w całości piaskiem. Na pewno tam nie przyjedzie.

JG: Obi-Wan był geniuszem!

CG: No tak, ale okazało się, że nie miał racji… Ale wracając do tematu: lubię pisać dużo różnych rzeczy. Chciałabym też pisać inne rzeczy w przyszłości. Ale tu powstaje pewien problem, bo mówi się pisarzom, że powinni być znani z jakiegoś konkretnego rodzaju książek, żeby czytelnikom było łatwiej ich znaleźć. A ja powiedziałam w żartach mojemu agentowi, że moim sloganem będzie: „O raju, co to ona znowu wymyśliła”. Ale mojego agenta to nie rozśmieszyło… Więc prędzej czy później będę musiała zawęzić ten przedział, ale na ten moment piszę to, co mi sprawia radość.

JG: A czy masz wśród książek, które napisałaś jakąś swoją ulubioną?

CG: Nie mam tylko jednej ulubionej. W różnych książkach mam jakąś część, która mi się bardzo podobała. „Tysiąc odłamków ciebie” (tom I serii „Firebird” – przyp.red) powstała tak szybko, że jak tylko pojawił się w mojej głowie pierwszy mały pomysł, to od razu wiedziałam, że chcę to napisać. „Utracone Gwiazdy” były fantastyczne. To były pierwsze Gwiezdne Wojny, które napisałam. Ludzie mnie pytali, czy się nie bałam wtedy, ale tak nie było, bo od zawsze czytałam gwiezdnowojenne książki. Ale nie zdawałam sobie sprawy jak wielu ludzi je czyta… Pisałam ją bardzo lekko, jakbym pisała ją dla siebie.

Jedną z moich ulubionych postaci stworzonych przeze mnie jest Abel, który jest mechanicznym stworzeniem ze sztuczną inteligencją, z serii „Constellation”. I uwielbiałam pisać opowieści w świecie stworzonym przez Jane Austen, po pierwsze dlatego, że jestem jej wielką fanką, a po drugie dlatego, że spędziłam tak wiele godzin jako nastolatka czytając te stare książki, że pisanie w tym świecie po prostu przychodzi mi z łatwością.

Kiedy tak pomyślę, to właśnie ten trzeci kryminał, który jeszcze się nie ukazał – to też jedno z moich ulubionych dzieł. Nie mogę za dużo o nim powiedzieć, ale występuje w nim wiele postaci stworzonych przez Jane Austen. Wiedziałam już wtedy jak dobrze napisać kryminał. Zazwyczaj kiedy wysyłałam książki do wydawnictwa, miałam wątpliwości czy to w ogóle będzie dobre… Ale przy tej książce nie miałam ich wcale – wydaje mi się, że jest naprawdę dobra. Także znowu – nie mam krótkiej odpowiedzi i znowu opowiadam o wszystkim, ale tak po prostu jest.

JG: Widziałem, że niedawno pojawiła się twoja zupełnie nowa seria – „Haunted Mansion” („Nawiedzony Dom”, oparta na atrakcji w Disneylandzie – przyp.red.). To też jest projekt Disney’a?

CG: Tak, to projekt od Disney’a, ta książka dopiero co się ukazała w Stanach Zjednoczonych. To taka książka dla nieco młodszych czytelników, takich, którzy dopiero zaczynają sięgać po pełnowymiarowe książki. Mieszkałam w Nowym Orleanie, w stanie Luizjana, przez ostatnie 20 lat. Nigdy wcześniej nie napisałam książki, której akcja byłaby osadzona w moim mieście. Każda z książek z serii „Haunted Mansion” ma inna historię i ich fabuły rozgrywają się w różnych miejscach na świecie. A oryginalna atrakcja „Nawiedzony Dom” w Disneylandzie dzieje się właśnie w Nowym Orleanie. Mogłam więc napisać książkę, która faktycznie dzieje się w moim mieście, mogłam dodać trochę lokalnego kolorytu. Tutaj w wielu miejscach straszy. Opisałam też to w książce i nie zmyśliłam tego, że w mieście kiedy widzisz tablice przed domami, że są na sprzedaż, to pod spodem jest dopisek „nie nawiedzone”. Czasami też jest napis „nawiedzone” – żeby potem nie było zaskoczenia. I to było fajne, że mogłam o tym opowiedzieć. Zawarłam w książce wiele faktów. Na przykład w innej książce dla dzieci była mowa o „pagórkowatej” części Nowego Orleanu. Może kojarzycie z informacji o huraganie „Katrina” – teren, na którym leży Nowy Orlean ma kształt lejowaty. Nie ma tam „pagórkowatego” terenu. Bohaterka mojej książki za to jeździ słynnym tramwajem, je to co się jada w mieście, uczęszcza na autentyczne festiwale muzyczne, itd. Bardzo się cieszę, że mogłam napisać historię dziejącą się w autentycznym Nowym Orleanie. I przy okazji była to historia o duchach!

Wolne rozmowy z Claudią Gray

JG: Czy masz swoje ulubione miejsce do pisania? Siedzisz przy biurku, w fotelu przy kominku, czy wolisz się pokazywać z MacBookiem w kawiarni Starbucks?

CG: Zawsze się śmieję, że jak zaczynałam pisać to zapalałam swoją świeczkę, puszczałam swoją muzykę, zapalałam swoje lampki, tak że wszystko musiało być idealnie. W obecnej fazie mojej kariery mogę pisać w autobusie, w lobby hotelowym, gdziekolwiek. Ale faktycznie najlepiej się czuję w moim domowym gabinecie. Udało mi się go trochę przerobić na początku lockdownu i teraz go uwielbiam. Mam biurko z bieżnią, także mogę pisać idąc. Mogę pisać stojąc, siedząc, albo leżąc na kanapie, którą też tam mam. I ta kanapa ma bardzo szerokie oparcie i jest ustawiona pod samym oknem. I uwielbiam kiedy moja suczka Peaches siada na tym oparciu i obserwuje świat przez okno. Czasem ktoś przechodzi, albo jedzie samochód, to jest OK, ale według niej inne psy nie powinny istnieć, więc kiedy jakiegoś zobaczy to się wścieka. I to jest właśnie moje ulubione miejsce.

JG: W tytułach twoich książek często można zobaczyć słowo „gwiazda”. „Utracone Gwiazdy”, „Gasnąca Gwiazda”…

CG: „Stargazer”, „Defy the Stars”… Tak. Kiedy pisałam „Gasnącą Gwiazdę” prosiłam, czy możemy tym razem dać w tytule coś innego niż „gwiazdę”. Mówili, że ma zostać. Mimo, że wszystkie mają „gwiazdę” w tytule, jak byk jest napisane „Gwiezdne Wojny”. Najczęściej mogę decydować o tytułach moich książek, ale w Star Wars czasami biorą pod uwagę moje sugestie, a czasami nie. Ale już teraz mówię sobie, że będę bardziej stanowcza, bo jest za dużo już tych „gwiazd” w tytułach.

JG: Dla nas – fanów Star Wars – jest teraz wspaniały czas. Tyle książek wychodzi, ale też powstaje mnóstwo seriali na Disney+. Oglądasz „Ahsokę” na bieżąco? (wywiad dzieje się po emisji 5 odcinka pierwszego sezonu „Ahsoki” – przyp. red.)

CG: Oglądałam „Ahsokę”, ale nie widziałam jeszcze dwóch ostatnich odcinków, ponieważ podróżowałam.

JG: OK, to od razu po tym panelu pójdziemy gdzieś usiąść i odpalimy ci Disney+. Dużo się dzieje!

CG: Mam układ z mężem, że oglądamy tylko razem. Po pierwszych dwóch odcinkach nie byłam pewna co do tego serialu, ale następny był już lepszy. Bardzo jestem ciekawa co będzie w tych następnych dwóch, których nie widziałam. Muszę przyznać, że odkąd obejrzałam serial „Rzym” jestem wielką fanką Ray’a Stevensona, który niestety zmarł przed premierą „Ahsoki”… A widząc go teraz w serialu chce mi się płakać. Nadał swojej postaci takiego ducha… Jest fenomenalny. To naprawdę wielka strata. Także bardzo mi się dotąd podoba.

Jeśli chodzi o „Mandalorianina”, to pierwsze dwa sezony uwielbiam. Trzeci sezon… był ciekawy, ale odniosłam wrażenie, że on jest już o jakimś innym Mandalorianinie. W ogóle zastanawia mnie to, że Mandalorianie siedzą ciągle na brzegu jeziora, z którego co chwilę coś wychodzi i ich zjada… Żaden z nich nie pomyślał: „Może byśmy tak się przenieśli nieco w głąb lądu?”. Nie. Kogoś tam zjadło wczoraj, ale i tak chodźmy tam dzisiaj też.

Jeśli chodzi o serial „Obi-Wan Kenobi”, to wiem, że wielu ludziom się nie podobał. (Ludzie na coś narzekają? W Internecie? Niemożliwe.) Fabuła może i była trochę dziwna, ale uwielbiam to co aktorzy zrobili ze swoimi postaciami. Kocham małą Leię, bardzo mnie przekonała do tego serialu. No i na końcu widzimy znowu Qui-Gona! To było doskonałe!

No i oczywiście jest „Andor”. Myślę o tym, żeby założyć kościół „Andora”, będę was o tym informować. Uwielbiam „Andora”! Zawsze powtarzam, że ja tak myślę o „Andorze” jak Qui-Gon myślał o Anakinie: „On jest Wybrańcem!” Oglądałam każdy odcinek co najmniej 10 razy. Najlepsze w tym serialu jest to, że co oglądam jakiś odcinek to znajduję nowe szczegóły. Nie chcę spoilować, czy ktoś nie widział jeszcze „Andora”? Wszyscy widzieli! Jacy porządni ludzie na widowni! No to do rzeczy: co możemy się dowiedzieć z serialu, mimo że nikt nie mówi o tym wprost? Na Chandrili małżeństwa są ustawiane przez rodziców kiedy ich dzieci są jeszcze nastolatkami. I to wychodzi w momencie kiedy jest przyjęcie, a Perrin i Mon Mothma rozmawiają z kimś o tradycjach dotyczących małżeństwa. Wtedy nagle jest ujęcie z daleka, a Leida (córka Mon Mothmy – przyp.red.) przechodzi przez pierwszy plan. To nie był przypadek! To jest pewnego rodzaju zapowiedź przyszłych wydarzeń. Ale może to widzowi umknąć za pierwszym razem, bo to jest taki krótki moment. Innym razem, kiedy jest poranek przed akcją na Aldhani, Nemik mówi do Cassiana: „Nie rozumiem dlaczego nie mogłem spać. Moja wiara powinna mnie wzmacniać. A ty nie wierzysz w nic, a śpisz jak kamień”. I faktycznie, wtedy Andor pracuje wyłącznie dla siebie. Natomiast pod koniec, kiedy jest na Narkina 5 i przekonuje wszystkich, że teraz jest moment na ucieczkę, nie nadarzy się więcej taka okazja. Następne ujęcie to jak Andor leży nad ranem i nie może spać, bo teraz przejmuje się kimś więcej niż tylko sobą. I takich rzeczy jest mnóstwo. Wszystko ma jakieś znaczenie i jakąś głębię. I na zawsze będę przekonana, że Rebelia rozpoczęła się dokładnie w momencie, kiedy Brasso przywalił temu kolesiowi kamieniem pogrzebowym Maarvy. To był dokładnie ten moment… Przepraszam, mogłabym o tym jeszcze mówić co najmniej 3 godziny. Wystarczy.

JG: Może w przyszłym roku zorganizujemy Andor-con. Byłabyś wtedy jedyną prelegentką.

CG: Tak! Przyjechałabym na pewno!

JG: Nie ma już żadnych wątpliwości, że jesteś wielką fanką Star Wars, podobnie jak i my. Na pewno masz jakieś gadżety gwiezdnowojenne. Który element twojej kolekcji jest twoim ulubionym?

CG: Chyba mój ulubiony przedmiot jest nadal w posiadaniu mojego brata. Tak jak mówiłam, kłóciliśmy się o zabawki w dzieciństwie. Czasami on wygrywał. Mieszkaliśmy w Missisipi, blisko rzeki. Czasami woda wzbierała i było zagrożenie powodzią. Dlaczego moi rodzice kupili ten właśnie dom – nie jestem pewna. Ale woda potrafiła podchodzić nawet i metr od domu. Więc mniej więcej co 5 lat otaczaliśmy dom workami z piaskiem. Przyjeżdżali robotnicy i budowali mur z worków z piaskiem. Jednego razu po robocie została po nich góra piasku po drugiej stronie ulicy. A co robią z górą piasku dzieciaki z figurkami Star Wars? Lecą na Tatooine. Więc bawiliśmy się tam bez przerwy. Lata mijały, góra piasku stopniowo przez wiatr się zmniejszała. Aż w końcu ktoś przyjechał posprzątać to, co z niej zostało. I wtedy, kiedy my z bratem już byliśmy po trzydziestce, robotnik zapukał do drzwi moich rodziców trzymając w ręce jednego z naszych gwiezdnowojennych ludzików i pyta, czy ktoś z tego domu go nie zgubił. Także chłopak odbył wieloletnią służbę na Tatooine. Rodzice go wzięli, umyli i do dzisiaj jest u mojego brata.

Natomiast z rzeczy, które faktycznie mam, to jest coś, co nie wiem skąd się wzięło… Czy to był dodatek do czegoś? Bo raczej tego nie kupiłam osobno. To jest „Paszport Galaktyczny”. Chyba miałam z 11 czy 12 lat kiedy do mnie trafił. Można było go wypełniać i miał naklejki. Mogłam napisać, że byłam np. na Endorze i potwierdzić to naklejką. Nawet dorabiałam własne naklejki w wolnych miejscach arkusza. Na pierwszej stronie można było wpisać m.in. imię, z jakiej jesteś planety, czy jesteś pilotem X-Winga. I wpisałam wtedy „nie”, a potem wymazywałam, bo sobie uświadomiłam: „Hej, przecież mogę udawać”. I zmieniłam na „tak”.

JG: Mamy jeszcze czas na jakieś pytania z publiczności.

PP: Kiedy dostaniemy „Utracone Gwiazdy 2”?

CG: Ja nadal wierzę, że to się kiedyś wydarzy. Nie wiem tylko kiedy. Prawdę mówiąc, chciałabym, żeby to było już. Przyznam, że mam jakieś pomysły w głowie, które chciałabym zrealizować, ale nie napisałabym „Utraconych Gwiazd 2” tylko po to, żeby je napisać. Musiałabym mieć pomysł na historię, którą byłabym pewna, że chcę napisać z tymi bohaterami. A myślę, że warto to zrobić. Co więcej, kiedyś nie było kanonu jeśli chodzi o tamten okres czasowy. Teraz mamy „Mandalorianina” i inne produkcje, więc jest i kanon. Trzeba by nad tym trochę popracować. W każdym razie, jeśli Lucasfilm powie, że chce aby powstała kontynuacja, to wtedy powstanie. Kiedy to nastąpi? Nie mam pojęcia, ale pytajcie ich o to, bo oni wiedzą, że fani chcieliby dostać drugą część.

PP: Mam pytanie dotyczące książki „Mistrz i Uczeń”. Podobało mi się to napięcie między Qui-Gonem i Obi-Wanem. Jak się przygotowujesz do tego, żeby pokazać jak bohaterowie myśleli w takich chwilach?

CG: Zastanawiało mnie to od czasu kiedy usłyszeliśmy po raz pierwszy o padawanach w „Mrocznym Widmie”. Przyszło mi do głowy, że taka relacja musiała mieć swoje burzowe okresy, przez sam fakt nastoletniego dorastania. Jeśli przejmujesz opiekę nad kimś w wieku między 12 a 20 lat, to oczywiste jest, że będą napięcia. I kiedy układałam fabułę do „Mistrza i Ucznia”, to pomyślałam, że będzie to metamorfoza Obi-Wana z dzieciaka, którego Qui-Gon uczy – w towarzysza, dla którego jest mentorem. I to przejście jest pełne wybojów. Qui-Gon nie jest gotowy na to, żeby ktoś się mu sprzeciwiał, natomiast Obi-Wan nie znalazł jeszcze najlepszego sposobu na to jak się sprzeciwiać. Uczą się tego wszystkiego we dwóch. Fabuła „Mistrza i Ucznia” była chyba najtrudniejszą do napisania dla mnie spośród wszystkiego co zrobiłam w Gwiezdnych Wojnach. Nie dlatego, że coś było z tym tematem nie tak, tylko dlatego, że chciałam napisać historię z Qui-Gonem od zawsze. Prosiłam o to zaraz po tym jak skończyłam „Utracone Gwiazdy”. Zapytali mnie co bym chciała jeszcze napisać, a ja od razu:

– Qui-Gona!
– Naprawdę?
– Tak!

Więc w końcu dostałam zlecenie i sobie uświadomiłam, że chcę napisać pięciotomową biografię Qui-Gon Jinna i spisać każdą jedną rzecz jaką w życiu zrobił. Utemperowali mnie mówiąc, że to się nie zmieści w planie wydawniczym i proszę wybrać jedną historię. Więc długo myślałam co wybrać i doszłam do wniosku, że jest jedna rzecz, którą powinniśmy się dowiedzieć o Qui-Gonie, a która nigdy nie została opowiedziana: dlaczego tylko on wierzy w te przepowiednie o wybrańcu i nikt inny? Nawet Yoda lekceważąco podchodził do nich. Ale jeśli Qui-Gon by nie wierzył w ich prawdziwość, i to bardzo mocno, wtedy cała saga by się nie wydarzyła. Więc postanowiłam o tym napisać, bo to musimy o Qui-Gonie zrozumieć.

W książce wybrzmiewa też trochę podwójne znaczenie frazy „Mistrz i Uczeń”, bo mamy tam przebłyski do czasów kiedy to Qui-Gon był uczniem, a Dooku mistrzem. Bo nawet w czasach kiedy Dooku był w zakonie, to nie robił wszystkiego co mu kazano, zawsze podążał swoją ścieżką. Więc to normalne, że wychował kolejnego Jedi, który zadaje dużo pytań i nie zawsze zgadza się z wytycznymi Rady Jedi. I może Rada trochę za bardzo w czasie prequeli skupiała się na przestrzeganiu zasad, chociaż oczywiście zasady istnieją w dobrym celu, na przykład po to, żeby nie zbliżać się do Ciemnej Strony. Więc poszukiwanie wizji i starożytnej wiedzy – wierzę, że Dooku by się tym parał i że Qui-Gon by o tym wiedział i w swoim czasie sam zaczął się z tym zmagać. Natomiast Obi-Wan twierdził, że to nie były żadne wizje przyszłości, nie wierzył w to.

Co do przygotowywania się do tego, to było trudno, bo uwielbiam obu tych bohaterów, a jeśli się tak kocha bohaterów, to trudno się pisze o konflikcie między nimi. Ale nic tak nie dowodzi głębokiej więzi między osobami jak przeżycie konfliktu i powrót do siebie pomimo tego konfliktu. Dowodzi to głębi ich relacji i prawdziwej przyjaźni. I kiedy pisałam o ich niezgodzie, pamiętałam, że jest to fundament ich późniejszej relacji jako równych sobie rycerzy Jedi.

Panel dyskusyjny „Jak rozwija się medialne franczyzy?” – Marcin Zwierzchowski, Claudia Gray, Ignacy Trzewiczek, Aleksandra Mochocka

PP: Chciałem powiedzieć, że jestem pod wrażeniem twojej twórczości, szczególnie „Mistrza i Ucznia” i właśnie kreacji Qui-Gon Jinna w tej książce. Chciałem zapytać jakie postacie łatwiej się pisze – swoje wymyślone (jak np. w „Utraconych Gwiazdach”) czy takie już znane jak Qui-Gon czy Obi-Wan? I czy uważasz, że gdyby Qui-Gon nie zginął, to czy jego relacja z Anakinem byłaby na tyle silna, silniejsza od tej jaką Anakin miał z Palpatinem, że Anakin nie przeszedłby na Ciemną Stronę? I jeszcze pytanie kto był inspiracją dla postaci Raela Averrossa, którą stworzyłaś, prawda?

CG: Tak, ja go stworzyłam, ale w tym samym czasie kiedy ja pisałam „Mistrza i Ucznia”, Cavan Scott pisał „Dooku: Stracony dla Jedi” więc pracowaliśmy razem i Cavan umieścił Raela Averrossa w swojej sztuce. Powiedziałam mu: „Jak śmiesz pisać lepsze dialogi do mojej postaci?”

Co do postaci, to nie mam preferencji. Bawiłam się świetnie pisząc moich własnych gwiezdnowojennych bohaterów. Ale oczywiście, że uwielbiam pisać Leię. Oczywiście, że uwielbiam pisać Qui-Gona. Nie każcie mi wybierać, chciałabym móc pisać zarówno moich, jak i istniejących. Następną książkę, którą piszę w świecie Star Wars jest kolejna opowieść z Wielkiej Republiki, ale zwracałam uwagę wydawcom, że chcę pisać także inne rzeczy. Nie chcę porzucać reszty galaktyki – chcę pisać o innych postaciach również. Więc to pewnie nastąpi prędzej czy później.

Co do Anakina, to nie jestem pewna, czy gdyby to właśnie Qui-Gon był jego mistrzem, to sprawa potoczyłaby się dużo lepiej. Bo przecież Obi-Wan i Anakin mieli też bardzo silną więź. Może faktycznie zaczęła się w najgorszy możliwy sposób. I bardzo szanuję Obi-Wana za to, że kiedy zostawało się rycerzem Jedi, to zazwyczaj trwało to kilka lat zanim wzięło się padawana pod opiekę, a on tego samego dnia, którego przestał być padawanem, sam przyjął padawana. Niby Jedi się nie przywiązują, ale dopiero co stracił swojego mistrza, do którego przecież był oczywiście bardzo przywiązany… Więc okoliczności naprawdę nie są sprzyjające, ale mimo tego Obi-Wan i Anakin byli ze sobą naprawdę blisko. Naprawdę dobrze się dogadywali, naprawdę sobie ufali. Może nie zawsze się ze sobą zgadzali, ale jak spojrzeć na filmy i „Wojny Klonów”, to przez znaczną większość czasu świetnie ze sobą współpracowali i wspierali na różne sposoby. I trzeba się zastanowić nad tym, jak długo Palpatine urabiał Anakina – to trwało prawie 20 lat! Aż tyle czasu potrzebował, żeby przekabacić Anakina na swoją stronę. Gdyby nie to, że jeden z najgorszych Sithów w historii wszystkich Sithów aktywnie pracował nad Anakinem przez dwa dziesięciolecia, Obi-Wanowi udałoby się skutecznie wyprowadzić chłopaka, który od początku miał być za stary na szkolenie, na niesamowitego Jedi! Był tak blisko! Nie wydaje mi się, żeby Qui-Gonowi poszło lepiej, bo myślę, że Obi-Wan zrobił to bardzo dobrze, tym bardziej, że reszta zakonu twierdziła, że nie da się go wyszkolić. Raczej zadałabym pytanie, czy Qui-Gon nie zauważyłby czegoś w Palpatinie, czego inni nie widzieli. Ale z drugiej strony nawet Yoda tego nie zauważył.

Podsumowując, kocham Qui-Gona, ale uważam, że Obi-Wan zrobił świetną robotę, mimo że Palpatine wygrał Anakina ostatecznie. Ale nie można powiedzieć, że Obi-Wan poniósł porażkę, w końcu konkurował z kolesiem, który przejął władzę nad całą galaktyką. Obi-Wan nie był jedyną osobą, która nie dała rady się przeciwstawić Palpatinowi.

JG: Claudio, dziękujemy ci za wszystkie twoje odpowiedzi, zarówno wczoraj, jak i dzisiaj. Widzę, że masz bardzo bystre oko, dostrzegasz rzeczy, które innym umykają w filmach i nie tylko. Twoja chęć pisania o wszystkim po trochu wydaje się być dla ciebie naturalna i to fantastyczne, że tworzysz opowieści w świecie Star Wars, które nas cieszą i ekscytują. Bardzo ci za to dziękujemy.

CG: Dziękuję bardzo.

Zapis wideo ze spotkania