Tytuł: Star Wars 031
Scenariusz: Jason Aaron
Rysunki: Salvador Larroca
Historia: The Screaming Citadel, part II
Przyznam szczerze, że do pierwszej części crossovera The Screaming Citadel podszedłem bardzo entuzjastycznie i oceniłem go może nazbyt łaskawie i na wyrost. Stwierdziłem jednak, że taka nota „na zachętę” będzie w stanie ukształtować rzeczywistość i do genialnych rysunków oraz świetnej dynamiki między Lukiem i Aphrą, zdoła dołączyć także wciągający i złożony scenariusz. Niestety jak na razie moje „zaklęcia” nie okazały się skuteczne, a druga część historii, która pojawiła się w komiksie Star Wars 031, okazała się rozczarowująca.
Rysunki
Oczywiście najłatwiej byłoby tutaj zwalić winę na rysunki. Nie mamy już tutaj niezwykle efektownych prac Marco Checchetto, które przykryłyby fabularne niedostatki. Tym razem za ilustracje odpowiadał Salvador Larroca, a jeśli śledzicie moje recenzje, wiecie, że nie należy on do moich ulubieńców. Aczkolwiek tutaj wcale nie spisał się źle. Jego specyficzny, w zamyśle bardzo realistyczny sposób rysowania twarzy nie każdemu przypadnie do gustu, ale ja uważam, że wygląda naprawdę dobrze. Niestety pozostaje to w dużym kontraście z całym drugim planem i dalszą perspektywą, która, jak to u Salvadora bywa, potraktowana została po macoszemu.
Koniec końców otrzymujemy komiks, którego nie mogę określić mianem „brzydkiego”, ale niestety porównanie z poprzednim numerem mocno piętnuje wszystkie jego wizualne niedostatki.
Fabuła
W tym aspekcie już i w pierwszej odsłonie crossover nie rozpieszczał. Kieron Gillen ewidentnie żerował na naiwności poszczególnych postaci i wykorzystywał ją aż do granic możliwości i dobrego smaku. Jason Aaron podszedł do sprawy nieco inaczej i zamiast tłumaczyć cokolwiek, pewne rzeczy w ogóle pominął. Na przykład to, jak Czarny Krrsantan z „poczekalni”, trafił do celi, zwanej kwarantanną? Bez żadnego przedstawienia czy choćby minimalnego rysu charakterologicznego została też wprowadzona para „przydupasów” Królowej – Bombinax i Vespinax. Sama Królowa z kolei, szybko przeszła do rzeczy. Zamiast wykorzystać postać i jej klimatyczną siedzibę do budowania napięcia i potęgowania emocji, autor poszczuł ją niemal od razu na parę bohaterów. Za szybko moim zdaniem, za pochopnie i za łatwo.
„The Queen of Ktath’Atn has an interest in all manner of physical deformities and oddities. That includes the Jedi. No offense.” – Doctor Aphra
Niestety tak dobrze nie przedstawiała się też już relacja Luke-Aphra. Widać, że to Kieron Gillen jest „ojcem” pani archeolog i zdecydowanie najlepiej radzi sobie z jej pisaniem. Oczywiście i Jasonowi Aaronowi zdarzyły się zabawne kwestie i wymiany zdań, ale miałem wrażenie, że brakuje im lekkości i naturalności.
A tak zupełnie zmieniając temat, czy naprawdę wampiry były potrzebne w Odległej Galaktyce?
Problem crossoverów
Na podstawie komiksu Star Wars 031 pozwolę sobie wysnuć jeden, niezbyt pozytywny wniosek. Może jest on zbyt pochopny, tym niemniej mam przeczucie, że jak najbardziej słuszny. Otóż wszelkie crossovery, które były, są i zapewne będą w komiksowym uniwersum Star Wars kreowane są na wyrost i na siłę. W głównym komiksowym nurcie wydarzenia takie dotykają nie paru, a nierzadko parunastu tytułów i zajmują zeszytów nawet i kilkadziesiąt (sumując ze wszystkich tytułów). Co więcej, wydarzenia w nich przedstawione i ich skutki mają znaczący wpływ na całe uniwersum. A tutaj? Autorzy do dyspozycji dostali zaledwie dwa tytułu oraz wszystkiego 5 zeszytów. Toż to najzwyklejsza historia, którą z powodzeniem można było przedstawić na łamach każdego z uczestniczących w wydarzeniu tytułów. W końcu nie różni się to niczym, niż takie na przykład Rebel Prison, gdzie przewijała się cała obsada głównego tytułu, ale także Doctor Aphra.
Niestety włodarze stwierdzili (poniekąd pewnie słusznie), że jeśli z historii uczynią crossover, nawet mocno naciągany, to od razu wzbudzi on większe zainteresowanie. A to oczywiście będzie miało swoje odzwierciedlenie w wynikach sprzedażowych.
Chciałbym się mylić. Chciałbym też doczekać czasów, gdzie komiksy starwarsowe nie będą ograniczać się do 2-3 wychodzących cyklicznie tytułów, a rozrosną się przynajmniej do 5-6. A jeśli przypadkiem kiedyś tak się stanie, to dopiero wtedy możemy liczyć na crossover z prawdziwego zdarzenia!
A do tego czasu trzeba będzie dotrwać do końca The Screaming Citadel licząc, że jeszcze się ona nieco poprawi, a pojawienie się na scenie Hana, Lei i Sany ożywi trochę sytuację.
Zachęcamy też do zapoznania się z recenzją pierwszej odsłony crossovera The Screaming Citade:
A tutaj jeszcze warianty okładek komiksu Star Wars 031: