Tytuł: Poe Dameron 015
Scenariusz: Charles Soule
Rysunki: Angel Unzueta
Historia: Legend Lost, part II
To musiało się w końcu stać. Świetna passa dobrych (Mace Windu) i bardzo dobrych (Cassian & K-2SO), komiksowych wiadomości musiała w końcu dobiec końca, a Poe Dameron, po historii naprawdę rewelacyjnej, musiał powrócić do miernoty, którą pamiętamy z pierwszych zeszytów. Innym słowy Poe Dameron 015 to komiks bardzo słaby, a nowy story arc rozczarowuje na razie na całej linii.
Rysunki
Tym razem nie mogę zacząć od niczego innego. O tym, jak tragicznie sprawuje się Angel Unzueta niechaj świadczy fakt, że już w drugim numerze sprawił, że modlę się o powrót do serii Phila Noto, czyli autora, którego fanem, mówiąc delikatnie, nie jestem. A jednak Angelowi się udało, a facjata Poe chyba nigdy jeszcze nie była tak koszmarnie zdeformowana, jak teraz. Zresztą nie ma praktycznie aspektu, w którym obecny rysownik dawałby radę.
Scenariusz
Niestety Charles Soule najwyraźniej postanowił sympatyzować ze współtwórcą i równać do jego poziomu (oczywiście w dół). Kolejna odsłona przygód najlepszego pilota Ruchu Oporu cierpi na wszystkie niedostatki, które gnębiły czytelników przy okazji premierowej historii. Wszystko jest tutaj przewidywalne i oczywiste. Wykorzystywane motywy są wtórne i brak im świeżości. Tytuły bohater charyzmy i zdolności przywódczych ma tyle, co żuczek gnojnik, a każdy jego sukces okupiony jest niestety gwałtem na logice i fabule.
Niestety na pocieszenie nie dostaliśmy tutaj już interesującego czarnego charakteru. Komander Malarus jest doskonale nijaka. Bezsensowność jej działań (przez pół numeru konwersowała i spierała się z postacią, która od początku wiadomo było, że będzie do odstrzału) dowodzi, że jest godną spadkobierczynią „najlepszych” imperialnych tradycji. Niestety „wykastrowany” Terex dopełnia tylko obrazu nędzy i rozpaczy.
Co dalej?
Pozostaje mieć tylko nadzieję, że albo za sterami tytułu zasiądą zupełnie nowi twórcy, albo Charles Soule zda sobie wreszcie sprawę, że seria Poe Dameron prezentuje jako taki poziom, jedynie wtedy, gdy jej tytułowy bohater spychany jest z pierwszego planu. Czego jemu i nam gorąco życzę.
A oto recenzja pierwszej części obecnej historii: