Tytuł: Iron Squadron
Z recenzją Star Wars Rebels S03E08 miała być krótka piłka, a ja miałem zjechać odcinek z góry, na dół. I to pomimo tego, że był w nim przecież Thrawn, a ja nie tak dawno wysnułem tezę, że epizody,w których się pojawia są z reguły dobre. Niestety odcinek nie miał nic, poza miałką fabułą, tak typową dla historii spoza głównego fabularnego nurtu, zanieczyszczoną dodatkowo powielanym po raz kolejny schematem i wyświechtaną pointą.
Ot, jest sobie grupa rebeliantów, na którą oczywiście składa się charyzmatyczny przywódca, lekkomyślny nastolatek, dziewczyna/kobieta, przedstawicie obcej rasy, no i zdezelowany droid, stawia czoła przeważającym siłom wroga. I gdy już, już ma się okazać, że załogę Ducha… A nie, to Iron Squadron. No więc gdy już ma się okazać, że członków Iron Squadronu czeka marny los, do głosu dochodzi zbrodnicza wręcz niekompetencja Imperium, a także druzgocąca potęga przyjaźni, szlachetności i troskliwych misiów… Nie nie, ewoki nie doczekały się gościnnego występu. Był to raczej wyraz mojej frustracji, odgrzewaniem po raz kolejny tych samych kotletów, które dodatkowo pozbawiono jakiegokolwiek, choćby najmniejszego elementu rozwoju postaci.
No ale przecież nie miałem tym razem narzekać. A dlaczego? Ano dlatego, że Thrawn. I to nawet nie dlatego, że odcinku „Iron Squadron” zrobił on coś nadzwyczajnego, o nie. Co więcej, nie robienie niczego zdaje się on jak na razie wynosić do poziomu sztuki. Ale ja czuję, że czas, gdy robić coś zacznie, jest już bardzo bliski. Pomyślałem sobie, że może twórcy specjalnie dali nam taki, a nie inny odcinek. Po raz kolejny chcieli nam pokazać, że dobro, szlachetność i przyjaźń zawsze zatriumfują nad pozbawionym tych przymiotów Imperium. Ale gdzieś tam czają się już hipnotyczne, czerwone, bezlitosne oczy. I owszem, Rebelia znów odniosła zwycięstwo (albo przynajmniej nie przegrała), ale my wiemy, że po raz kolejny Thrawn miał ich na widelcu i mógł zniszczyć, gdyby tego zapragnął. Ale jednak czeka… Być może na to, byśmy i my tego zapragnęli.
I w moim przypadku osiągnął on już swój cel. Mam już bowiem serdecznie dość Rebeliantów, którzy zwyciężają wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu. Którzy zamiast zacząć doceniać i oszczędzać swe szczęście, pchają się z jednej beznadziejnej sytuacji, w kolejną uzbrojeni w niewiele więcej, niż wiarę i nadzieję. I tak, wiem, że rebelie buduje się na nadziei, ale wiadomo też, czyją jest ona matka. W każdym razie nie mogę się już doczekać chwili, gdy Wielki Admirał zacznie działać i myślę, że ten moment jest już blisko.
I tylko mając to na uwadze, byłem w stanie zdzierżyć kolejny, mocno niejaki odcinek. Mam jednak nadzieję, że twórcy nie będą już więcej w ten sposób testować cierpliwości widzów.
Na koniec jeszcze pierwsza zapowiedź kolejnego odcinka:
A oto recenzje poprzednich odcinków Rebeliantów: