Dziś, 4 maja, w najważniejszy dla fanów Gwiezdnych wojen dzień w roku, polską premierę mają książki Światło Jedi oraz The Mandalorian, które ukazały się nakładem Wydawnictwa Olesiejuk. Przedstawiamy wam wywiad z Krzysztofem Kietzmanem, tłumaczem tego drugiego tytułu. Wywiad przeprowadziła Magdalena “Ithilnar” Stawniak.

Krzysztof Kietzman – tłumacz z powołania

MS: Od ilu lat jesteś tłumaczem?

KK: Ojej, będzie już ponad piętnaście lat :-). Pierwsze zlecenia otrzymywałem już na I roku filologii angielskiej na UW, na którą dostałem się jako laureat olimpiady przedmiotowej. Zaczynałem od filmów (westernów, filmów sensacyjnych, filmów obyczajowych), programów dokumentalnych, animacji i talk shows dla telewizji N (dziś NC+), głównie na licencji studia MGM: między innymi odpowiadam za nowe tłumaczenie filmu Westworld. Skończyłem też studia podyplomowe z przekładu prawniczego, ale nie powiązałem z tym przyszłości – okazjonalnie przekładam publikacje akademickie, co wbrew pozorom też bardzo lubię :-). Jednak na studiach specjalizowałem się nie w przekładzie, a w literaturoznawstwie – pracę magisterską napisałem o amerykańskich powieściach cyberpunkowych (autorów Williama Gibsona i Neala Stephensona), zresztą chętnie ją udostępniam. Jednak to właśnie tłumaczenia pokazały mi, że najbardziej odpowiada mi praca, dzięki której co chwila mogę znaleźć się w innym świecie, a także pogłębić wiedzę z wielu ciekawych dziedzin.

Jakie książki tłumaczyłeś do tej pory?

Przeróżne. Najczęściej przekładam encyklopedie popularnonaukowe: kosmos, dinozaury, zwierzęta, nauka, starożytne cywilizacje, ciało człowieka… ale mam też na koncie książkę o spekulacji giełdowej i dwie powieści Agathy Christie (na potrzeby interpretacji audio). Ostatnio sporo pracowałem na licencji National Geographic. Dla wydawnictwa Stalker przekładałem klasyczne amerykańskie opowiadania SF (polecam przede wszystkim autora Jerome’a Bixby’ego), dla Wydawnictwa Jedność przekładam książki dziecięce, ostatnio skończyłem książkę dla Dwóch Sióstr (ale to jeszcze tajemnica). W Wydawnictwie Olesiejuk w moim przekładzie ukazała się świetna książka StarTalk amerykańskiego astronoma Neila deGrasse’a Tysona. Przekładam również znakomitą serię młodzieżową Akademia Odkrywców Trudi Trueit na licencji NG: ukazało się już pięć z siedmiu planowanych tomów.

Co ciekawego jest w tej serii?

Jest to seria o elitarnej szkole dla młodzieży, w której uczniowie poświęcają czas m.in. ratowaniu zwierząt, ochronie środowiska i ochronie zabytków, ale jest tu też mnóstwo intryg, szyfrów i tajemnic – bohatera tropi złowroga Mgławica. Tak że seria naprawdę mnie wciągnęła. Zawiera sporo elementów SF: bohater ma np. pszczelego minidrona, dysponuje technologią holograficzną, a uczniowie odbywają ćwiczenia w holodeku rodem ze Star Treka. Polecam, jeśli macie młodsze rodzeństwo w wieku 9-14 lat.

Fan przez wielkie F

Od ilu lat jesteś fanem Star Wars?

W dzieciństwie mieszkałem w Stanach w czasie, gdy mocno promowano edycję specjalną Oryginalnej Trylogii – podejrzewam, że to wtedy widziałem Gwiezdne wojny po raz pierwszy, w każdym razie pamiętam, że zewsząd atakowały mnie okładki filmów w sklepach, wtedy jeszcze na kasetach wideo. Sieć McDonald’s w happy mealach rozdawała plakaty z filmów, miałem wielki plakat z R2-D2 i C-3PO, na którego odwrocie znajdował się fragment scenariusza ze sceną z zsypu z Gwiazdy Śmierci – znałem ją na pamięć :-).

Tych panów (droidów oraz bardziej maszyn, niż ludzi) chyba nikomu przedstawiać nie trzeba.

Bawiłeś się figurkami? Pamiętasz swoje pierwsze gwiezdnowojenne zabawki?

W dzieciństwie moją pierwszą stycznością z Expanded Universe były zabawki z serii Cienie Imperium – podziwiałem w sklepach miniaturki Dasha Rendara i reszty z serii Micro Machines i zastanawiałem się, kim są te postacie, ale wtedy w mojej świadomości Gwiezdne wojny funkcjonowały gdzieś obok Power Rangers, Goosebumps, Spawna czy Spider-mana.

W Stanach Gwiezdne wojny są bardzo popularne, a zabawki czy powieści są dostępne wszędzie. A jak to było gdy wróciłeś do Polski?

Gdy wkrótce potem wróciłem do Polski, okazało się, że o dziwo to właśnie u nas Gwiezdne wojny są świetnie eksponowane – potrafiły zajmować w Empiku jakieś dwa metry, tuż obok równie poczytnych książek z Forgotten Realmsów. Przyciągnęły mnie do nich okładki – miałem wrażenie, że za każdą kryje się kolejny film w postaci pisanej. Dziś już przeczytałem wszystkie książki – mam na półkach skompletowaną kolekcję, nawet takie gniotki jak Ruiny Dantooine 🙂 – ale wtedy zaczynałem od książek losowych i z dzisiejszej perspektywy to aż dziwne, że ten świat mnie wciągnął. Ponieważ mój budżet ograniczał się do skromnej tygodniówki od rodziców, zaczynałem od książek cienkich – pamiętam, że przed rokiem 2000 niektóre takie książki potrafiły kosztować po 13-19 zł :-).

Którą książkę z uniwersum Star Wars przeczytałeś jako pierwszą?

Najpierw przeczytałem Spadkobierców Mocy, młodzieżówkę o Jacenie i Jainie Solo, którzy po ponad dwudziestu latach od bitwy o Yavin spotykają w dżungli zestrzelonego pilota myśliwca TIE – historia rodem z Wietnamu czy frontu pacyficznego II wojny światowej :-). Potem wróciłem do początku (ówczesnego, jeszcze przed prequelami) i sięgnąłem po zabawną książkę Lando Calrissian i Myśloharfa Sharów – notabene przygoda ta została niedawno wspomniana w filmie Solo. Dalej trafiłem równie zabawnie, bo na powszechnie nielubiane książki Kryształowa gwiazda i Dzieci Jedi, a mimo to wsiąkłem na dobre. Moją pasję jeszcze bardziej rozpaliła ukochana seria Nowa Era Jedi, którą czytałem już w liceum i na początku studiów – wiem, że są o niej różne opinie, ale ja ją uwielbiam!

Czy masz swoich ulubionych autorów powieściowych i komiksowych?

Jeśli chodzi o ulubionych autorów, nie będę oryginalny, bo najbardziej lubię Jamesa Luceno, Troya Denninga, Timothy’ego Zahna, Karen Traviss, Michaela Stackpole’a, Aarona Allstona i Claudię Gray. Z komiksiarzy cenię Johna Ostrandera i Johna Jacksona Millera.

Jakie elementy uniwersum podobają ci się najbardziej?

Najbardziej cenię sobie te elementy sagi, które idą w twórczych kierunkach i są nietypowe. Uwielbiam dość kontrowersyjną serię Dark Empire, szczególnie za rysunki Cama Kennedy’ego – w ogóle lubię te Gwiezdne wojny, które ukazują brudny, zużyty świat i są dość niekonwencjonalne. Tak samo chętnie wracam do Karmazynowego Imperium. Gra Knights of the Old Republic II: The Sith Lords to jedno z moich ulubionych cRPG obok Planescape: Torment, Neverwinter Nights: Mask of the Betrayer i Vampire: The Masquerade: Bloodlines. Okazjonalnie wracam też do MMO The Old Republic; dawniej grałem w nieaktywnej już gildii Husaria Legion (pozdrawiam!). Z komiksów uwielbiam Legacy Vol. 2 z Anią Solo – właśnie za ten mroczny klimat i zniszczony świat – no i oczywiście Knights of the Old Republic. Dawniej sprowadzałem komiksy Dark Horse przez Multiversum; dziś kupuję polskie Star Wars Komiks.

Mando a sprawa polska

The Mandalorian to tzw. młodzieżówka. Czy miałeś trudności z jej tłumaczeniem?

Tylko w takim sensie, że nad każdą książką trzeba porządnie przysiąść, ale akurat nie dlatego, że jest to tzw. młodzieżówka – jak już wspomniałem, już wcześniej przekładałem młodzieżówki, a akurat młodzieżówki z Gwiezdnych wojen zazwyczaj nie odbiegają poziomem czy językiem od książek dorosłych, bo ich twórcy mają świadomość, że będą one czytane przez dorosłych fanów. Nie zapominajmy, że dawniej ukazywała się seria młodzieżowa dziejąca się podczas tzw. Dark Times, czyli podczas czystki Jedi ręką Vadera i imperialnych inkwizytorów (choć z dawnego EU, więc mowa tu przede wszystkim o inkwizytorze Malorum, który walczył z Jedi Ferusem Olinem). W młodzieżówkach Kevina J. Andersona i Rebekki Moesty Tenel Ka straciła dłoń. W przypadku The Mandalorian jest podobnie – jeśli jest to młodzieżówka, to tylko w takim sensie, że ma dwieście stron, a nie pięćset. Zresztą odnoszę wrażenie, że i serial ma młodzieżowego ducha, za co w dużej mierze pewnie odpowiada Dave Filoni – niektóre odcinki mogłyby przecież spokojnie zostać odcinkami The Clone Wars. Warto tu dodać, że nawiązująca do serialu „dorosła” powieść Adama Christophera została niedawno anulowana – powieść Joego Schreibera jest zatem JEDYNĄ powieścią serialową, a z polskiej okładki napis JUNIOR NOVEL zniknął.

Czy oglądałeś serial? Czy pomógł ci on w tłumaczeniu?

Oglądałem, uwielbiam :-). Istnienie serialu jednocześnie pomagało i przeszkadzało. Nowelizacja – w ogóle każda adaptacja – jest dziełem POCHODNYM, ale i ODRĘBNYM. Jestem autorem przekładu książki i traktuję książkę jako odrębne dzieło: oczywiście dzieło istniejące w ramach projektu The Mandalorian – w ramach jeszcze szerszego świata Gwiezdnych wojen :-). To wszystko się zazębia, ale koniec końców dbałem o to, by polski czytelnik mógł sięgnąć po samą książkę i by dialogi płynęły naturalnie w tekście w ramach narracji i didaskaliów (szczególnie że niektóre dialogi są skrócone lub rozszerzone w stosunku do serialu). Oczywiście najważniejsze powiedzonka z serialu zostały zachowane w postaci już zastanej, to samo odnosi się np. do nazw statków. Zdarzało się też, że w paru miejscach dyskretnie poprawiałem jakieś słowo, gdy np. okazywało się, że w książce postać otwiera drzwi, a w serialu te drzwi już są otwarte – albo nie ma ich wcale :-). Takie kosmetyczne zabiegi nie zaburzają integralności dzieła. Konsultowałem też z serialem, by sprawdzić, czy w danej scenie postać trzyma kufel / kubek / kieliszek, czy ma na ramieniu sakwę / torbę / worek / plecak, bo nie zawsze wynikało to z danego terminu angielskiego – i by gdzieniegdzie rozeznać się we wzajemnym położeniu postaci czy układzie korytarzy. Przy czym jak wspomniałem – to jednocześnie ułatwiało i utrudniało pracę. Taki już urok nowelizacji :-).

Tłumaczenie od kuchni

Jak wygląda proces tłumaczenia?

Podejrzewam, że z perspektywy czytającego tę rozmowę dość nudnawo :-). Wstaję, robię autoredakcję materiału z poprzedniego dnia – nie lubię zostawiać tego na koniec. Oczywiście na koniec sczytuję też całość, która zresztą potem jeszcze wraca do akceptacji po redakcji, ale lubię codziennie wrócić do partii z poprzedniego dnia, by wrócić mentalnie do danego świata. Robię tzw. dniówkę materiału, a poza tym płacę podatki i ubezpieczenia, czyli nuda 🙂 – z taką różnicą, że pod koniec dnia uświadamiam sobie, że właśnie siedziałem nad Gwiezdnymi wojnami, co jest niesamowite.

Z przeszłości wiemy, że tłumaczenie niektórych terminów na język polski było różne w zależności od tłumacza. Czy teraz się to zmieniło? Czy istnieje jakaś lista terminów i wytyczne, w jaki sposób mają być tłumaczone na język polski?

Z dzisiejszej perspektywy jest nam bardzo łatwo krytykować, a prawda jest taka, że jest nam znacznie łatwiej – mamy dostęp do siebie wzajemnie w social mediach, mamy ze sobą stały kontakt, możemy się konsultować. Jako tłumacze spoczywamy na ramionach olbrzymów, którzy wykonali sporo pracy przed nami. Wydaje nam się, że Wikipedia jest wieczna, a o ile dobrze pamiętam, powstała w okolicach 2005 roku, nie wspominając o Wookieepedii, Bibliotece Ossus czy słowniku okrętów portalu Sluis Van. Ujmę to tak: „chodzącą wytyczną” jest obecnie nasza koleżanka Ania Hikiert-Bereza, która przez te lata opracowała obowiązujące konwencje wraz z Jackiem Drewnowskim :-). Zaglądam do źródeł skompilowanych przez fanów, ale z pewną taką nieufnością – są bardzo cenne, ale zazwyczaj posługuję się nimi, by zajrzeć potem do konkretnych książek z półki, a jak wspomniałem, udało mi się zgromadzić w domu całą kolekcję. Teraz na własne potrzeby czytam ponownie niektóre powieści i przypominam sobie słownictwo, wertuję słowniki ilustrowane, na koniec – w razie wątpliwości konsultuję z redaktorem lub redaktorką. Mam świadomość ciążącej na mnie odpowiedzialności, ale kto ma o to dbać, jak nie wieloletni fan, który przypadkowo jest tłumaczem – albo tłumacz, który przypadkowo jest wieloletnim fanem :-)?

Czy możesz zdradzić, nad czym obecnie pracujesz?

Niestety nie, ale myślę, że fani będą bardzo zadowoleni :-). Zaglądajcie na profil Wydawnictwa Olesiejuk :-).

Dziękujemy za rozmowę zarówno Krzysztofowi, jak i Magdalenie, która ją przeprowadziła.